Выбрать главу

— Tak nazywamy tę rzekę — wyjaśnił Danielus — bo przepływa przez nasz świat zmarłych, rozumiesz… Tego prawdziwego, jak mniemam, należałoby szukać w twoich stronach na Wschodzie. O, tu możemy skręcić…

Nierówna, z grubsza owalna wyrwa w murze okazała się wejściem do wielkiej sali, w której funkcjonowało targowisko czarowników. Podobno z założenia miała służyć jako przechowalnia cesarskich rydwanów, żeby nie padły łupem barbarzyńskich najeźdźców. Kiedy uznano, że to zbędny środek bezpieczeństwa, w sali zaroiło się od czarowników, którzy wykonali przegrody w postaci wyłożonych pumeksem łuków, przez co powstał zlepek niskich komórek. Ośmiobocznym szybem świetlnym, wybitym wysoko w stropie sali, przeciskały się z biegnącej górą ulicy blade snopy światła, lecz oświetlenie targowiska w większej mierze brało się z okopconych piecyków, stojących przed każdym stoiskiem. Te zaś, czy to za sprawą czarodziejskich sztuczek, czy zwykłej przemyślności gorzały wesołymi, wielobarwnymi płomykami: pląsające ogniki w kolorze szkarłatu, błękitu kobaltowego czy szmaragdu mieszały się z pospolitą żółcią i czerwienią palącego się węgla drzewnego.

Zewsząd dolatywała kupiecka wrzawa. Każde stoisko wystawiało własnego naganiacza, który polecał towary swego pana. Zaledwie zjawili się na sali, jeden z nich, spocony tłuścioch w brokatowej szacie syryjskiego kroju, wyśledził w tłumie greckiego ambasadora, wietrząc interes, i jął go przyzywać obiema rękami:

— Ej, zacny paniczu! — wołał. — Może zaklęcie miłosne na dzisiaj? Najlepsze z możliwych, cudownie rozpala!

Menandros zdradzał ciekawość.

— Ależ podejdź! — zachęcał naganiacz. — Pozwól, że ukażę ci moc czarów! Skłaniają mężów ku niewiastom, niewiasty ku mężom, a dziewice ku ucieczce z domu i szukaniu kochanka. — Sięgnął za plecy, porwał kawałek zwoju pergaminowego i pomachał nim posłowi przed nosem. — Proszę, przyjacielu, proszę! Weźmiesz czysty papirus i oślą krwią wypiszesz na nim magiczne słowa, tutaj uwiecznione. Następnie dodasz włos upragnionej kobiety, może być strzępek ubrania lub nić z prześcieradła, zdobyty dowolnym sposobem. Posmarujesz papirus żywicą z octem, nakleisz na ścianie jej domu, a później nie będziesz się mógł nadziwić! Bacz jeno, żebyś sam nie uległ, bo możesz zapałać namiętnością do przechodzącego akurat poganiacza, jego osła albo czegoś gorszego! Trzy sestercje! Trzy!

— Skoro można za półdarmo kupić miłość — zapytał Maksymilian — czemu każdego dnia rzuca się do rzeki tylu nieszczęśliwie zakochanych?

— I czemu w domach uciech zawsze taki ruch — poparł go Faustus — jeśli za trzy brązowe monety każdy może mieć kobietę swoich snów?

— Lub mężczyznę — rzekł Menandros. — Bo przecież czar, jak on mówi, działa w dwie strony.

— Lub osła — dorzucił Danielus.

Ze śmiechem ruszyli w dalszą drogę.

Opodal za cenę dwóch srebrnych denarów oferowano zaklęcie niewidzialności.

— Rzecz najprostsza na świecie! — przekonywał sprzedawca, niski chudzielec, napięty jak sprężyna, którego ogorzałą, pociągłą twarz szpeciły blizny, przypuszczalnie pamiątka po bójce na noże. — Weźmiesz sowie oko, kulkę z łajna ajgipskich żuków, olej z niedojrzałej oliwki, zmielisz wszystko na papkę, natrzesz ciało i o pierwszym brzasku poranka udasz się do najbliższej świątyni Apolla, gdzie wypowiesz słowa modlitwy zapisanej na pergaminie, który dostaniesz ode mnie. Do zachodu słońca nie dojrzy cię ludzkie oko. Będziesz mógł niepostrzeżenie chadzać wśród dam w łaźni, wśliznąć się do pałacu cesarza i delektować się przysmakami z jego stołu albo wypchać trzos złotem ze stołów tych, co trudnią się wymianą pieniędzy. Jedynie dwa srebrne denary!

— Niewygórowana cena za całodniową niewidzialność — powiedział Menandros. — Zrobię przyjemność memu panu i wezmę jeden czar. — Sięgnął do sakwy, lecz Cezar chwycił go za nadgarstek i przestrzegł, żeby w takich miejscach nigdy nie godził się na cenę wywoławczą. Menandros wzruszył ramionami, jakby dla zaznaczenia, że cena i tak wydaje mu się śmiesznie niska.

Cezar wszelako trzymał się pewnych zasad. Wezwał na pomoc Danielusa, który prędko zbił cenę do czterech miedzianych dupondiusów. A ponieważ Grek nie miał w sakwie takich drobniaków, w płaceniu wyręczył go Faustus.

— Nie będziesz żałował — stwierdził sprzedawca, wręczając Menandrosowi pergamin.

Grek odwrócił się i przeczytał.

— Litery są greckie — zauważył.

Maksymilian pokiwał głową.

— Właśnie po grecku wypisują te androny. Tutaj greka jest językiem magii.

— Litery są greckie, ale nie słowa — ciągnął Menandros. — Posłuchajcie. — I zaczął dźwięcznym, tubalnym głosem: — BORKE PHOIOUR IO ZIZIA APARXEOUCH THYTHE LAILAM AAAAAA III OOOO IEO IEO IEO. — Oderwał wzrok od pergaminu. — I jeszcze trzy linijki o podobnym brzmieniu. Cóż wy o tym sądzicie, przyjaciele?

— Dobrze, żeś nie czytał do końca — odparł Faustus — bo mógłbyś nam zniknąć sprzed nosa.

— Trzeba by się wprzódy wystarać o łajno żuków, sowie oko i całą resztę — zauważył Danielus. — A promyk poranka nie pada na nas z góry, nawet gdyby udać, że jesteśmy w świątyni Apolla.

— IOIOO PHRIXRIZO EOA — przeczytał Menandros z wesołym chichotem. Zwinął zwój i schował go do sakwy.

Faustus podejrzewał, że Grek nie wierzy w te głupstwa, choć czego innego się spodziewał, widząc, z jaką ochotą idzie na targowisko. A jednak kupował ochoczo. Niewątpliwie gromadził niezwykłe pamiątki dla swojego cesarza w Konstantynopolu, zabawne dowody rzymskiej infantylności. Albowiem Menandros musiał już dojść do pewnej istotnej prawdy: niemalże wszyscy czarownicy i ich sprzedawcy pochodzili ze wschodniej połowy imperium, gdzie czarnoksięska sztuka wywodziła się hen z zamierzchłych czasów faraonów i królów Babilonii, podczas gdy kupujący, całe ich rzesze, byli Rzymianami z zachodniej części imperium. Zapewne tego rodzaju czary były rozpowszechnione na Wschodzie, tamtejsi mieszkańcy mieli z nimi na co dzień do czynienia. Wschód, wylęgarnia obłudy. To tam doskonalono kupieckie fortele. Początki wschodniej kultury, ginące w mrokach historii, o całe stulecia wyprzedzały założenie Rzymu. Prowadząc interesy z tamtymi ludami, trzeba było mieć się na baczności.

A zatem Menandros zbierał świadectwa rzymskiej naiwności. Chodząc od stoiska do stoiska, wykorzystywał Danielusa do zbicia ceny i powiększał kolekcję. Zdobył wskazówki, jak stworzyć krąg mocy, wymuszający na drugich spełnienie każdego życzenia, a także łagodzący gniew zwierzchników i królów. Kupił amulet chroniący przed sennością i taki, który sprowadza sen. Nabył gruby zwój, będący długą listą sekretnych mądrości, i przeczytał wesołym tonem:

— Ujrzysz, jak drzwi się raptownie otwierają. Wejdzie siedem dziewic z głębokiej otchłani, odzianych w płótno, z obliczem żmijowym. Zwą się Parkami z Niebios i dzierżą złote różdżki. Jeśli je zobaczysz, powitaj je następująco…

Znalazł również zaklęcie, którego używa czarnoksiężnik, jeśli nie chce, żeby czaszka przemawiała niepytana w czasie rzucania uroku. Inne przyzywało Bezgłowego, stwórcę ziemi i nieba, potężnego Ozoronofrysa, i zmuszało go do wypędzenia demona z udręczonego ciała. Inne zaś pomagało odzyskać zgubiony lub skradziony przedmiot. Wrócił też do pierwszego stoiska, żeby kupić niezawodny napój miłości za ułamek pierwotnej ceny. Na koniec połakomił się na zaklęcie, dzięki któremu schlanym kamratom w czasie pijatyki wydaje się, że wyrosły im małpie pyski.