Выбрать главу

– Naprawdę? – spytał z niedowierzaniem, choć przecież wiedział.

– Myślisz, że kiedy będzie miał trzydzieści pięć lat, uzna, że za wcześnie go usidliłam? Zarzuci mi, że przeze mnie ominęła go radość licealnych związków, i będzie marzył o dziewczynach, z którymi się nie umówił?

– Na pewno już fantazjuje o innych – odezwała się współlokatorka Merrin, przechodząc przez kuchnię z zapiekanką w ręce i komórką przy uchu. Poszła do swojego pokoju, trzasnęła drzwiami. Nie dlatego, że była zła, nie dlatego, że zrobiła to umyślnie. Po prostu trzaskała drzwiami, wcale tego nie zauważając. Merrin założyła ręce na piersi.

– Prawda czy fałsz? Chodzi mi o to, co powiedziała.

– Nie naprawdę. To tak jak z patrzeniem na dziewczynę na plaży. Mógł się bawić tą myślą, ale to tylko myśl, więc nie ma znaczenia, prawda?

– Myślisz, że Ig będzie sypiał z innymi w Anglii? Czy będzie miał wrażenie, że w niewybaczalny sposób zawodzi mnie i dzieci?

– Jakie dzieci?

– Nasze. Harper i Charliego. Rozmawiamy o nich, odkąd skończyłam dziewiętnaście lat.

– Harper i Charlie?

– Harper to dziewczynka, po Harper Lee, mojej ulubionej autorce jednej książki. Charlie, jeśli będzie chłopiec. – Powiedziała to tonem, który nie spodobał się Lee. Była roztargniona i szczęśliwa, a po wyrazie jej oczu poznał, że wyobraża sobie siebie i Iga z dziećmi.

– Nie – powiedział.

– Co „nie"?

– Ig nie będzie cię zdradzać. Chyba że ty zdradzisz go najpierw, i to tak, żeby wiedział. Wtedy chyba tak. Może. Odwróćmy sytuację. Myślisz, że kiedy skończysz trzydzieści pięć lat, poczujesz, że coś cię ominęło?

– Nie – powiedziała sucho, z obojętną pewnością siebie. – Nie sądzę, żebym miała skończyć trzydzieści pięć lat i czuć, że coś mnie ominęło. To straszna myśl, nie?

– Co?

– Przelecieć kogoś tylko po to, żeby powiedzieć o tym Igowi. – Patrzyła w okno. – Od samej myśli czuję się chora.

Śmieszne, ale nawet wyglądała, jakby była chora. Lee zauważył po raz pierwszy, jaka jest blada, oczy mają brudnoróżowe obwódki, włosy zwisają jej bez życia. Robiła coś z papierową serwetką, składała ją na coraz mniejsze kwadraciki.

– Dobrze się czujesz? Wyglądasz trochę dziwnie.

Kąciki jej ust drgnęły w półuśmiechu.

– Chyba coś mnie bierze. Nie myśl o tym. O ile nie zaczniemy się całować, nie zarazisz się ode mnie.

Godzinę później odjechał, pieniąc się z wściekłości. Cała Merrin. Zwabiła go do Bostonu, pozwoliła mu wyobrażać sobie, że będą sami, a potem otworzyła w dresie, wyglądała jak przegrzana padlina, jej kumpelka snuła się po mieszkaniu i cały wieczór pletli o Igu. Gdyby dwa tygodnie temu nie pozwoliła mu pocałować swojej piersi i nie dała mu krzyżyka, pomyślałby, że w ogóle się nim nie interesuje. Miał dość tego poniewierania, dość jej gadaniny.

Ale przejeżdżając przez most Zakim, zwolnił. Tętno mu się uspokoiło i zaczął oddychać bardziej naturalnie. Przyszło mu do głowy, że Merrin ani razu nie wspomniała o tej zimnej blondynie. Potem doszedł do wniosku, że blondyna nie istnieje, jest tylko Merrin, która sprawdza, na ile zdoła go urobić, zmusić go do myślenia.

I faktycznie myślał. Myślał, że wkrótce Ig wyjedzie, koleżanka z mieszkania także, on gdzieś tak na jesieni znowu zapuka do drzwi Merrin, a kiedy mu otworzy, będzie sama.

ROZDZIAŁ 34

Lee miał nadzieję, że spędzi całą noc z Merrin, ale ledwie minęła dziesiąta, a on już przekroczył granicę z New Hampshire. Wtedy zauważył, że na poczcie głosowej ma wiadomość od kongresmena. Jego szef mówił powolnym, zmęczonym, zbolałym głosem. Prosił, żeby Lee wstąpił jutro rano porozmawiać o pewnych nowych informacjach. Powiedział to jakoś tak, jakby chciał się z nim spotkać nawet w nocy, dlatego zamiast zjechać z I-95 na zachód do Gideon, Lee ruszył dalej na północ i zjechał na Rye.

O jedenastej zaparkował przed domem kongresmena, na podjeździe wysypanym białymi muszelkami. Dom, wielki i biały, z kolumnami na ganku, stał na wielkim nieskazitelnie wypielęgnowanym trawniku. Przed domem bliźniaczki kongresmena grały w świetle latarni w krokieta ze swoimi chłopcami. Kieliszki z szampanem stały obok szpilek dziewcząt, które biegały boso. Lee wysiadł z cadillaca i zatrzymał się na chwilę, przyglądając się dwom ubranym w letnie sukienki smukłym dziewczynom o opalonych nogach, jednej pochylonej nad młotkiem. Chłopak obejmował ją od tyłu, pomagając w uderzeniu i wykorzystując tę okazję, by się do niej przytulić. Śmiech dziewczyn niósł się w powietrzu, pachniało morzem. Lee znowu poczuł się w swoim żywiole.

Córki kongresmena uwielbiały Lee, a kiedy zobaczyły go na ścieżce, rzuciły się do niego. Kaley zarzuciła mu ręce na szyję, Daley pocałowała go w policzek. Dwudziestojednoletnie, opalone i szczęśliwe, choć obie miały też skrywane problemy: picie na umór, anoreksję, chorobę weneryczną. On także je przytulił, pożartował z nimi i obiecał, że pogra z nimi w krokieta, jeśli będzie miał czas, ale od ich dotyku przechodziły go ciarki. Wyglądały na szlachetne i gładkie, lecz były wstrętne jak oblane czekoladą karaluchy. Jedna żuła miętową gumę, a on zastanowił się, co chce w ten sposób zamaskować – smród papierosów, trawy czy fiuta. Nie zgodziłby się przespać z nimi oboma, gdyby miał w zamian poświęcić noc z Merrin, która była pod wieloma względami jeszcze czysta, nadal miała ciało szesnastoletniej dziewicy. Spała tylko z Igiem, a znając Iga, to się niemal nie liczyło. Na pewno przez cały czas zasłaniał się prześcieradłem.

Żona kongresmena powitała Lee w drzwiach, drobna kobietka o nastroszonych szpakowatych włosach i wąskich wargach zastygłych w sztywnym botoksowym uśmiechu. Dotknęła przegubu Lee. Wszystkie lubiły go dotykać, żona kongresmena i jego córki, zresztą kongresmen też, jakby Lee był amuletem, króliczą łapką – i był, wiedział o tym.

– Jest w gabinecie – powiedziała. – Ucieszy się, że przyjechałeś. Wiedziałeś, że czeka?

– Wiedziałem. Migrena?

– Okropna.

– W porządku. Nic się nie stało. Lekarz już był?

Lee znał drogę do gabinetu. Zapukał do rozsuwanych drzwi, ale nie czekał na pozwolenie wejścia. Światło w pokoju było zgaszone; tylko ekran telewizora mżył blaskiem. Kongresmen siedział w ciemnościach na kanapie, z mokrym kompresem ze ścierki kuchennej na oczach. W telewizji leciał „Hothouse" z wyłączonym dźwiękiem, ale Lee widział Terry'ego Perrisha przeprowadzającego wywiad z jakimś chudym angolem w czarnej skórzanej kurtce, pewnie gwiazdorem rocka.

Kongresmen usłyszał szurnięcie drzwi, uniósł rąbek kompresu, zobaczył Lee i uśmiechnął się połową ust. Opuścił kompres.

– Jesteś. Mało brakowało, a nie zostawiłbym tej wiadomości, bo wiedziałem, że się zmartwisz i przyjedziesz już dziś. Nie chciałem ci przeszkadzać w piątkowy wieczór. I tak zabieram ci za dużo życia. Powinieneś się bawić z jakąś dziewczyną. – Mówił cichym, czułym tonem człowieka rozmawiającego na łożu śmierci z ukochanym synem. Nie po raz pierwszy Lee słyszał ten ton, nie po raz pierwszy doglądał kongresmena podczas ataku migreny. Te ataki miały ścisły związek ze zbieraniem funduszy i złymi wynikami sondaży. Kongresmen zamierzał na początku następnego roku ogłosić, że będzie walczył o urząd z obecną gubernator, która wygrała ostatnie wybory szturmem, lecz potem zaczęła tracić popularność. Za każdym razem, gdy poparcie dla niej wynosiło więcej niż trzy punkty, kongresmen faszerował się ibuprofenem i kładł się do łóżka. Wtedy najbardziej polegał na spokoju Lee.