Выбрать главу

Lee mówi cicho:

– Terry, wiem, że to straszne. Nie żartuję. Wdepnęliśmy w wielkie gówno. Żaden z nas nie zawinił, ale to najstraszniejsze kłopoty, jakich można sobie napytać. To wypadek, ale ludzie powiedzą, że ją zabiliśmy.

Terry znowu ma ochotę się roześmiać. Jednak mówi tylko:

– Przestań.

– Nie mogę. Musisz to usłyszeć.

– Ona żyje.

Lee zaciąga się papierosem, ognik rozbłyska, a oko z jasnego dymu wpatruje się w Terry'ego.

– Była pijana i zaczęła mnie obmacywać. Pewnie chciała w ten sposób zemścić się na Igu. Rozebrała się i zaczęła się do mnie dobierać, a kiedy ją odepchnąłem… nie chciałem… potknęła się o jakiś korzeń i upadla na kamień. Odszedłem, a gdy wróciłem… straszne. Nie wiem, czy uwierzysz, ale wolałbym sobie wydłubać drugie oko, niż sprawić jej ból.

Przy następnym wdechu Terry napełnia płuca nie tlenem, lecz czystym przerażeniem; zaciąga się nim jak trującym gazem. W żołądku i głowie ma zamęt. Wydaje mu się, że ziemia się przechyla. Musi do kogoś zadzwonić. Musi znaleźć telefon. Musi wezwać pomoc; tu potrzeba chłodnych profesjonalistów z doświadczeniem w zarządzaniu sytuacjami kryzysowymi. Zawraca do samochodu, zagląda do środka, szukając kurtki. Komórka musi być w kieszeni. Ale kurtka nie leży na podłodze. Nie ma jej też na przednim siedzeniu.

Terry czuje rękę Lee na karku i prostuje się gwałtownie, z krzykiem, cichym i łkającym, odskakuje od niego.

– Musimy się zastanowić, co powiemy – mówi Lee.

– Nie ma się nad czym zastanawiać. Muszę znaleźć komórkę.

– Możesz zadzwonić z domu, jeśli chcesz.

Terry odsuwa go i idzie na ganek. Lee rzuca papierosa i podąża za nim, choć bez szczególnego pośpiechu.

– Jeśli chcesz zadzwonić na policję, nie będę cię zatrzymywać. Pójdę z tobą do odlewni – mówi Lee. – Pokażę, gdzie ją znajdą. Ale lepiej, żebyś wiedział, co im powiem, zanim podniesiesz słuchawką.

Terry pokonuje schodki dwoma skokami, przechodzi przez ganek, otwiera szarpnięciem ekran z siatki, popycha drzwi. Zrobił chwiejny krok w głąb mrocznego pomieszczenia. Jeśli jest tam telefon, nie widzi go w tym mroku. Kuchnia znajduje się po lewej stronie.

–  Byliśmy strasznie pijani – mówi Lee. – Byliśmy pijani, a ty się najarałeś. Ale ona była w jeszcze gorszym stanie. To im powiem najpierw. Kleiła się do nas od chwili, gdy wsiadła do samochodu. Ig nazwał ją kurwą, a ona postanowiła mu udowodnić, że miał rację.

Terry słucha go jednym uchem. Idzie szybko przez małą, elegancką jadalnię, obija sobie kolano o krzesło, potyka się i idzie dalej, do kuchni. Lee za nim. Jego głos brzmi nieznośnie spokojnie.

– Poprosiła, żebyśmy się zatrzymali, bo chce zmienić mokre ubranie, a potem zaczęła odstawiać striptiz w reflektorach samochodu. Ty przez cały czas nic nie mówiłeś, tylko patrzyłeś, słuchałeś. Ona mówiła o Iggym, który zapłaci za to, jak ją traktował. Przez jakiś czas się ze mną pieściła, a potem zabrała się do ciebie. Była tak pijana, że nie zauważyła, jaki jesteś zły. W połowie tego erotycznego tańca zaczęła mówić, ile mogłaby zarobić, gdyby sprzedała tabloidom historię o prywatnej orgietce Terry'ego Perrisha. Że warto to zrobić choćby po to, by zemścić się na Igu, zobaczyć jego minę. Wtedy ją uderzyłeś. Uderzyłeś ją, zanim się zorientowałem, na co się zanosi.

Terry stoi w kuchni, przy blacie, z ręką na beżowym telefonie, ale nie podnosi słuchawki. Po raz pierwszy odwraca głowę i spogląda na wysokiego, żylastego Lee z grzywą złocistobiałych włosów i tym strasznym białym okiem. Kładzie rękę na jego piersi i odpycha go tak mocno, że Lee wpada na ścianę. Szyby dzwonią.

– Nikt nie uwierzy w te bzdury.

Lee nawet nie wygląda na zdenerwowanego.

– Kto wie, w co uwierzą? Na kamieniu są twoje odciski palców.

Terry chwyta Lee za koszulę, odrywa go od ściany i znowu o nią uderza, przygważdża go prawą ręką. Łyżka spada z blatu na podłogę, wydaje melodyjny dźwięk jak wietrzny dzwonek.

–  Zostawiłeś tego wielkiego jointa obok jej ciała – mówi Lee spokojnie. – I to ona cię zadrapała. Podczas walki. A kiedy umarła, wytarłeś się jej majtkami. Jest na nich twoja krew.

– Co ty pieprzysz? – rzuca Terry. Słowo „majtki" także unosi się w powietrzu jak brzęk łyżki.

– To skaleczenie na twoim czole wytarłem jej bielizną, kiedy byłeś nieprzytomny. Chcę, żebyś zrozumiał sytuację. Siedzisz w tym tak samo jak ja. Może bardziej.

Terry zaciska pięść, ale się powstrzymuje. Lee patrzy na niego jakby gorliwie, z gorączkowym wyczekiwaniem, oddycha szybko i płytko.

– Na co czekasz? – pyta. – Bij.

Terry jeszcze nigdy w życiu nie uderzył nikogo w gniewie. Ma prawie trzydzieści lat i nikogo dotąd nie walnął. Nie brał udziału w żadnej szkolnej bójce. Wszyscy w szkole go lubili.

– Jeśli tkniesz mnie choć palcem, sam zadzwonię na policję. Będę lepiej wyglądać. Powiem, że jej broniłem.

Terry cofa się chwiejnie o krok i opuszcza rękę.

– Idę stąd. Znajdź sobie prawnika. Ja za dwadzieścia minut będę rozmawiać z moim. Gdzie moja kurtka?

– Tam gdzie kamień. I jej majtki. W bezpiecznym miejscu. Nie tutaj, zatrzymałem się gdzieś po drodze. Powiedziałeś, żebym zebrał dowody i pozbył się ich, ale się ich nie pozbyłem…

– Zamknij się…

– …bo pomyślałem, że będziesz chciał zwalić wszystko na mnie. Proszę bardzo. Wzywaj policję. Ale daję ci słowo, że jeśli mnie utopisz w tym gównie, pociągnę cię za sobą. Wszystko zależy od ciebie. Dopiero co dostałeś „Hothouse ". Wracasz do Los Angeles za dwa dni, żeby się spotykać z gwiazdami i modelkami. Ale proszę, postąp jak porządny obywatel. Uspokój swoje sumienie. Tylko pamiętaj, nikt ci nie uwierzy, nawet twój brat, który znienawidzi cię do końca życia za to, że w pijanym widzie zabiłeś jego dziewczynę. Początkowo nie będzie w to wierzyć, lecz daj mu czas. Będziesz miał dwadzieścia lat w pierdlu na gratulowanie sobie zasad moralnych. Na miłość boską, Terry, ona nie żyje od czterech godzin. Gdybyś chciał być w porządku, wezwałbyś policję, zanim zwłoki by wystygły. Teraz to będzie wyglądać, jakbyś co najmniej się zastanawiał nad ukryciem prawdy.

– Zabiję cię – szepcze Terry.

– Jasne. W porządku. Będziesz się tłumaczyć z dwóch trupów. Urobisz się po pachy.

Terry odwraca się do telefonu. Ma wrażenie, że jeśli nie weźmie słuchawki i nie zadzwoni, wszystko, co dobre w jego życiu, zostanie mu odebrane. A jednak nie może podnieść ręki. Jest jak rozbitek na bezludnej wyspie, bezradnie patrzący na lśniący samolot odległy o dwanaście tysięcy metrów, ostatnią nadzieję na ratunek.