– No, tego bym nie powiedział. – Ig wypuścił oddech powoli i ze świstem, myśląc o tym, jak Heidi Williams zdjęła wszystkie zdjęcia Merrin, próbując wepchnąć wspomnienie córki w mrok i kurz. – Powinieneś wpaść do niej rankami, kiedy pracuje dla ojca Moulda w kościele. Zaskocz ją. Pewnie się przekonasz, że ma o wiele bardziej ożywione… stosunki z życiem, niż sądzisz.
Dale rzucił mu pytające spojrzenie, ale Ig zachował pokerową twarz i nie powiedział ani słowa. W końcu Dale uśmiechnął się blado i powiedział:
– Już dawno powinieneś ogolić głowę. Dobrze ci z tym. Kiedyś też chciałem ogolić się na łysą pałę, ale Heidi zawsze mówiła, że jeśli to zrobię, mogę uznać nasze małżeństwo za niebyłe. Nie chciała nawet, żebym się ogolił w ramach poparcia dla Regan, kiedy Regan miała chemię. Niektóre rodziny tak robią. Pokazują, że są razem. Ale nie nasza. – Zmarszczył brwi. – Dlaczego o tym rozmawiamy? Od czego wyszliśmy?
– Od tego, że byłeś w college'u.
– Ano tak. Hm… Ojciec nie pozwolił mi iść na teologię, chociaż chciałem, ale nie mógł mi przeszkodzić w byciu wolnym słuchaczem. Pamiętam nauczycielkę, czarną kobietę, profesor Tandy. Powiedziała, że szatan pojawia się w wielu religiach jako pozytywny bohater. Zwykle to on jest tym gościem, który zwabia boginię płodności do łóżka, a po małym bara-bara stwarzają świat. Albo plony. Czy coś tam jeszcze. Pojawia się, żeby wykiwać niegodnych, podstępem okraść ich z bogactw, a przynajmniej z alkoholu. Nawet chrześcijanie nie potrafią się zdecydować, co z nim zrobić. No bo pomyśclass="underline" on i Bóg niby ze sobą walczą. Ale jeśli Bóg nienawidzi grzechu, a szatan karze grzeszników, to czy nie są po tej samej stronie barykady? Czy sędzia i kat nie grają w tym samym zespole? Zdaje się, że romantycy lubili szatana. Nie pamiętam za co. Może za ładną brodę i dlatego, że przepada za dziewczynami, seksem i imprezami. Prawda, że romantycy lubili szatana?
– „Twój szept w moim uchu… Mówi mi wszystko, co chcę słyszeć" – zacytował Ig.
Dale parsknął śmiechem.
– Nie. Nie ci romantycy.
– Tylko takich znam – powiedział Ig.
Wychodząc, delikatnie zamknął za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ 43
Siedział w palenisku pieca, w kręgu palącego popołudniowego słońca, trzymając nad głową lśniące zdjęcie piersi Merrin. Podświetlone tkanki wyglądały jak czarne słońce zmieniające się w nową, jakby nadszedł koniec świata, a niebo stało się czarne niczym włosienny wór. Diabeł wrócił do swojej Biblii, nie do Starego ani Nowego Testamentu, lecz do wyklejki, na której spisał alfabet Morse'a skopiowany z encyklopedii brata. Ale jeszcze zanim przetłumaczył kartki znalezione w kopercie, wiedział już, że to także testament. Testament Merrin.
Zaczął od kropek i kresek na kopercie, prostego zdania. SPIEPRZAJ, IG.
Roześmiał się – brzydkim, konwulsyjnym, skrzeczącym śmiechem.
Wyjął dwie wyrwane z notesu kartki, zapisane z obu stron kropkami i kreskami. Ta praca musiała trwać miesiące, całe lato. Długo tłumaczył, od czasu do czasu dotykając krzyżyka na szyi, krzyżyka Merrin. Włożył go, gdy opuścił dom Dale'a. Dzięki temu miał wrażenie, że Merrin z nim jest, niemal czuł jej chłodne palce na swoim karku.
Praca była mozolna. Potrzebował mnóstwo czasu, by przełożyć kropki i kreski na litery i słowa. To mu nie przeszkadzało. Diabeł nie ma nic oprócz czasu.
Kochany Igu!
Nie przeczytasz tego, dopóki żyję. Nawet nie wiem, czy chcę, żebyś to przeczytał po mojej śmierci.
O rany, powoli się to pisze. Ale nie szkodzi. W ten sposób zabijam czas, siedząc na kolejnym korytarzu i czekając na wynik kolejnego badania. Poza tym to mnie zmusza do napisania tylko tego, co trzeba, niczego więcej.
Mam takiego samego raka jak ten, który wykończył moją siostrę. To dziedziczne. Nie będę Cię zanudzać genetyką. Na razie nie jest zaawansowany i na pewno gdybyś wiedział, chciałbyś, żebym walczyła. A ja bym to zrobiła, ale nie zamierzam. Postanowiłam, że nie skończę jak moja siostra. Nie będę czekać, aż przepełni mnie cierpienie, nie będę ranić ludzi, których kocham i którzy mnie kochają, czyli Ciebie, Ig, i moich rodziców.
Biblia twierdzi, że samobójcy idą do piekła, ale piekło to jest to, przez co przeszła moja siostra przed śmiercią. Nie wiesz o tym, ale była zaręczona, kiedy znaleźli u niej raka. Narzeczony od niej odszedł. Zniechęcała go do siebie codziennie i metodycznie. Chciała wiedzieć, jak szybko po jej pogrzebie zacznie rżnąć inną. Pytała go, czy wykorzysta jej tragedię, by zjednywać sobie współczucie dziewczyn. Była straszna. Sama bym ją zostawiła.
Ja sobie tego oszczędzę, wielkie dzięki. Ale jeszcze nie wiem, jak to zrobię, jak umrę. Mam nadzieję, że Bóg załatwi to za mnie i zrobi to szybko, kiedy nie będę się tego spodziewać. Zerwie kable windy, do której wsiądę. Dwadzieścia sekund lotu w dół i koniec. Może w ramach dodatkowej premii spadnę na kogoś złego. Na przykład montera pedofila czy kogoś w tym stylu. To by było fajne.
Boję się, że jeśli Ci powiem o mojej chorobie, zrezygnujesz z nauki, ze swojej przyszłości i będziesz chciał się ze mną ożenić, a ja nie znajdę dość sił i się zgodzę, a potem będziesz do mnie przykuty, będziesz patrzeć, jak odcinają kolejne kawałki mnie, a ja się kurczę, łysieję i robię Ci piekło z życia, a potem i tak umieram i przy okazji niszczę wszystko, co było w Tobie najlepsze. Tak bardzo chcesz wierzyć, że świat jest dobry, że ludzie są dobrzy. A ja wiem, że kiedy choroba mnie naprawdę ogarnie, nie znajdę sił, żeby się zachowywać jak dobry człowiek, będę jak moja siostra. Mam takie skłonności. Umiem ranić i chyba nie zdołam się opanować. Chcę, żebyś pamiętał, co jest we mnie dobre, nie to najgorsze. Twoi bliscy powinni mieć prawo do zachowania swoich największych wad w tajemnicy.
Nie wiesz, jak trudno mi nie rozmawiać o tym z Tobą. Pewnie dlatego to piszę. Bo jednak muszę z Tobą porozmawiać, a to jedyny sposób. Choć rozmowa jest trochę jednostronna, co?
Tak się cieszysz tym wyjazdem do Anglii, tym zanurzeniem w świecie. Pamiętasz, co mi opowiadałeś o trasie Evela Knievela i wózku z supermarketu? Taki jesteś codziennie. Gotowy zjechać z gołym tyłkiem po stromym zboczu życia i rzucić się w strumień ludzi. Ratować tych, którzy toną w niesprawiedliwości.
Mogę Cię zranić w wystarczającym stopniu, żeby Cię odepchnąć. Nie cieszę się na to, ale tak będzie bardziej humanitarnie, niż czekać, aż się wszystko wyda.
Chcę, żebyś znalazł sobie dziewczynę z knajackim akcentem i dobrał się jej do majtek. Żeby była miła, niemoralna i oczytana. Ale nie tak ładna jak ja, aż taka dobra nie jestem, choć nie musi być zupełnym paszczakiem. Mam nadzieję, że potem Cię rzuci, a Ty będziesz mógł się zająć kimś innym. Lepszym. Szczerym, serdecznym i bez genetycznych obciążeń rakiem, zawałem, alzheimerem czy innym świństwem. Mam też nadzieję, że wtedy od dawna będę już martwa, więc się o niej nie dowiem.
Wiesz, jak chcę umrzeć? Na trasie Evela Knievela, prując w dół w jakimś własnym wózku. Mogłabym zamknąć oczy i wyobrażać sobie, że mnie obejmujesz. A potem wjadę w drzewo. Bardzo chciałabym uwierzyć w Ewangelię Micka i Keitha, według której nie mogę mieć tego, czego pragnę – czyli Ciebie, Ig, i naszych dzieci, i naszych idiotycznych marzeń – ale przynajmniej dostanę to, czego mi potrzeba, czyli szybki, nagły kres i świadomość, że Ty wyjdziesz z tego nietknięty.