– Poszedł za nią po schodach. Wyglądało na to, że nie wyjdą na kolację. Merrin wyjęła z lodówki dwa heinekeny. Lepsze to niż nic.
Dochodziła ósma, ale jeszcze się nie ściemniło. Chłopcy znowu jeździli na deskach, które szczękały i turkotały na asfalcie. Lee podszedł na skraj dachu, żeby na nich spojrzeć. Paru miało irokezy, krawaty i koszule zapięte tylko przy kołnierzu. Lee zawsze uważał deskę za element stroju, bo z nią pod pachą wygląda się na buntownika, trochę niebezpiecznego, ale i wysportowanego. Nie podobała mu się tylko perspektywa upadku; na samą myśl połowa głowy lodowaciała mu i drętwiała.
Merrin dotknęła jego karku i przez chwilkę obawiał się, że go zepchnie w dół. Chciał się odwrócić, chwycić ją za szyję i pociągnąć za sobą. Chyba dostrzegła jego przerażenie, bo uśmiechnęła się po raz pierwszy i podała mu piwo. Podziękował skinieniem głowy, wziął je w jedną rękę, drugą zapalił papierosa.
Merrin usiadła na zewnętrznej obudowie klimatyzatora. Nie piła swojego piwa, obracała mokrą butelkę w dłoniach. Stopy miała bose. Słodkie były te jej małe różowe stopki. Łatwo mu było sobie wyobrazić, jak Merrin kładzie jedną z nich między jego nogami i palcami delikatnie ugniata mu krocze.
– Chyba pójdę za twoją radą – powiedziała.
– Będziesz głosować na republikanów? W końcu postęp!
Znowu się uśmiechnęła, ale był to smutny, blady uśmiech. Odwróciła wzrok.
– Powiem Igowi, że po jego wyjeździe do Anglii chcę wziąć urlop od naszego związku. Jakby próbną separację, żebyśmy oboje mogli się spotykać z innymi.
Lee poczuł, jakby się o coś potknął, choć przecież stał nieruchomo.
– Kiedy zamierzasz mu to obwieścić?
– Gdy wróci z Nowego Jorku. Nie chciałam mu mówić przez telefon. Nie uprzedzaj go, Lee. Nie rób żadnych aluzji.
– Dobrze. – Zachwyciło go to, co powiedziała, ale wiedział, że nie należy tego okazywać. – Powiesz mu, że powinien się spotykać z innymi?
Skinęła głową.
– A… ty też będziesz?
– Powiem mu, że chcę spróbować, jak mi będzie z kimś innym. Nic więcej. Powiem mu, że to, co zrobi podczas pobytu w Anglii, się nie liczy. Nie chcę wiedzieć, z kim się spotyka, nie będę mu opowiadać o moich związkach. To chyba… chyba powinno wszystko ułatwić. – Wiatr porywał jej włosy i ładnie się nimi bawił. Pod tym bladofioletowym wieczornym niebem wyglądała na mniej chorą i wymizerowaną. – Ale wiesz, już mam wyrzuty sumienia.
– Hm… niepotrzebnie. Jeśli naprawdę się kochacie, po pół roku będziecie mieć pewność i znowu zechcecie być razem.
Pokręciła głową.
– Nie, ja… sądzę, że to nie na jakiś czas. Tego lata dowiedziałam się czegoś o sobie i inaczej spojrzałam na mój związek z Igiem. Kiedy pojedzie do Anglii, kiedy zdąży kogoś poznać, skończę to na dobre.
– Jezu… – mruknął Lee, jeszcze raz powtarzając w myśli „tego lata dowiedziałam się czegoś o sobie". Wspomniał, jak stali razem w kuchni, on z kolanem między jej nogami, z rękami na gładkiej krzywiźnie jej bioder, znowu poczuł jej łaskoczący mu ucho delikatny, przyspieszony oddech. – Jeszcze parę tygodni temu mówiłaś, że macie imiona dla dzieci.
– Tak. Ale jak się coś wie, to się wie i koniec. A ja już wiem, że nigdy nie będę miała z nim dzieci. – Wydawała się spokojniejsza, jakby odetchnęła. – Teraz pora, żebyś zaczął bronić przyjaciela i odwodzić mnie od tego pomysłu. Jesteś na mnie zły?
– Nie.
– Źle o mnie myślisz?
– Źle bym pomyślał, gdybyś nadal chciała być z Igiem, wiedząc, że nie ma dla was przyszłości.
– Właśnie. Chcę, żeby Ig miał inne dziewczyny, żeby był szczęśliwy. Jeśli się dowiem, że jest szczęśliwy, łatwiej będzie mi odejść.
– Ale… o Jezu. Byliście ze sobą od zawsze. – Ręka mu zadrżała, gdy wyciągnął z paczki drugiego papierosa. Za tydzień Ig wyjedzie, ona zostanie sama i nie będzie się tłumaczyć z tego, z kim się rżnie.
Spojrzała na papierosy.
– Mogę jednego?
– Serio? Myślałem, że chcesz, żebym rzucił.
– Ig chciał, żebyś rzucił. Ja zawsze byłam ciekawa, ale… no wiesz. Myślałam, że Ig będzie miał coś przeciwko. Teraz mogę spróbować. – Potarła dłonie o kolana. – No to… nauczysz mnie dziś palić?
– Pewnie.
Deskorolki turkotały na ulicy. Paru chłopców wrzasnęło z zachwytem i strachem, kiedy jeden z nich runął na ziemię. Merrin wyjrzała zza krawędzi dachu.
– Chciałabym się też nauczyć jeździć na deskorolce.
– Durny sport. Łatwo coś złamać. Na przykład kark.
– O kark się nie martwię – powiedziała, wspięła się na palce i pocałowała go w kącik ust. – Dziękuję, że ze mną porozmawiałeś. Mam u ciebie dług.
Bluzeczka opinała jej piersi; na chłodnym wieczornym wietrzyku jej sutki się skurczyły i w materiale zostały zagłębienia. Lee miał ochotę położyć jej ręce na biodrach, zaciekawił się, czy mogliby dziś zacząć od małej macanki. Ale zanim zdążył wyciągnąć rękę, drzwi na dach otworzyły się z łomotem i stanęła w nich współlokatorka Merrin. Gruba, męska. Żuła gumę.
– Williams, dzwoni twój chłopak. Razem z kumplami z Amnesty International poddali się waterboardingowi, żeby sprawdzić, co się wtedy czuje. Jest strasznie nakręcony i chce ci o tym opowiedzieć. Fajną ma robotę. Przeszkodziłam wam?
– Nie. – Merrin odwróciła się do Lee i szepnęła: – Uważa cię za ciemnego typa. Oczywiście ma rację. Muszę iść porozmawiać z Igiem. Darujemy sobie to wyjście?
– Kiedy z nim porozmawiasz… czy zrobisz coś w sprawie… tej, o której rozmawialiśmy…
– A, to… Nie. Potrafię dotrzymać tajemnicy, Lee.
– Dobrze – szepnął z wyschniętymi ustami. Pragnął jej.
– Mogę szluga? – spytała Azjatka, podchodząc do nich.
– Jasne – powiedział Lee.
Merrin pomachała lekko ręką, przeszła przez dach i znikła. Lee podał Azjatce winstona i ogień.
– To co, jedziesz do San Diego?
– No. Wprowadzam się do koleżanki z liceum. Będzie ekstra. Ma konsolę Wii i wszystko.
– Gra w te kropki i kreski, czy będziesz musiała sama sobie prać?
Skośna łypnęła na niego i machnęła pulchną dłonią, rozgarniając dzielącą ich zasłonę dymu.
– O czym ty mówisz?
– No wiesz, ta gra, w której stawia się w rzędach kropki, a potem na zmianę rysuje się kreski, żeby powstały kwadraty? Nie gracie w nią z Merrin o to, kto robi pranie?
– A gramy? – spytała dziewczyna.
ROZDZIAŁ 39
Wodził po parkingu spojrzeniem zdrowego oka, szukając Merrin. Wszystko tonęło w dziwnym, piekielnym świetle czerwonego neonu The Pit, więc nawet deszcz, który padał tej parnej nocy, był czerwony. A oto i ona, pod drzewem, w ulewie.
– Tam, Lee, tam! – powiedział Terry, ale Lee już skręcał.
Powiedziała, że może będzie potrzebować podwózki, jeśli Ig się bardzo zdenerwuje ich poważną rozmową. Lee dał jej słowo, że na wszelki wypadek podjedzie pod knajpę, a ona oznajmiła, że nie musi, ale uśmiechnęła się z wdzięcznością, więc zrozumiał, że tego od niego oczekuje. Z Merrin było tak, że nie zawsze mówiła to, co myślała, często słowa stały w sprzeczności z jej intencjami.
Kiedy zobaczył ją w przemoczonej bluzce i spódniczce oblepiającej nogi, z oczami zaczerwienionymi od płaczu, żołądek skręcił mu się z nerwowego podniecenia. Pomyślał, że czekała tu na niego, chciała być z nim. Rozmowa poszła źle, Ig gadał straszne rzeczy, w końcu ją rzucił i teraz nie było już powodu czekać. Lee uznał, że istnieje spora szansa, że Merrin zgodzi się pojechać do niego, powie łagodnie, ustępliwie: „tak". Zwolnił, a ona go dostrzegła i uniosła rękę, od razu ruszyła do samochodu. Pożałował, że najpierw nie odstawił Terry'ego do domu, chciał być z nią sam. Gdyby znaleźli się w samochodzie tylko we dwoje, ona mogłaby się do niego przytulić, szukając ciepła i pociechy, a on by ją objął i może wsunął rękę pod bluzkę.