Выбрать главу

– Dziwię się – wtrącił Mould – że nikt w tym mieście jeszcze cię nie załatwił za to, co zrobiłeś Merrin Williams. Porządni obywatele mogliby ci złożyć pewnej nocy wizytę, zabrać cię na miłą przechadzkę po świeżym powietrzu. Prosto do tego drzewa, pod którym zabiłeś Merrin, żeby cię na nim powiesić. Jeśli sam tego nie zrobisz, to by było prawie równie dobre.

Ig z zaskoczeniem poczuł, że się odpręża, rozluźnia zaciśnięte pięści, oddycha spokojniej. Mould zakołysał się na ławce. Siostra Bennett chwyciła sztangę i osadziła ją ze szczękiem na stojaku.

Ig podniósł na nią wzrok.

– Co cię powstrzymuje?

– Przed czym? – spytała.

– Przed odjazdem z pieniędzmi.

– Bóg. Kocham Boga.

– Zrobił coś dla ciebie? Czy łagodzi twój ból, kiedy ludzie wyśmiewają się z ciebie za twoimi plecami? Więcej – to z Jego powodu jesteś zupełnie sama na świecie. Ile masz lat?

– Sześćdziesiąt jeden.

– Sześćdziesiąt jeden lat to starość. Prawie za późno. Prawie. Możesz czekać choćby jeden dzień?

Dotknęła szyi; oczy miała wielkie i zaniepokojone.

– Już pójdę. – Odwróciła się i przebiegła obok niego w stronę schodów.

Ojciec Mould niemal nie zauważył jej odejścia. Usiadł, oparłszy przeguby na kolanach.

– Skończył ksiądz? – spytał Ig.

– Jeszcze jedna seria.

– Proszę pozwolić, że pomogę. – Ig stanął za ławą.

Podając księdzu sztangę, musnął jego kostki i dowiedział się, że kiedy Mould miał dwadzieścia lat, razem z innymi chłopakami z drużyny hokejowej zasłonili twarz maskami narciarskimi i pojechali za samochodem pełnym muzułmańskich dzieci, które przyjechały z Nowego Jorku, żeby mówić w Syracuse o prawach obywatelskich. Mould i jego przyjaciele zmusili dzieci do zjechania z drogi i ścigali ich po lesie. Złapali najwolniejsze i kijami baseballowymi roztrzaskali mu nogę w ośmiu miejscach. Dzieciak przez dwa lata musiał się poruszać za pomocą balkonika.

– Naprawdę modli się ksiądz z matką Merrin o moją śmierć?

– Mniej więcej. Szczerze mówiąc, ona wzywa Boga głównie wtedy, gdy ją dymam.

– Wie ksiądz, dlaczego On mnie nie ukarał? Dlaczego Bóg nie odpowiedział na wasze modlitwy?

– Dlaczego?

– Bo nie ma żadnego Boga. Wasze modlitwy to tylko szepty w pustym pokoju.

Mould znowu uniósł sztangę – z wielkim wysiłkiem – opuścił ją i stęknął:

– Bzdura.

– To wszystko kłamstwa. Nigdy tam nikogo nie było. To ksiądz powinien skorzystać z tego sznura z szopy.

– Nie. Nie możesz mnie do tego zmusić. Nie chcę umrzeć. Kocham życie.

A więc to tak. Nie mógł zmusić ludzi do czegoś, czego nie chcieli robić. Zastanowił się, czy tak jest w tym przypadku.

Mould skrzywił się i stęknął, ale nie mógł podnieść sztangi. Ig odwrócił się i ruszył w stronę schodów.

– E! – zawołał za nim Mould. – Potrzebuję pomocy!

Ig włożył ręce do kieszeni i zaczął gwizdać „When The Saints Go Marching In". Po raz pierwszy tego ranka poczuł się dobrze. Za jego plecami Mould krztusił się i wysilał, ale Ig nawet na niego nie spojrzał.

Siostra Bennett minęła go koło drzwi kościoła. Włożyła czerwone spodnie i bluzkę bez rękawów w stokrotki. Zaczesała włosy do góry. Na jego widok drgnęła i omal nie upuściła torebki.

– Wyjeżdżasz? – spytał Ig.

– Nie… nie mam samochodu. Chciałam wziąć kościelny, ale boję się, że mnie złapią.

– Wyczyściłaś kościelne konto. Co cię obchodzi samochód?

Wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym pochyliła się i pocałowała go w kącik ust. Ig poczuł dotyk jej warg i dowiedział się o tym straszliwym kłamstwie, które opowiedziała matce, kiedy miała dziewięć lat, i o okropnym dniu, gdy impulsywnie pocałowała swoją uczennicę, ładną szesnastolatkę Britt, i o potajemnym, rozpaczliwym porzuceniu wiary. Zobaczył to wszystko, zrozumiał i wcale się tym nie przejął.

– Niech cię Bóg błogosławi – powiedziała siostra Bennett.

Musiał się roześmiać.

ROZDZIAŁ 7

Nie zostało mu nic innego, jak spotkać się z rodzicami. Ruszył w stronę domu.

Cisza w samochodzie go denerwowała. Włączył radio, ale go rozdrażniło, było gorsze od ciszy. Rodzice mieszkali piętnaście minut drogi za miastem, więc miał za dużo czasu do rozmyślań. Bardziej bał się ich reakcji tylko wtedy, gdy trafił na noc do aresztu, gdzie przesłuchiwano go w sprawie śmierci Merrin.

Wywiadowca, niejaki Carter, rozpoczął od przesunięcia po stole jej zdjęcia. Później, gdy Ig znalazł się sam w celi, zdjęcie go odnalazło, pojawiało się za każdym razem, gdy zamykał oczy. Merrin wydawała się zupełnie biała na tle brązowych liści, leżała na wznak, nogi razem, ręce przy bokach, rozrzucone włosy. Twarz miała ciemniejszą od ziemi, a usta pełne liści. Spod jej włosów sączyła się ciemna strużka zaschniętej krwi, obrysowująca kontur kości policzkowej. Merrin miała na szyi jego krawat, którego szeroki koniec skromnie zasłaniał jej lewą pierś. Ig nie potrafił wyrzucić z głowy tego obrazu, szarpiącego mu nerwy i żołądek, aż wreszcie – nie wiadomo po ilu godzinach, bo w celi nie było zegara – padł na kolana przed stalową muszlą klozetową i zwymiotował.

Następnego dnia bał się spotkania z matką. To była najgorsza noc jego życia i przypuszczał, że pewnie także jej. Nigdy wcześniej nie miał kłopotów z prawem. Matka pewnie nie mogła spać; wyobrażał ją sobie, jak siedzi w kuchni w nocnej koszuli, nad filiżanką zimnej ziołowej herbatki, z czerwonymi oczami i pobladłą twarzą. Jego ojciec także pewnie nie spał i towarzyszył matce. Ig zastanawiał się, czy Derrick Perrish siedział obok niej cicho, równie przestraszony i milczący jak ona, nie mając do roboty nic prócz czekania, czy też był rozdrażniony i wybuchowy, czy krążył po kuchni, mówiąc matce, co zrobią, jak zaradzą kłopotom i kto mu za to beknie.

Ig postanowił nie płakać na widok matki i to mu się udało. Ona też nie płakała. Wystroiła się jak na spotkanie z radą nadzorczą uniwersytetu, a jej szczupła, pociągła twarz była uważna i spokojna. To ojciec wyglądał, jakby płakał. Prawie niczego nie zauważał. Miał nieświeży oddech.

– Nie rozmawiaj z nikim oprócz prawnika – powiedziała matka. To były pierwsze słowa, jakie padły z jej ust. – Do niczego się nie przyznawaj.

– Do niczego się nie przyznawaj – powtórzył ojciec, objął go i zaczął płakać. Potem wykrztusił między szlochami: – Nie obchodzi mnie, co się wydarzyło.

Wtedy Ig zrozumiał: rodzice uwierzyli w jego winę. To mu nie przyszło do głowy. Nawet gdyby to zrobił – nawet gdyby go schwytano na gorącym uczynku – sądził, że rodzice będą wierzyć w jego niewinność.

Po południu wyszedł z posterunku. Mocne, ukośnie padające promienie październikowego słońca raziły go w oczy. Nie postawiono mu żadnych zarzutów. Nigdy. I nigdy nie oczyszczono go z podejrzeń. Aż po dziś dzień pozostał „obiektem obserwacji".

Na miejscu zabójstwa zebrano dowody, może nawet ślady DNA – Ig nie wiedział, bo policja zachowała takie szczegóły dla siebie, lecz z całego serca wierzył, że po ich zbadaniu zostanie publicznie uniewinniony. Ale w laboratorium w Concord wybuchł pożar i próbki zebrane ze zwłok Merrin spłonęły. Ta wiadomość go przybiła. Trudno było mu nie dawać wiary przesądom, nie czuć mrocznych sił, które sprzysięgły się przeciwko niemu. Uśmiech szczęścia okazał się fałszywy. Jedynym ocalałym dowodem był odcisk opony marki Goodyear. Gremlin Iga jeździł na michelinach. To nie przeważało w żadną stronę, wprawdzie niezbite dowody na winę Iga nie istniały, lecz także nic go jednoznacznie nie uniewinniało. Jego zeznanie, że spędził tę noc w samotności, że urwał mu się film w samochodzie za zrujnowanym Dunkin' Donuts na jakimś odludziu, nawet w jego uszach brzmiało jak rozpaczliwe, kulawe kłamstwo.