Wywiadowca Carter przyszedł do Terry'ego drugiego dnia jego pobytu w szpitalu. Z pierwszego Terry pamiętał niewiele. Tyle że wwieziono go na oddział ratunkowy, że ktoś mu nałożył maskę tlenową, przypominał sobie powiew chłodnego, lekko pachnącego lekarstwami powietrza. Później miał halucynacje, otworzył oczy i zobaczył swojego nieżyjącego brata, który siedział na brzegu jego łóżka i grał bebop na trąbce. Merrin też tu była, wirowała boso w sukience ze szkarłatnego jedwabiu, kręcąc piruety w takt muzyki, a jej ciemnorude włosy śmigały w powietrzu. Kiedy dźwięki trąbki zmieniły się w miarowy pisk EKG, oboje znikli. Jeszcze później, wczesnym rankiem, uniósł głowę z poduszki i zobaczył rodziców siedzących na krzesłach pod ścianą. Oboje spali, ojciec opierał głowę na ramieniu matki. Trzymali się za ręce.
Popołudniem drugiego dnia czuł się już tylko jak po ataku bardzo ciężkiej grypy. Stawy go bolały, chciało mu się pić i był osłabiony, ale poza tym wrócił do siebie. Gdy lekarka, atrakcyjna Azjatka w kocich okularach, podeszła, żeby spojrzeć na jego kartę, spytał ją, czy był bliski śmierci. Odpowiedziała, że miał jedną szansę na trzy, że się przekręci. Spytał, jak obliczyła to prawdopodobieństwo, na co odparła, że bardzo prosto. Są trzy gatunki grzechotników. On trafił na takiego, który ma najsłabiej działający jad. Z pozostałymi dwoma nie miałby najmniejszej szansy. Jeden do trzech.
Wywiadowca Carter minął się z lekarką w drzwiach. Beznamiętnie spisał oświadczenie Terry'ego, czasem zadając pytania, ale pozwalając mu prowadzić narrację, niemal jakby był sekretarką, nie policjantem. Potem przeczytał Terry'emu zeznanie, robiąc gdzieniegdzie poprawki. W końcu, nie podnosząc głowy znad liniowanych stronic żółtego notesu, powiedział:
– Nie wierzę w ani jedno słowo z tych bzdetów.
Dopiero wtedy podniósł na niego swoje przygasłe, doświadczone oczy.
– Naprawdę? – spytał Terry z tego szpitalnego łóżka o jedno piętro pod babcią ze zmasakrowaną twarzą. – To co się według pana stało?
– Mam mnóstwo innych hipotez – oznajmił wywiadowca. – Jeszcze bzdurniejszych niż to gówno, co mi pan wciska. Niech mnie diabli, jeśli wiem, co się stało. Niech mnie diabli.
– I nas wszystkich.
Carter rzucił mu zimne, nieprzyjazne spojrzenie.
– Chciałbym panu powiedzieć coś innego. Ale tak właśnie było – oznajmił Terry. Na ogół, zwłaszcza za dnia, naprawdę wierzył, że to prawda. Po zmroku, gdy usiłował zasnąć… po zmroku czasem nachodziły go inne myśli. Złe myśli.
Oprzytomniał, słysząc chrzęst żwiru pod oponami. Obejrzał się w stronę odlewni. Po chwili zza zakrętu wyłonił się szmaragdowy saturn. Powoli sunął wśród osmalonych pól. Zatrzymał się i stanął na jałowym biegu. Potem ruszył w stronę Terry'ego i stanął jakieś trzy metry od niego.
– Cześć – odezwała się Glenna Nicholson, wysiadając. Wcale się nie zdziwiła, że go widzi. Całkiem jakby się tu umówili.
Dobrze wyglądała – dziewczyna o bujnych kształtach, ubrana w spłowiałe szare dżinsy, czarny top i czarny nabijany ćwiekami pasek. Na obnażonym biodrze widać było króliczka Playboya, tandetny akcent, ale kto nie popełnia błędów, kto nie chciałby czegoś cofnąć?
– Cześć – powiedział. – Co cię tu sprowadza?
– Czasami przyjeżdżam tu na obiad. – Pokazała mu kanapkę w białym pergaminie. – Cicho tu. Dobrze się myśli. O Igu i w ogóle.
Skinął głową.
– Co masz?
– Z bakłażanem i szynką. I doktora peppera. Chcesz połowę? Zawsze kupuję dużą, nie wiem dlaczego. Nie mogę tyle zjeść. Nie powinnam. – Zmarszczyła nos. – Bardzo się staram zrzucić pięć kilo.
– Po co? – spytał Terry.
Roześmiała się.
– Przestań.
Wzruszył ramionami.
– Zjem połowę twojej kanapki, jeśli to ci pomoże w odchudzaniu. Ale nie masz się o co martwić. Wyglądasz w porządku.
Usiedli na przewróconym pniu na poboczu trasy Evela Knievela. Słońce zapalało na wodzie złote gwiazdki. Terry nie wiedział, że jest głodny, dopóki nie dostał połowy kanapki i nie zaczął jeść. Wkrótce skończył i oblizał palce. Nie rozmawiali. Terry'emu to pasowało. Nie chciał żadnych towarzyskich pogawędek, a Glenna jakby o tym wiedziała. Milczenie jej nie deprymowało. Zabawne; w Los Angeles ludziom gęby się nie zamykają, jakby przerażała ich nawet minuta ciszy.
– Dzięki – odezwał się w końcu.
– Nie ma za co.
Przesunął dłonią po włosach. W tych ostatnich tygodniach wyczuł, że włosy na czubku głowy mu rzedną. Dlatego je zapuścił, stał się niemal kudłaty.
– Powinienem wpaść do salonu, żebyś mnie obcięła. Te kłaki robią się nie do wytrzymania.
– Już tam nie pracuję. Wczoraj był mój ostatni dzień.
– No co ty!
– Mhm.
– Coś takiego. Czyli – następny rozdział.
– Następny rozdział.
Pociągnęli po łyku doktora peppera.
– Fajnie było zrobić ostatnią fryzurę? – spytał Terry. – Dałaś z siebie wszystko?
– Ogoliłam klienta na łyso. Starszego faceta. Na ogół starsi nie chcą się golić. Już raczej młodzi. Znasz go, ojciec Merrin, Dale Williams.
– Tak. Znam go, mniej więcej – powiedział Terry i skrzywił się, walcząc z falą smutku wielkości tsunami, nie całkiem zrozumiałą.
Oczywiście Ig zginął przez Merrin; Lee i Eric spalili go z powodu tego, co według nich jej zrobił. Przez ostatni rok Ig czuł się strasznie, był taki nieszczęśliwy… Terry dałby głowę, że brat tego nie zrobił. Nigdy by nie zabił Merrin. Teraz pewnie już nikt się nie dowie, kto był mordercą. Terry zadrżał, przypominając sobie noc jej śmierci. Był wtedy z tym pieprzonym Lee Tourneau, z tym zasranym mendowatym socjopatą, i nawet dobrze się z nim bawił. Parę drinków, jakaś tania trawa wypalona nad rzeką – a potem zasnął w samochodzie i obudził się dopiero o świcie. Czasami wydawało mu się, że zaledwie wczoraj był naprawdę szczęśliwy, grał z Igiem w karty, włóczył się bez celu po Gideon w sierpniową noc pachnącą rzeką i petardami. Nie wiedział, czy istnieje na świecie drugi tak słodki zapach.
– Czemu chciał być łysy? – spytał Terry.
– Powiedział, że wyprowadza się do Sarasoty, a kiedy tam dotrze, chce poczuć słońce na głowie. Poza tym jego żona nienawidzi mężczyzn z ogolonymi głowami. A może to już jego była żona. Chyba wyjeżdża bez niej. – Wygładziła na kolanie listek, wzięła go za łodyżkę, rzuciła na wiatr i patrzyła, jak odlatuje. – Ja też wyjeżdżam. Dlatego odeszłam z pracy.
– Dokąd jedziesz?