– Naprawdę?
– Że to nie ja to zrobiłem.
– Ach… – mruknął Ig, odwracając głowę.
Trzymał widły między kolanami, zębami wbite w podsufitkę. Dale przestał je zauważać. Rogi robiły swoją robotę, grały tę tajemną muzykę, a dopóki Ig nie włożył krzyżyka, Dale musiał tańczyć tak, jak mu zagrał.
– Za bardzo się bałem, żeby cię zabić. Mam broń. Kupiłem ją tylko po to, żeby cię zastrzelić. Ale bliżej było mi do samobójstwa. Raz włożyłem lufę do ust, żeby sprawdzić, jak smakuje. – Przez chwilę wspominał. – Niesmaczna.
– Cieszę się, że się pan nie zastrzelił.
– Tego także się bałem. Nie dlatego, że poszedłbym do piekła. Bałem się, że do niego nie pójdę… że piekło nie istnieje. Ani niebo. Że nie ma nic. Na ogół myślę, że po śmierci nic nie ma. Czasami wydaje mi się, że to będzie ulga. Innym razem to najstraszniejsza rzecz, jaką sobie potrafię wyobrazić. Nie wierzę, że miłosierny Bóg odebrałby mi obie córeczki. Jedną za sprawą raka, drugą przez to straszne morderstwo w lesie. Nie sądzę, żeby jakiś bóg godny modlitw mógł zezwolić na ich mękę. Heidi nadal się modli. Modli się tak, że coś niesamowitego. Modli się o twoją śmierć, Ig, już od roku. Kiedy zobaczyłem twój samochód w rzece, myślałem… myślałem… że Bóg wreszcie się postarał. Ale nie. Nie, Mary odeszła na zawsze, a ty nadal tu jesteś. Nadal jesteś. Jesteś… jesteś… kurwa, diabłem! – Z trudem łapał oddech. Ledwie mówił.
– Jakby to było coś złego – mruknął Ig. – Niech pan skręci. Pojedziemy do pana.
Drzewa rosnące wzdłuż szosy wytyczały na niebie drogę bezchmurnego błękitu. Piękny dzień na przejażdżkę.
– Wspomniałeś, że musimy porozmawiać – odezwał się Dale. – Ale o czym moglibyśmy ze sobą mówić? Co chciałbyś mi powiedzieć?
– Chcę powiedzieć, że nie wiem, czy kochałem Merrin tak bardzo jak pan, ale kochałem ją całym sercem. I nie ja ją zabiłem. Powiedziałem policji, że upiłem się do nieprzytomności za Dunkin' Donuts. To prawda. Lee Tourneau zabrał Merrin sprzed The Pit. Zawiózł ją do odlewni i tam zabił. Nie spodziewam się, że mi pan uwierzy.
Tylko że się spodziewał. Jeśli nie przekona go teraz, to za chwilę. Ostatnio miał wielki dar przekonywania. Ludzie uwierzą we wszystko, co usłyszą od swojego prywatnego diabła. Akurat teraz wyjawił Dale'owi prawdę, ale podejrzewał, że gdyby zechciał, mógłby mu również wmówić, że Merrin zginęła z rąk klaunów, którzy przyjechali po nią do The Pit malutkim cyrkowym samochodzikiem. To by nie było fair – no ale gra fair była specjalnością dawnego Iga.
Dale zaskoczył go pytaniem:
– Dlaczego miałbym ci wierzyć? Daj mi choć jeden powód.
Ig położył mu na chwilę rękę na ramieniu. Potem ją cofnął.
– Wiem, że po śmierci ojca odwiedził pan jego kochankę w Lowell i zapłacił jej dwa tysiące dolarów, żeby się odczepiła. i ostrzegł ją pan, że jeśli jeszcze raz zadzwoni po pijaku do pańskiej matki, znajdzie ją pan i powybija jej zęby. Wiem, że zaliczył pan numerek z sekretarką z firmy podczas imprezy bożonarodzeniowej, na rok przed śmiercią Merrin. Wiem, że raz uderzył pan Merrin pasem w twarz za to, że nazwała matkę suką. Tego chyba wstydzi się pan najbardziej. Wiem, że nie kocha pan swojej żony już od dziesięciu lat. Wiem o butelce w dolnej lewej szufladzie biurka w pracy i o świerszczykach w garażu, i o bracie, z którym pan nie rozmawia, bo nie może znieść tego, że jego dzieci żyją, a pana…
– Dość. Dość!
– O sprawach Lee dowiedziałem się tak samo jak o pańskich. Kiedy dotykam ludzi, poznaję wiele ich sekretów. I ludzie sami mi wiele mówią. O tym, co złego pragną zrobić. Nie mogą się powstrzymać.
– Co złego pragną zrobić – powtórzył Dale, masując dwoma palcami prawą skroń, gładząc ją delikatnie. – Ale to nie wydaje się takie złe, kiedy na ciebie patrzę. Wydaje się… zabawne. Jak to, że kiedy Heidi uklęknie dziś wieczorem do modlitwy, powinienem przed nią usiąść i powiedzieć, żeby mi przy okazji obciągnęła, skoro już klęczy. Albo kiedy następnym razem mi powie, że Bóg nie daje brzemienia ponad siły, powinienem jej przyłożyć. Bić ją tak długo, aż światło wiary zniknie z jej oczu.
– Nie. Nie zrobi pan tego.
– Albo mógłbym nie iść dziś do roboty. Poleżeć parę godzin w ciemności.
– To już lepiej.
– Zdrzemnąć się, a potem włożyć do ust lufę i skończyć z tym bólem.
– Nie. Tego także pan nie zrobi.
Dale wydał drżące westchnienie i skręcił na podjazd. Williamsowie mieszkali w małym domku na ulicy pełnej identycznych małych domków, parterowych klocków ze skrawkiem trawnika z tyłu i jeszcze mniejszym z przodu. Ich miał bladozielony kolor szpitalnego pokoju i wyglądał gorzej, niż Ig go zapamiętał. Winylowy siding był usiany brązowymi plamami pleśni przy betonowych fundamentach, okna zmatowiały od brudu, a trawnik należało przystrzyc tydzień temu. Ulica prażyła się w letnim żarze i nie było na niej żywej duszy. Gdzieś daleko szczekał pies. Panowała tu atmosfera migren, udarów, omdlewającego, przegrzanego lata chylącego się ku końcowi. Ig miał perwersyjną nadzieję, że zobaczy matkę Merrin. Dowie się, jakie skrywa sekrety, ale Heidi nie było w domu. Wydawało się, że na całej ulicy w domach nie ma nikogo.
– A gdybym rzucił robotę i sprawdził, czy zdążę się uchlać do południa? Przekonam się, czy mnie wyleją. Od sześciu tygodni nie sprzedałem ani jednego samochodu – tylko czekają na pretekst. I tak trzymają mnie jedynie z litości.
– O, proszę. To już jakiś plan.
Dale wpuścił go do domu. Ig nie wziął wideł. Nie sądził, żeby ich potrzebował.
– Iggy, zrobisz mi drinka? Wiesz, gdzie jest barek. Razem z Mary podkradaliście z niego alkohol. Chcę usiąść w ciemnościach i dać odpocząć głowie. Mam w niej kompletny mętlik.
Główna sypialnia znajdowała się na końcu krótkiego korytarzyka z czekoladową wykładziną. Kiedyś na ścianach wisiały zdjęcia Merrin, teraz znikły. Na ich miejscu pojawiły się obrazki Jezusa. Ig rozgniewał się po raz pierwszy tego dnia.
– Dlaczego zdjęliście ją i powiesiliście Jego?
– To pomysł Heidi. Schowała zdjęcia Mary. – Dale zrzucił mokasyny i ruszył korytarzem. – Trzy miesiące temu spakowała wszystkie jej książki, ubrania, listy od ciebie i wyniosła na strych. W pokoju Mary zrobiła sobie gabinet. Adresuje tam koperty z pismami w sprawach akcji chrześcijańskich. Spędza więcej czasu z ojcem Mouldem niż ze mną, każdego ranka chodzi do kościoła, a w niedzielę siedzi w nim cały dzień. Trzyma na biurku obrazek Jezusa. Nie moje zdjęcie ani zdjęcia córek, ale obrazek Jezusa. Mam ochotę wypędzić ją z domu, wykrzykując imiona jej córek. Wiesz co? Chyba pójdę na strych i przyniosę te pudełka. Odnajdę wszystkie zdjęcia Mary i Regan. Będę nimi rzucać w Heidi, aż się rozpłacze. Powiem jej, że jeśli chce się pozbyć zdjęć córek, ma je zjeść, po kolei.
– Duży wysiłek jak na takie gorące popołudnie.
– Fajnie by było. Cholernie fajnie.
– Ale fajniejszy jest gin z tonikiem.
– O tak. – Dale stanął na progu swojej sypialni. – Przynieś mi drinka. Tylko żeby było dużo ginu.
Ig wrócił do gabinetu, w którym niegdyś znajdowała się galeria zdjęć dokumentujących dzieciństwo Merrin Williams: Merrin przebrana za Indianina, w barwach wojennych i pióropuszu, Merrin jeżdżąca na rowerku i ukazująca w uśmiechu zęby w chromowanym aparacie, Merrin w jednoczęściowym kostiumie kąpielowym, siedząca na ramionach Iga, który stoi po pas w rzece. Wszystkie te zdjęcia znikły, a pokój wyglądał, jakby agent handlu nieruchomościami o najbardziej mieszczańskim guście świata urządził go na wizytę ewentualnych nabywców. Jakby nikt tu już nie mieszkał.