I faktycznie nikt tu nie mieszkał od miesięcy. W tym pokoju Dale i Heidi Williamsowie zrobili magazyn, pomieszczenie mające tyle samo wspólnego z ich życiem prywatnym co pokój hotelowy.
Alkohol był tam gdzie zwykle, w barku nad telewizorem. Ig zrobił gin z tonikiem – tonik przyniósł z lodówki w kuchni – dorzucił gałązkę mięty i cząstkę pomarańczy, dodał lodu. Kiedy wracał do sypialni, zwisający z sufitu sznur musnął jego prawy róg i omal się na nim nie oplatał. Ig spojrzał w górę i…
Domek w gałęziach drzewa, słowa namalowane na klapie, białe litery, ledwie widoczne w mroku: BŁOGOSŁAWIENI WY, KTÓRZY TU WEJDZIECIE. Ig zachwiał się i…
Otrząsnął się. Wolną ręką potarł czoło, czekając, kiedy przeminie chwila słabości. Wszystko wróciło – to, co się wydarzyło w lesie, kiedy wrócił pijany do odlewni, żeby się pieklić i niszczyć – ale minęło. Ig postawił szklankę na wykładzinie, pociągnął za sznurek, z głośnym piskiem sprężyn otwierając wejście na poddasze.
Jeśli na ulicy było gorąco, to w tym niskim, niewykończonym strychu panował duszący żar. Na belkach położono prowizoryczną podłogę z dykty. Pod skośnym dachem nie można było stanąć z wyprostowaną głową, ale Ig tego nie potrzebował. Wielkie kartonowe pudła z imieniem MERRIN napisanym czerwonym flamastrem stały tuż obok wejścia.
Zniósł je kolejno, postawił na stoliku w salonie i zaczął przeglądać. Pił drinka Dale'a Williamsa, zapoznając się z tym, co zostało po Merrin.
Powąchał jej harwardzką bluzę i siedzenie jej ulubionych dżinsów. Przejrzał jej książki, sterty zaczytanych książek w miękkich oprawach. On sam rzadko czytywał powieści, wolał poradniki o głodówkach, podróżach, kempingach i budowaniu z materiałów przetworzonych. Merrin wolała literaturę z wyższej półki. Przepadała za książkami ludzi, którzy żyli krótko, brzydko i tragicznie, albo przynajmniej byli Anglikami. Chciała, żeby powieść była emocjonalną i filozoficzną podróżą, w dodatku wzbogacającą lingwistycznie.
Czytywała Gabriela Garcię Marqueza, Michaela Chabona, Johna Fowlesa i Iana McEwana. Jedna książka sama otworzyła się w dłoniach Iga na podkreślonym akapicie: „Jakże wyrzuty sumienia udoskonalają metody autotortury, nawlekają paciorki szczegółów na pętlę nieskończoności, różaniec odmawiany przez całe życie". Igowi zrobiło się nieswojo.
Wśród jej książek dostrzegł własne, których nie widział od lat. Rocznik statystyczny. „Turystyczna książka kucharska". „Gady Nowej Anglii". Wypił resztę ginu i przejrzał tę ostatnią. Mniej więcej na setnej stronie znalazł zdjęcie brązowego węża z grzechotką i pomarańczowym paskiem na grzbiecie. Cortalus horridus, grzechotnik pospolity, którego (choć występuje głównie na południe od granicy New Hampshire – jest popularny w Pensylwanii) można spotkać także na północ aż po White Mountains. Rzadko atakuje ludzi, jest z natury płochliwy. Przez ostatnie sto lat odnotowano więcej zgonów w wyniku uderzenia pioruna niż spotkania z grzechotnikiem, a jednak uważa się go za najbardziej jadowitego ze wszystkich amerykańskich węży. Jego jad jest neurotoksyną paraliżującą płuca i serce. Ig zamknął i odłożył książkę.
Medyczne podręczniki Merrin i kołonotatniki leżały na dnie pudła. Otworzył jeden, potem drugi, przekartkował. Merrin robiła notatki ołówkiem, a jej staranne, niezbyt dziewczyńskie pismo było rozmazane i blade. Definicje związków chemicznych. Ręczny rysunek przekroju piersi. Lista mieszkań w Londynie, które znalazła w intemecie dla Iga. Na samym dnie pudła znajdowała się duża koperta. Ig niemal ją zlekceważył, zawahał się, spojrzał na znaki ołówkiem w górnym lewym rogu. Kropki. Kreski.
Otworzył kopertę i wyjął z niej zdjęcie mammograficzne. Zrobione w czerwcu zeszłego roku. Były też dokumenty, jakieś kartki, Ig zauważył na nich swoje imię. Pokrywały je kropki i kreski. Wsunął je wraz ze zdjęciem do koperty.
Zrobił drugi gin z tonikiem. Kiedy wszedł do sypialni, Dale leżał nieprzytomny na łóżku, w czarnych skarpetkach podciągniętych niemal do kolan i białych bokserkach zażółconych moczem z przodu. W półmroku jego ciało stanowiło jaskrawobiałą plamę. Brzuch i piersi porastały ciemne włosy. Ig cicho podszedł, by postawić drinka obok łóżka. Dale poruszył się, słysząc grzechot kostek lodu.
– A, Ig – odezwał się. – Cześć. Zapomniałem na chwilę, że tu jesteś, uwierzysz?
Ig nie odpowiedział. Stanął przy łóżku, trzymając kopertę.
– Miała raka? – spytał.
Dale odwrócił głowę.
– Nie chcę rozmawiać o Mary. Kocham ją, ale nie mogę znieść myśli o niej i… i o tym. Mój brat, wiesz… nie rozmawialiśmy od lat. Ma sklep z rowerami i skuterami wodnymi w Sarasocie. Czasami myślę, że powinienem tam pojechać, sprzedawać u niego rowery i gapić się na dziewczyny na plaży. Nadal wysyła mi kartki na Boże Narodzenie i zaprasza do siebie. Czasami myślę, że chciałbym uciec od Heidi i tego miasta, i tego okropnego domu, i jak źle mi z tym spapranym, gównianym życiem, i że chciałbym zacząć jeszcze raz. Jeśli nie ma Boga ani przyczyny tego cierpienia, to może powinienem zacząć od nowa, zanim będzie za późno.
– Dale – powtórzył Ig cicho. – Powiedziała ci, że ma raka?
Ojciec Merrin pokręcił głową, nie unosząc jej z poduszki.
– To wrodzone, rozumiesz. Dziedziczne. A my nie dowiedzieliśmy się tego od niej. Wcale o tym nie wiedzieliśmy aż do jej śmierci. Powiedział nam lekarz sądowy.
– W gazecie nie było nic o raku.
– Heidi miała nadzieję, że o tym napiszą. Uważała, że dzięki temu ludzie będą nam współczuć, a ciebie bardziej znienawidzą.
Ale powiedziałem, że Mary nie chciała, żeby ktoś się dowiedział, i że powinniśmy to uszanować. Nam nie powiedziała. A tobie?
– Nie. – Powiedziała mu tylko, że powinni się spotykać z innymi. Iggy nie przeczytał tego dwustronicowego listu w kopercie, ale sądził, że już rozumie. – Twoja starsza córka, Regan… Nigdy o niej nie rozmawialiśmy. Uważałem, że to nie moja sprawa. Ale wiem, że jej odchodzenie było trudne.
– Bardzo cierpiała – powiedział Dale. Jego następny oddech dziwnie zadrżał. – Przez to cierpienie mówiła straszne rzeczy. Wiem, że tak nie myślała. Była dobra. Taka piękna dziewczyna. Usiłuję o tym pamiętać, ale na ogół… na ogół pamiętam tylko, jaka była na końcu. Ważyła ledwie czterdzieści kilo, z czego trzydzieści pięć przypadało na nienawiść. Powiedziała Mary niewybaczalne rzeczy. Chyba dlatego, że Mary była taka ładna, a… Regan straciła włosy i miała, wiesz, mastektomię, i operację, żeby usunąć zator jelit, i czuła się… czuła się jak potwór Frankensteina. Powiedziała nam, że gdybyśmy ją kochali, przykrylibyśmy jej twarz poduszką i załatwili sprawę. Powiedziała, że pewnie się cieszę, że to ona umiera, a nie Merrin, którą zawsze kochałem bardziej od niej. Usiłowałem to wyrzucić z pamięci, ale czasem budzę się w nocy i myślę o tym. Albo o śmierci Mary. Człowiek chce pamiętać, jak żyły, lecz zło zawsze powraca. Pewnie można to jakoś naukowo wytłumaczyć. Mary zrobiła kurs z psychologii. Ona by wiedziała, dlaczego zło zostawia głębszy ślad niż dobro. Hej, Ig, uwierzysz, że moja mała dostała się do Harvardu?
– Tak. Uwierzę. Była mądrzejsza niż ja i ty razem wzięci.
Dale prychnął, nadal z odwróconą głową.
– A jak. Ja zrobiłem dwa lata college'u. Tylko za tyle zapłacił tatko. Boże, chciałem być lepszym ojcem od niego. Mówił mi, co mogę studiować, gdzie mieszkać i jaką podjąć pracę, żeby oddać mu dług. Opowiadałem Heidi, że dziwię się, iż w naszą poślubną noc nie stał w mojej sypialni, pouczając mnie, jaką metodą ją rżnąć. – Zaśmiał się cicho. – Wtedy jeszcze Heidi i ja żartowaliśmy z takich rzeczy. Zanim Heidi nabiła sobie głowę Chrystusem, była dowcipna i lubiła trochę poświntuszyć. Ale potem świat się do niej przypiął i wyssał z niej całą krew. Czasami tak bardzo chcę ją zostawić… tylko że oprócz mnie nie ma nikogo. I, zdaje się, oprócz Jezusa.