Byli na szczycie betonowych schodów.
– Chryste, Ig – wydyszał Lee. – Nie wyglądałeś na takiego ciężkiego. Ja się nie nadaję do takich wyczynów.
Zrzucił go ze schodów. Ig spadł na ziemię najpierw ramieniem, potem twarzą. Wydawało mu się, że szczęka znowu rozpada mu się na kawałki. Mimo woli krzyknął – chrapliwym, zduszonym głosem. Przetoczył się i znieruchomiał z nosem przy ziemi.
Zastygł w bezruchu – wydawało mu się, że to bardzo ważne, najważniejsze na świecie – czekając, aż czarne pulsowanie bólu w jego twarzy chociaż trochę zelżeje. Z daleka dobiegły go kroki na betonowych schodach i po ziemi. Drzwi samochodu otworzyły się i zamknęły. Kroki wróciły. Ig usłyszał blaszany brzęk i głuchy chlupot. Nie potrafił rozpoznać, co to za dźwięki.
– Wiedziałem, że cię tu znajdę – powiedział Lee. – Musiałeś tu przyleźć, co?
Ig z wysiłkiem podniósł głowę. Lee przykucnął obok niego. Był w ciemnych dżinsach i białej koszuli z podwiniętymi rękawami, ukazującymi jego szczupłe, silne przedramiona. Twarz miał spokojną, niemal pogodną. Jedną ręką skubał z roztargnieniem krzyżyk spoczywający wśród pierścionków jasnych włosów na jego piersi.
– Wiedziałem, że cię tu znajdę, kiedy Glenna do mnie zadzwoniła. – Przez chwilę uśmiech uniósł kąciki jego ust. – Wróciła i zastała dom przewrócony do góry nogami. Telewizor z rozbitym ekranem. Wszędzie burdel. Od razu wybrała mój numer. Płakała. Czuje się strasznie. Myśli, że jakoś dowiedziałeś się o… jakich słów mam użyć?… o naszej schadzce na parkingu i że ją znienawidziłeś. Boi się, że zrobisz sobie krzywdę. Odpowiedziałem, że bardziej się martwię, że zrobisz krzywdę jej i że powinna przenocować u mnie. Odmówiła. Nie do wiary. Stwierdziła, że się ciebie nie boi i że musi z tobą porozmawiać, zanim sprawy między nami zajdą dalej. Glenna jest słodka. Trochę zbyt zdesperowana. Strasznie niepewna siebie. No i puszczalska. Druga najbardziej zasługująca na usunięcie istota ludzka. Ty będziesz pierwszą.
Ig zapomniał o zdruzgotanej szczęce i usiłował ostrzec Lee, żeby się odpieprzył od Glenny, ale kiedy otworzył usta, wydobył się z nich tylko kolejny krzyk. Ból promieniował z pękniętej żuchwy, a wraz z nim nadciągnęła ciemność, gęstniejąca na obrzeżach pola widzenia, a potem zamykająca się wokół. Odetchnął, smarkając krwią, i stawił opór tej ciemności, odepchnął ją siłą woli.
– Eric nie pamięta, co się dziś wydarzyło w mieszkaniu Glenny – ciągnął Lee tak cicho, że Ig prawie go nie słyszał. – Dlaczego? Nie pamięta nic z wyjątkiem tego, że chlusnąłeś mu w twarz wrzątkiem i że omal nie zemdlał. Ale w tym mieszkaniu coś się wydarzyło. Bójka? Może powinienem zabrać tu Erica – na pewno chciałby popatrzeć, jak umierasz – ale jego twarz… Nieźle go poparzyłeś. Mało brakowało, a musiałby jechać do szpitala i wstawić kit, co mu się stało. W ogóle nie powinien przychodzić do mieszkania Glenny. Ten facet nie ma żadnego szacunku dla prawa. – Lee parsknął śmiechem. – Ale może lepiej, że Eric w tym nie uczestniczy. Bez świadków jest łatwiej.
Lee oparł przeguby na kolanach. W prawej ręce miał klucz francuski, sześć kilo rdzewiejącego żelaza.
– Niemal rozumiem, dlaczego Eric nie pamięta, co się stało u Glenny. Cios stalowym garnkiem w głowę może wytrzeć wspomnienia. Ale nie wiem, jak zrozumieć to, co się wydarzyło, kiedy dziś pojawiłeś się w biurze kongresmena. Trzy osoby widziały, jak wchodzisz: nasz recepcjonista Chet, Cameron, który siedzi przy rentgenie, i Eric. Pięć minut po twoim odejściu nikt o tobie nie pamiętał. Tylko ja. Nawet Eric mi nie wierzył, dopóki nie pokazałem mu nagrania. Nagrania, na którym rozmawiacie. Ale nie potrafił mi powiedzieć o czym. I jest coś jeszcze. Film. Dziwnie wygląda. Jakby taśma była wadliwa… Zniekształcenie. Ale tylko wokół ciebie. Co zrobiłeś z kasetą? Co zrobiłeś z nimi? I dlaczego to nie ma na mnie wpływu? Tego chciałbym się dowiedzieć. – Ig nie odpowiedział. Lee trącił go w ramię kluczem. – Słyszysz mnie?
Ig słyszał każde słowo, przygotowywał się, podczas gdy Lee nawijał, zbierał w sobie resztki sił, by się poderwać. Podkulił nogi, opanował oddech i czekał na właściwą chwilę. Właśnie się nadarzyła. Skoczył, odtrącając klucz. Rzucił się na Lee, uderzył go w pierś barkiem, przewrócił go na ziemię, chwycił za szyję…
…i gdy go dotknął, omal nie krzyknął po raz drugi. Na chwilę znalazł się w głowie Lee i poczuł się, jakby znowu utonął w rzece; porwał go burzliwy czarny nurt, wciągnął w zimną, ryczącą otchłań. Podczas tego przelotnego kontaktu Ig wszystkiego się dowiedział i zapragnął, żeby ta wiedza jakoś się ulotniła.
Lee nadal trzymał klucz. Uderzył nim Iga w brzuch. Ig upadł, odrzucony przez cios, ale jeszcze chwycił za złoty łańcuszek na szyi Lee, który zerwał się niemal bezszelestnie. Krzyżyk pofrunął w mrok.
Lee wygramolił się spod niego, podniósł się na nogi. Ig rzęził na czworakach.
– Spróbuj mnie udusić, ty gnojku – powiedział Lee i kopnął go w bok. Trzasnęło żebro. Ig jęknął i runął na twarz.
Lee kopnął go po raz drugi i trzeci. Ten trzeci kopniak trafił w nerki, przeszył wnętrzności rozdzierającym spazmem bólu. Coś mokrego spadło Igowi na potylicę. Ślina. Przez chwilę obaj łapali oddech.
I w końcu Lee spytał:
– Co ty masz na łbie? – W jego głosie brzmiało autentyczne zaskoczenie. – O Jezu! To rogi?
Ig dygotał, ogarniany falami bólu i mdłości, spazmów w plecach, boku, ręce, twarzy. Jedną ręką rył w ziemi, paznokciami żłobił w niej bruzdy, czepiał się świadomości pazurami, walczył o każdą sekundę przytomności. Co powiedział Lee? Coś o rogach.
– To właśnie było na nagraniu – odezwał się Lee trochę zduszonym głosem. – Rogi. Jasna cholera. Myślałem, że kaseta ma skazę. Ale kaseta jest w porządku, ty jesteś lewy. Wiesz, wczoraj wydawało mi się, że je widzę, kiedy patrzyłem na ciebie chorym okiem. Widzę przez nie bardzo niewyraźnie, więc nie uwierzyłem. – Zamilkł i dotknął dwoma palcami obnażonej szyi. – Coś podobnego.
Ig zamknął oczy i zobaczył metalicznie błyszczący tłumik Toma Crowna wepchnięty głęboko w trąbkę. Wreszcie znalazł coś, co niweczyło wpływ rogów. Krzyżyk Merrin tłumił ich sygnał, utworzył wokół Lee Tourneau ochronny krąg nie do przebicia. Bez niego Lee stał się podatny na wpływ rogów. Oczywiście za późno, żeby Ig coś z tego miał.
– Mój krzyżyk – odezwał się Lee. – Krzyżyk Merrin. Zerwałeś go, usiłując mnie udusić. Myślisz, że chcę ci to zrobić? Nie chcę. Naprawdę. Mam ochotę zrobić to tej małej czternastolatce, która mieszka obok mnie. Lubi się opalać na podwórku, a ja czasem przyglądam się jej z okna sypialni. Ma bikini w barwach amerykańskiej flagi. Wygląda bombowo. Myślę o niej tak jak o Merrin. Oczywiście nigdy tego nie zrobię. Za duże ryzyko. Jesteśmy sąsiadami, byłbym pierwszym podejrzanym. Nie sraj we własne gniazdo. Chyba… chyba żeby miało mi to ujść na sucho. Jak sądzisz, Ig? Myślisz, że powinienem to zrobić?
Pomiędzy czarnymi dźgnięciami bólu pękniętego żebra i narastającego żaru szczęki i ręki do Iga dotarło, że Lee mówi innym tonem – tym marzącym, prywatnym głosem. Rogi działały. Ig potrząsnął głową i wydał przeczący jęk. Lee wyraźnie się rozczarował.
– Nie? Zły pomysł. Coś ci powiem. Parę dni temu mało brakowało, a przyjechałbym tu z Glenną. Ależ mnie korciło, nie wyobrażasz sobie. Kiedy wyszliśmy razem z knajpy, Glenna ledwie kontaktowała, miałem ją podwieźć do domu i pomyślałem, że może bym ją raczej przywiózł tutaj, wyjebał w te wielkie cyce, a potem rozbił jej głowę i zostawił tutaj. Znowu byłoby na ciebie. Ig Perrish znów zaatakował, zabił kolejną dziewczynę. Ale Glenna uparła się mi zrobić laskę na parkingu, na oczach trzech lub czterech facetów, no i się nie dało. Za wiele osób widziało nas razem. No, trudno. Innym razem. Z tymi dziewczynami w typie Glenny – z kartoteką na policji i tatuażami, dziewczynami, które za dużo piją i palą – jest tak, że często znikają, a pół roku później ich znajomi nawet nie pamiętają, jak miały na imię. A dziś, Ig… dziś wreszcie cię dopadłem.