Lee wpadł do nich o wpół do siódmej, żeby pożegnać się z Igiem. Został, by zagrać w karty z Igiem, Terrym i Derrickiem Perrishem, a Ig wygrywał każde rozdanie. Kosztowało ich to trzysta dolców.
– Masz – powiedział Terry, rzucając młodszemu bratu garść dwudziestek. – Pomyśl o nas ciepło, pijąc z Merrin w łóżku szampana. Zafundowaliśmy go.
Ig roześmiał się, zachwycony sobą, zażenowany i rozemocjonowany. Pocałował ojca, potem pocałował też Terry'ego – w skroń, tak niespodziewanie, że Terry drgnął z zaskoczenia.
– Won z jęzorem z mojego ucha – powiedział, a Ig znowu się roześmiał i sobie poszedł.
– Co robisz wieczorem? – spytał Lee.
– Nie wiem – odpowiedział Terry. – Może w telewizji leci „Family Guy ". A ty? Dzieje się coś w tym mieście?
Dwie godziny później byli na plaży, a jakiś kumpel z liceum, którego imienia Terry nie mógł sobie przypomnieć, podawał mu jointa.
Wyszli niby po to, żeby się napić i spotkać ze starymi znajomymi, ale na plaży, stojąc plecami do ogniska, Lee powiedział Terry'emu, że kongresmen uwielbia jego program i chciałby się z nim kiedyś spotkać. Terry przyjął to spokojnie, uniósł butelkę i powiedział, że jasne, muszą się zdzwonić. Pomyślał, że Lee do czegoś zmierza, ale nie miał mu tego za złe. Lee ma robotę, tak jak wszyscy, tak jak Terry. A jego robota wymaga robienia mnóstwa dobrych uczynków. Terry wiedział, że Lee pracuje dla Habitat for Humanity i co roku jako wolontariusz pracuje na letnim obozie dla dzieci z biednych i patologicznych rodzin, z Igiem u boku. Lee i Ig od lat budzili w Terrym lekkie wyrzuty sumienia. On sam nigdy nie pragnął ratować świata. Chciał tylko, żeby ktoś mu płacił za wygłupy z trąbką. No i może jeszcze znaleźć dziewczynę, która lubi imprezowa – nie modelkę z Los Angeles, nie laskę przyklejoną do komórki i samochodu, tylko kogoś zabawnego, autentycznego i trochę nieprzyzwoitego. Kogoś ze Wschodniego Wybrzeża, w robociarskich dżinsach i z paroma płytami Foreigner. Wymarzoną robotę już dostał, więc jest w połowie drogi do szczęścia.
– Co my tu, kurwa, robimy? – pyta teraz, wpatrując się w zasłonę deszczu. – Myślałem, że się zwijamy.
– A ja myślałem, że się zwinąłeś już pięć minut temu – mówi Lee.
– Z całą pewnością słyszałem, jak chrapiesz. Będę opowiadać, jak to Terry Perrish zaślinił mi fotel. To zaimponuje laskom. Całkiem jakbym sam występował w telewizji.
Terry otwiera usta, żeby się odciąć – w tym roku zarobi ponad dwa miliony dolarów, głównie dzięki wysublimowanemu talentowi do werbalnego gromienia innych pyskaczy – i przekonuje się, że nie ma nic do powiedzenia, w jego głowie panuje kompletna pustka. Dlatego pokazuje Igowi środkowy palec.
– Myślisz, że Ig i Merrin są jeszcze w The Pit? – pyta Terry. Lada chwila będą przy knajpie.
– Zobaczymy – odpowiada Lee. – Zaraz tam dojedziemy.
– Jaja sobie robisz? Nie chcemy się z nimi widzieć. Oni na pewno nie chcą się widzieć z nami. To ich ostatnia noc.
Lee rzuca Terry'emu zaskoczone, zaciekawione spojrzenie kątem zdrowego oka.
– Skąd wiesz? Powiedziała ci?
– Co?
– Że z nim zrywa. To naprawdę ich ostatnia noc.
Terry przytomnieje natychmiast, jakby usiadł na pinezce.
– Co ty chrzanisz?
– Ona uważa, że są za młodzi na stały związek. Chce się spotykać z innymi.
Terry jest zdumiony, zbity z tropu, wzdraga się przed tymi słowami. Bezmyślnie unosi do ust jointa i przypomina sobie, że go nie zapalił.
– Naprawdę nie wiedziałeś? – pyta Lee.
– Chodziło mi o to, że to ostatnia noc przed wyjazdem Iga.
– O…
Terry gapi się tępo w strugi deszczu. Wycieraczki nie nadążają zgarniać potoków wody i wygląda to tak, jakby siedzieli w myjni. Nie wyobraża sobie Iga bez Merrin, nie wyobraża sobie, kim stanie się jego brat. Ta wiadomość go oszołomiła, dlatego mija bardzo długa chwila, zanim do głowy przyjdzie mu oczywiste pytanie.
– A ty skąd o tym wiesz?
– Merrin mi powiedziała. Boi się, że go zrani. Tego lata często bywałem w Bostonie ze sprawami kongresmena, ona też, więc czasem się spotykaliśmy. Przez ostatni miesiąc widywałem się z nią pewnie częściej niż Ig.
Terry patrzy na ten podwodny świat, widzi po prawej stronie czerwonawą łunę świateł. Są już niemal na miejscu.
– To dlaczego chcesz tu przyjechać?
– Uprzedziła, że do mnie zadzwoni, jeśli będzie potrzebować podwózki. I nie zadzwoniła.
– Czyli cię nie potrzebuje.
– Ale mogła nie zadzwonić, bo jest zdenerwowana. Chcę tylko sprawdzić, czy samochód Iga jeszcze stoi przed wejściem. Nawet nie musimy się zatrzymywać.
Terry nie nadąża. Nie rozumie, dlaczego Lee chce szukać samochodu Iga. Nie wyobraża też sobie, żeby Merrin mogła zostać w The Pit sama, jeśli spotkanie źle się skończy.
Ale Lee już zwalnia, obraca głowę, żeby spojrzeć nad ramieniem Terry'ego na parking.
– Chyba nie – mówi do siebie. – Nie sądzę, żeby pojechała z nim do domu. – W jego głosie brzmi troska… prawie.
Terry dostrzega Merrin stojącą w deszczu przy drodze, pod orzechem o rozłożystej koronie.
– Tam. Lee, tam.
Merrin dostrzega ich w tej samej chwili i wychodzi spod gałęzi. Przez okno zalane strugami wody Terry widzi ją jak przez szklaną kulę, impresjonistyczny wizerunek dziewczyny o miedzianych włosach, unoszącej coś, co początkowo wygląda jak biała wotywna świeczka. Zatrzymują się z chrzęstem żwiru, a ona zbliża się do samochodu. Terry dostrzega teraz, że Merrin tylko unosi dłoń, żeby zwrócić na siebie ich uwagę, biegnąc boso przez deszcz. W drugiej ręce trzyma czarne szpilki.
Cadillac ma dwoje drzwi, więc żeby mogła wsiąść, Terry rozpina pas i przełazi nad oparciem fotela. Już ma się ześliznąć na tylną kanapę, kiedy Lee uderza go łokciem w tyłek, Terry traci równowagę i spada na podłogę, na metalową skrzynkę z narzędziami, która stoi tam nie wiadomo po co. Uderza o nią skronią. Czuje przeszywający spazm bólu, podciąga się na siedzenie i mocno ściska dłońmi obolałą głowę. Te wygibasy to kiepski pomysł, nachodzi go silniejsza fala mdłości. Wydaje mu się, że jakiś olbrzym uniósł cały samochód i teraz nim potrząsa jak kubkiem z kośćmi. Terry zamyka oczy, walcząc z tym złudzeniem niemiłosiernego ruchu.
Kiedy świat się uspokaja, Merrin już siedzi w samochodzie. Terry zerka na dłoń i widzi jasną kropelkę krwi. Nieźle sobie rozwalił łeb. Wyciera krew w spodnie i podnosi wzrok.
Widać, że Merrin płakała. Jest blada i drżąca jak ktoś, kto niedawno był chory albo właśnie zaczyna chorować. Pierwsza próba uśmiechu wypada tak żałośnie, że przykro patrzeć.