Выбрать главу

– Albo – ciągnie Lee – to się mogło nie wydarzyć. Skoro to nie ty i nie ja, może zabił ją ktoś obcy. Ciągle się o tym słyszy. W wiadomościach o niczym innym nie mówią. Nikt nie widział, jak ją zabraliśmy z parkingu. Nikt nie widział, jak skręcamy do lasu. Dla całego świata po ognisku pojechaliśmy do mnie, graliśmy w karty i zasnęliśmy przed telewizorem. Mój dom znajduje się po drugiej stronie miasta. Nie mieliśmy powodu, żeby zawędrować aż do odlewni.

Terry'emu brakuje tchu. Przychodzi mu do głowy niezwiązana z tematem myśl, że tak musi się czuć Ig, kiedy chwyta go atak astmy. Śmieszne, że zupełnie nie może podnieść ręki do telefonu.

– No i tyle. Powiedziałem swoje. Krótko mówiąc, jest tak: możesz przeżyć resztę swoich dni jako kaleka albo cienias. To zależy tylko od ciebie. Ale uwierz mi, tchórze lepiej się bawią.

Terry nie robi żadnego ruchu, nie odpowiada, nie może spojrzeć na Lee. Krew tętni mu w żyłach nadgarstka.

– Coś ci powiem – odzywa się Lee tonem rozsądnej perswazji.

– Gdybyś poddał się teraz testowi na narkotyki, kiepsko by wyszedł. Nie chcesz iść na komisariat w tym stanie. Spałeś góra trzy godziny i nie myślisz jasno. Ona już nie ożyje. Proponuję, żebyś poświęcił ranek na zastanowienie. Mogą jej nie znaleźć przez wiele dni. Nie spiesz się do tego, z czego się nie wycofasz. Zaczekaj, aż będziesz pewien, co chcesz zrobić.

To straszne słowa – „mogą jej nie znaleźć przez wiele dni" – słowa, które przywodzą na myśl plastyczny obraz Merrin leżącej w paprociach, na mokrej trawie, z deszczówką zebraną w otwartych oczach i żuczkiem we włosach. Potem następuje wizja Merrin w samochodzie, dygoczącej w przemoczonym ubraniu, oglądającej się na niego nieśmiało, nieszczęśliwymi oczami. „Dzięki, że mnie zabrałeś. Uratowałeś mi życie".

– Chcę do domu – mówi Terry. Starał się powiedzieć to wyniośle, brutalnie, z godnością, ale jego głos brzmi jak ochrypły szept.

– Jasne. Podwiozę cię. Ale pozwól, że pożyczę ci koszulę. Twoja jest cała zakrwawiona.

Wskazuje brudne plamy, które powstały, kiedy Terry wytarł ręce o pierś. Teraz, w perłowym, opalizującym blasku świtu widać, że to zaschnięta krew.

*

Ig zobaczył to wszystko w chwili, gdy dotknął brata, tak dokładnie, jakby siedział w tym samochodzie w drodze do starej odlewni. Stał się również świadkiem desperackich błagań Terry'ego trzydzieści godzin później w kuchni Lee. Dzień był niezwykle słoneczny i dziwnie zimny; z ulicy dobiegał wrzask dzieci, jakieś nastolatki chlapały się w basenie u sąsiadów. To wszystko było niemal nie do zniesienia, dopasowanie tej pogodnej normalności poranka do świadomości, że Ig jest w areszcie, a Merrin w kostnicy. Lee stał oparty o kuchenny blat, patrząc beznamiętnie na Terry'ego, który miotał się wśród myśli i emocji, z głosem czasem zduszonym furią, czasem rozpaczą. Lee czekał, aż straci rozpęd, a wtedy oznajmił:

– Wypuszczą twojego brata. Spokojnie. Dowody nie będą pasować i będą musieli go publicznie oczyścić z zarzutów. – Przekładał z ręki do ręki złocistą gruszkę.

– Jakie dowody?

– Odciski butów. I opon. Kto wie, co jeszcze? Chyba krew. Możliwe, że mnie zadrapała. Mam inną grupę krwi niż Ig, a nie będą mnie podejrzewać. I módl się o to. Cierpliwości. Wypuszczą go w ciągu ośmiu godzin, a pod koniec tygodnia uniewinnią. Musisz tylko trochę dłużej milczeć i obaj wyjdziecie z tego cało.

– Mówią, że została zgwałcona. Nie powiedziałeś, że ją zgwałciłeś.

– Nie zgwałciłem. Gwałt jest wtedy, kiedy dziewczyna nie chce, żebyś to zrobił - powiedział Lee, uniósł gruszkę do ust i ugryzł z wilgotnym chrupnięciem.

Jeszcze gorsze było mgnienie tego, co Terry usiłował zrobić pięć miesięcy później, siedząc w viperze, przy zamkniętych oknach i drzwiach, z włączonym silnikiem. Był już na granicy drgawek, otoczony kłębami spalin, kiedy nagle rozległ się szczęk otwieranych drzwi garażu. Jego gospodyni nigdy w życiu nie przyszła w sobotę rano, a tu proszę, stała i gapiła się na Terry'ego przez szybę, przyciskając do piersi pranie. Ta pięćdziesięcioletnia Meksykanka dość dobrze mówiła po angielsku, ale mało prawdopodobne, żeby zdołała odczytać złożoną kartkę wystającą Terry'emu z kieszeni na piersiach:

DO ZAINTERESOWANYCH

W zeszłym roku mój brat, Ignatius Perrish, został aresztowany pod zarzutem gwałtu i zamordowania Merrin Williams, swojej najbliższej przyjaciółki. NIE POPEŁNIŁ ŻADNEGO Z TYCH CZYNÓW. Merrin, która była również moją przyjaciółką, została zamordowana przez Lee Tourneau. Wiem, bo byłem przy tym obecny i choć nie brałem udziału w zbrodni, jestem winny jej zatuszowania i nie mogę z tym dłużej żyć…

Ig nie czekał dalej, puścił rękę Terry'ego, jakby go poraził prąd. Terry otworzył oczy. Jego źrenice w ciemnościach zogromniały.

– Mama? – odezwał się bełkotliwym, nieprzytomnym głosem. W pokoju było ciemno, tak ciemno, że pewnie widział tylko niewyraźną sylwetkę. Ig trzymał rękę za plecami, ściskając rękojeść noża.

Otworzył usta, chciał powiedzieć, żeby Terry spał dalej, co było największą bzdurą, jaką mógł wymyślić. Ale kiedy zaczął mówić, poczuł pulsowanie krwi w rogach i z jego ust wydostał się głos nie jego, lecz matki. Nie naśladownictwo. To mówiła ona.

– Śpij dalej, Terry – powiedziała.

Ig zdumiał się tak, że zrobił krok do tyłu i uderzył biodrem o nocną szafkę. Szklanka wody lekko zadzwoniła o lampę. Terry znowu przymknął oczy, ale poruszył się, jakby lada chwila miał wstać.

– Mamo… która godzina? – spytał.

Ig spojrzał na brata, zastanawiając się, czy uda mu się to po raz drugi. Oczywiście diabeł może przemawiać głosem ukochanych, podszeptywać to, co się chce usłyszeć. Dar mówienia językami… ulubiona szatańska sztuczka.

– Ciii… – powiedział, czując narastające ciśnienie w rogach, a jego głos był głosem Lydii Perrish. Przyszło mu to bez trudu. – Ciii, kochanie. Nie musisz nic robić. Nie musisz wstawać. Odpoczywaj. Bądź dobry dla siebie.

Terry westchnął i odwrócił się plecami do niego.

Ig nie spodziewał się, że będzie mu współczuć. Nie bagatelizował tego, co spotkało Merrin, ale w pewnym sensie stracił tej nocy także brata.

Przykucnął w ciemności, patrząc na leżącego na boku Terry'ego, przez chwilę rozważał ten nagły pokaz swojej mocy. W końcu otworzył usta i Lydia powiedziała:

– Powinieneś jutro pojechać do domu. Zajmij się swoim życiem, skarbie. Masz próby. Masz sprawy do załatwienia. Nie martw się o babcię, nic jej nie będzie.

– A Ig? – wymamrotał Terry, nadal odwrócony plecami. – Nie powinienem zostać, dopóki się nie dowiemy, gdzie się podział? Martwię się o niego.

– Może potrzebuje samotności – odpowiedział Ig głosem matki. – Wiesz, rocznica… Na pewno nic mu nie jest i chciałby, żebyś zajął się pracą. Musisz choć raz pomyśleć o sobie. Wracaj jutro prosto do Los Angeles. – Sformułował to jak rozkaz, natężył siłę woli, aż rogi zatętniły mu z rozkoszy.

– Prosto do Los Angeles – powtórzył Terry. – Dobrze.

Ig cofnął się ku drzwiom, ku słonecznemu światłu. Zanim wyszedł, Terry znowu się odezwał:

– Kocham cię.

Ig zatrzymał się w drzwiach. Tętno dziwnie pulsowało mu w gardle, oddech przyspieszył.

– Ja też cię kocham, Terry – powiedział i delikatnie zamknął za sobą drzwi.