Выбрать главу

– Kto jest z tobą? – spytała, wchodząc do domu, nadal obejmując go w pasie.

– Jesteś pierwsza… – zaczął Lee. Omal nie powiedział „pierwsza, do której zadzwoniłem", ale zrozumiał, że nie powinien, to by było zbyt… jakie? Niezwykłe. Nie w porę. Dlatego skończył: -…na mecie. Zadzwoniłem do Iga, a potem do ciebie. Nie myślałem przytomnie. Powinienem najpierw zawiadomić ojca.

– Rozmawiałeś z nim?

– Dopiero parę minut temu.

– No, to w porządku. Chcesz usiąść? Chcesz, żebym kogoś powiadomiła?

Prowadził ją do gościnnego pokoju, w którym leżała jego matka. Nie pytał, czy Merrin chce tam pójść, po prostu szedł, a ona mu towarzyszyła, obejmując go w pasie. Chciał jej pokazać matkę, chciał zobaczyć jej minę.

Stanęli w otwartych drzwiach. Lee postawił wentylator na parapecie i włączył go na pełne obroty, ledwie się upewnił, że matka naprawdę nie żyje, ale w pokoju i tak ciągle zalegał suchy, gorączkowy żar. Matka tuliła do piersi wynędzniałe ręce, jej chude palce zakrzywiły się w szpony, jakby chciała coś odepchnąć. Tak było – koło wpół do dziesiątej zrobiła ostatni wysiłek, by odsunąć koce, ale była zbyt słaba. Te koce były teraz złożone i uprzątnięte. Ciało przykrywało wykrochmalone niebieskie prześcieradło. Po śmierci matka stała się podobna do ptaka, wyglądała jak martwe pisklę wyrzucone z gniazda. Głowa się jej odchyliła, usta otworzyły tak szeroko, że widać było plomby.

– O, Lee – szepnęła Merrin i ścisnęła jego dłoń. Zaczęła płakać. Lee zastanowił się, czy on też nie powinien.

– Chciałem jej zasłonić twarz – powiedział. – Ale to się jakoś nie godziło. Tak długo walczyła.

– Wiem.

– Nie podoba mi się, że ciągle patrzy. Zamkniesz jej oczy?

– Dobrze. Idź odpocząć, Lee.

– Napijesz się ze mną?

– Jasne. Zaraz przyjdę.

Poszedł do kuchni, zrobił jej mocnego drinka, a potem stanął przed szafką, patrząc na swoje odbicie i zmuszając się siłą woli do płaczu. Sprawiło mu to trochę więcej kłopotu niż zwykle. Szczerze mówiąc, był lekko podniecony. Gdy Merrin weszła do kuchni, łzy dopiero zaczynały się mu toczyć po twarzy. Pochylił się i gwałtownie odetchnął – zabrzmiało to całkiem jak szloch. Wyduszanie tych łez było trudne i bolesne, jak wyciskanie drzazgi. Merrin podeszła do niego. Ona także płakała. Poznał to po jej cichym, przyspieszonym oddechu. Położyła mu rękę na ramieniu. Sama go do siebie odwróciła, a wówczas zachłysnął się i z jego gardła wreszcie wyrwał się ochrypły, gniewny szloch.

Merrin położyła ręce na jego głowie, przytuliła go i szepnęła:

– Bardzo cię kochała. Codziennie jej towarzyszyłeś, a dla niej tylko to się liczyło. – I tak dalej, standardowe teksty. Lee nawet nie słuchał.

Był od niej sporo wyższy, więc żeby go przytulić, pochyliła jego głowę. Wcisnął twarz między jej piersi i zamknął oczy, wdychając ten niemal ostry miętowy zapach. Ujął rąbek jej bluzki i pociągnął, żeby powiększyć dekolt – zobaczył usiane piegami piersi i miseczki stanika. Drugą rękę położył na jej talii i zaczął lekko gładzić jej biodro. Nie kazała mu przestać. Płakał jej w dekolt, a ona szeptała i kołysała się z nim. Pocałował górną część jej lewej piersi. Zaciekawił się, czy to zauważyła – twarz miał tak mokrą, że mogła się nie zorientować – i chciał podnieść głowę, żeby zobaczyć jej minę, sprawdzić, czy się jej podobało, ale przytrzymała jego głowę na swoim biuście.

– Nie powstrzymuj się – szepnęła cicho, z podnieceniem. – Nie powstrzymuj się. W porządku. Nie ma tu nikogo oprócz nas. Nikt nie zobaczy. – Nie pozwalała mu oderwać ust od piersi.

Poczuł, że mu staje, i nagle uświadomił sobie, że wsunął lewą nogę między jej uda. Zastanowił się, czy to ją podnieca – zwłoki tuż obok. W psychologii istnieje teoria stwierdzająca, że bliskość trupa może działać jak afrodyzjak. Zmarły to jakby przepustka z więzienia, pozwolenie na szaleństwo. Kiedy już ją zerżnie, Merrin złagodzi swoje wyrzuty sumienia – lub też rzekome wyrzuty sumienia. Lee nie wierzył w sumienie, tylko w przedstawianie sytuacji tak, żeby zadowolić normy społeczne. Będzie sobie wmawiała, że oszaleli z rozpaczy, że poniosło ich desperackie pragnienie. Znowu pocałował jej pierś, i jeszcze raz, a ona nie starała się odsunąć.

– Kocham cię, Merrin – szepnął, bo tak trzeba w takiej sytuacji. To wszystko ułatwiało. Jemu i jej. Powiedział to, trzymając rękę na jej biodrze, i przechylił ją tak, że pupą oparła się o kuchenny blat. Zmiął w ręce jej spódniczkę, podkasał ją do połowy uda, rozchylił jej nogi kolanem i już poczuł żar jej krocza.

– Ja też cię kocham – powiedziała, ale jakoś obojętnie. – Oboje cię kochamy, Ig i ja.

Dziwne, że wciągnęła w to Iga. Odjęła ręce od jego głowy i położyła je lekko na jego biodrach. Zaciekawił się, czy szuka jego paska. Sięgnął do jej bluzki, chciał ją rozpiąć – a jeśli przy tym urwie parę guzików, to trudno – ale ręka zaplątała mu się w złoty łańcuszek, a jednocześnie wstrząsnął nim zupełnie niezaplanowany konwulsyjny szloch. Mimowolnie szarpnął, krzyżyk z cichym metalicznym brzękiem zsunął się w jej dekolt.

– Lee, łańcuszek! – Odepchnęła go.

Krzyżyk upadł cicho na podłogę. Lee pochylił się, podniósł go. Złoto zalśniło w słońcu i oświetliło twarz Merrin miodową poświatą.

– Mogę go naprawić – zaproponował.

– Jak ostatnim razem, prawda? – powiedziała z uśmiechem. Twarz miała zaróżowioną, oczy szkliste. Zaczęła poprawiać bluzkę. Jeden guzik się rozpiął, a odsłonięta część piersi była mokra. Potem Merrin zamknęła krzyżyk w jego dłoni. – Naprawisz łańcuszek i oddasz, kiedy będziesz gotowy. Tym razem nawet nie musisz robić z Iga posłańca.

Lee drgnął mimo woli, przez chwilę niepewny, czy Merrin mogła mieć na myśli to, co mu się wydawało. Ale tak, oczywiście, dokładnie wiedziała, jak to zrozumiał. Jej słowa często miały podwójne znaczenie, jedno do wiadomości publicznej, drugie tylko dla niego. Od lat wysyłała mu sygnały.

Obrzuciła go uważnym spojrzeniem.

– Długo chodzisz w tych ciuchach?

– Nie wiem. Dwa dni.

– Aha. Masz się rozebrać i iść pod prysznic.

Spojrzał na drzwi wejściowe. Nie miał czasu się umyć. Poczuł, że serce mu się ściska; na udzie ciążył mu gorący fiut.

– Ludzie przyjdą – powiedział.

– Ale na razie nikogo nie ma. Idź. Przyniosę ci drinka.

Ruszyli korytarzem. Lee miał wzwód jak nigdy w życiu, dziękował losowi, że slipy to maskują. Myślał, że Merrin pójdzie za nim do łazienki i rozepnie mu spodnie, ale ona delikatnie zamknęła za nim drzwi.

Rozebrał się, wszedł pod prysznic i zaczął na nią czekać. Smagały go strumienie gorącej wody, otaczały kłęby pary. Krew tętniła mu w żyłach szybko i mocno, absurdalnie stojący penis kołysał się w deszczu kropel. Kiedy Merrin wsunęła za zasłonę rękę z drinkiem, kolejnym rumem z colą, sądził, że zaraz wejdzie i ona, w ubraniu, ale ledwie ujął szklankę, cofnęła dłoń.

– Ig tu jest – powiedziała cicho i z żalem.

– Pobiłem rekord – odezwał się stojący gdzieś niedaleko Ig. – Jak się czujesz, stary?

– Cześć – rzucił Lee. Głos Iga wstrząsnął nim jak nagły brak gorącej wody. – Dobrze. Zważywszy na okoliczności. Dziękuję, że przyszedłeś. – To „dziękuję" tym razem nie zabrzmiało właściwie, ale uznał, że Ig przypisze ten dziwny ton emocjonalnemu napięciu.

– Przyniosę ci jakieś ubranie – powiedziała Merrin i oboje odeszli. Usłyszał szczęk zamykających się drzwi.