Выбрать главу

Na chwilę przymknął oczy i kiwnął głową z uśmiechem. Niech będzie, co ma być. Mniejsza o szczegóły.

Tego dnia wcześnie skończyli zwiedzać podziemia. Grubiański wybuch Maksymiliana w sali wróżbitów wszystkim zwarzył humor; nawet Menandros zapomniał o swojej, zdawałoby się, niewyżytej żądzy badania niezliczonych podziemnych zakamarków.

Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy Faustus wrócił do swojej komnaty, obiecawszy Menandrosowi wspólną wieczerzę w ambasadorskim apartamencie w pałacu Sewera. Czekała go niespodzianka. Książę Herakliusz naprawdę udał się do domku myśliwskiego, a nie na granicę. Wiadomość wysłana przez Faustusa została doręczona. W tej chwili książę śpieszył do Rzymu; planował stawić się w mieście wieczorem i czym prędzej spotkać z wysłannikiem Justyniana.

Faustus szybko się wykąpał i włożył formalne odzienie. Numidyjka czekała na jego skinienie, lecz odprawił ją i powiadomił lokaja, że tej nocy rezygnuje z jej usług.

— Dziwny to był dzień — rzekł Menandros na widok Faustusa.

— Oj, prawda — zgodził się Faustus.

— Twój przyjaciel Cezar zdenerwował się, że wywróżono mu wstąpienie na tron. Tak bardzo go mierzi myśl o tym?

— Wątpię, by zaprzątał sobie głowę tym, że kiedyś może zostać cesarzem. Bo cesarzem zostanie Herakliusz, tego nikt nie podaje w wątpliwość. Sześć lat starszy, już w chwili narodzin Maksymiliana wstępnie przygotowany do objęcia władzy, zawsze i przez wszystkich traktowany jak przyszły następca tronu. Maksymilian nie widzi dla siebie innej przyszłości niż życie takie, jakie wiedzie teraz. Nie wyobraża siebie w roli władcy.

— Jednakże senat może ogłosić cesarzem któregokolwiek z braci, nieprawdaż?

— Senat, gdyby chciał, ogłosiłby cesarzem choćby i mnie. Teoretycznie, o czym wiesz, nie liczą się tylko i wyłącznie względy pokrewieństwa. Ale teoria i praktyka to dwie różne rzeczy. Herakliusz ma prostą drogę do tronu. Poza tym, Maksymilian nie chce rządzić państwem. Rządzenie to ciężka praca, a Maksymilian dotąd żadnej pracy się nie imał. Chyba to go właśnie dzisiaj rozwścieczyło: myśl, że pewnego dnia jakimś cudem zostanie cesarzem.

Faustus znał już Greka na tyle dobrze, że łatwo wychwycił ledwie skrywaną pogardę, z jaką ten przyjął jego słowa. Menandros miał wyrobione zdanie w kwestii tego, jakim człowiekiem powinien być cesarz: niczym Justynian, ów surowy i bezlitosny żołnierz, którego panowanie rozciągało się od Dacji i Tracji po granicę z Persami i zarazem od zamarzających brzegów Morza Pontyjskiego na północy po przyczółki w skwarnej Afryce. Dzierżył ster władzy twardą ręką jako pan wszystkich i wszystkiego, całej tej barwnej mozaiki ludów, która tworzyła Cesarstwo Wschodnie. Gdy tymczasem Cesarstwo Zachodnie, coraz bardziej zgnuśniałe, błagało Justyniana o pomoc w walce z odwiecznym wrogiem, nie polegając już na swoim chorowitym cesarzu. Mogło się pochwalić następcą tronu wymykającym się z miasta, kiedy przybywał ambasador negocjować warunki upragnionego przymierza, i drugim w kolejce pretendentem do tronu, którego tak mało pociągał cesarski splendor, że gotów był obić cherlawego nieszczęśnika za przepowiadanie mu królewskiej chwały.

Musi nas uważać za niedojdy, pomyślał Faustus. I pewnie ma rację.

Ta rozmowa zmierzała donikąd. Faustus prędko ją uciął, napomykając o powrocie księcia Herakliusza.

— W takim razie — rzekł Menandros — sprawy na północnej granicy układają się dobrze. To znakomicie.

Faustus nie czuł się zobowiązany wyjaśniać, że Cezar nie mógł w tak krótkim czasie zajechać na granicę i wrócić, że wybrał się jedynie do swojego domku myśliwskiego. Herakliusz z pewnością ośmieszy się w oczach cudzoziemca bez niczyjej pomocy.

Faustus rozkazał podawać do stołu. Ledwie uszczknęli ostatniego dania, owoców i sorbetu, gdy raptem zjawił się posłaniec z wiadomością, że książę Herakliusz przebywa już w Rzymie i oczekuje ambasadora z Konstantynopola w Sali Marka Anastazjusza w cesarskim pałacu.

Do pierwszych zabudowań pięćsetletniego kompleksu pałacowego szło się pięć minut spacerowym krokiem. Jednakże Herakliusz, lubujący się w niestosownych gestach, na miejsce audiencji nie wybrał cesarskiej rezydencji, położonej stosunkowo blisko, lecz olbrzymią, rozbrzmiewającą echami salę, gdzie zwykle zbierała się Wielka Rada Stanu — daleko w północnej części kompleksu, na samym szczycie Palatynu. Faustus zamówił dwie lektyki, żeby się tam dostać.

Książę usadowił się dumnie na podobnym do tronu siedzisku w głębi komnaty, zajmowanym przez cesarza w czasie zebrań Rady. Czekał w milczeniu, z królewskim dostojeństwem, na Menandrosa, który rad nierad przemierzał niemiłosiernie długi szlak ambasadorów.

Z tyłu niezgrabnie toczył się Faustus. W pierwszej chwili dręczyło go podejrzenie, że sędziwy imperator zmarł bez rozgłosu, a Herakliusz dlatego tak ochoczo wrócił do Rzymu, że chciał czym prędzej objąć tron po ojcu. Ktoś by jednak powiadomił Faustusa.

Menandros umiał się zachować. Uklęknął przed księciem ze wszelkimi wymaganymi gestami. Kiedy powstał, podniósł się również Herakliusz, wyciągając rękę ozdobioną imponującym pierścieniem z krwawnikiem. Menandros pocałował książęcy klejnot, a następnie wygłosił krótką mowę z pozdrowieniami od cesarza Justyniana, który życzył zdrowia swojemu bratniemu imperatorowi Maksymilianowi i jego synowi Cezarowi Herakliuszowi. Nie omieszkał też podziękować za gościnę, przy czym podkreślił zasługi Faustusa i roztropnie pominął rolę młodego Maksymiliana.

Herakliusz słuchał beznamiętnie. Wydawał się jeszcze bardziej niż zwykle zasępiony i nieobecny.

Faustus nie przepadał za dziedzicem tronu. Herakliusz zawsze wydawał się sztywny i spięty, skrępowany nawet w najmilszym towarzystwie. W przeciwieństwie do swojego młodszego brata, postawnego i dobrze zbudowanego, był człowiekiem niewysokim, drobnym i niepozornym. Patrzył na łudzi zimnym wzrokiem, na jego wąskich wargach nigdy się nie pojawił cień wesołości. W niczym nie przypominał swojego ojca. W młodości cesarz Maksymilian wyglądał tak, jak książę noszący dzisiaj jego imię: był wysokim, szczupłym, przystojnym mężczyzną o połyskliwych, rudawych włosach i niebieskich, roześmianych oczach. Herakliusz włosy miał ciemne, mocno już przerzedzone, oczy czarne jak węgle, spozierające posępnie spod krzaczastych brwi, oblicze blade i pospolite.

W trakcie audiencji nie ustalono żadnych konkretów. Zarówno książę, jak i ambasador zdawali sobie sprawę, że w czasie pierwszego spotkania nie powinno się dyskutować o królewskim małżeństwie czy wojskowym sojuszu Wschód-Zachód, mimo to Faustus nie mógł się nadziwić miałkości rozmowy. Herakliusz chciał wiedzieć, czy Menandros życzy sobie obejrzeć zmagania gladiatorów w nadchodzącym tygodniu, rzekł kilka słów o swoich etruskich przodkach i ich przekonaniach religijnych, które, jak twierdził, stanowiły przedmiot jego badań, i wspomniał o jakiejś marnej greckiej sztuce, wystawionej przed tygodniem w Odeum Agryppy Ligurinusa. I ani słowa o barbarzyńcach zbierających się nad granicą. O ciężkiej chorobie ojca — ani słowa. O nadziejach na serdeczną przyjaźń z Justynianem — ani słowa. Równie dobrze mógł rozprawiać o pogodzie. Menandros bez zmrużenia oka odpowiadał banałem na banał. Nie mógł się zachować inaczej: tutaj Herakliusz był panem i władcą.

Książę postanowił zakończyć audiencję: