— Wróżbita przepowiedział mu przyszłość.
Faustus zadrżał, przepełniony podziwem.
— Zaiste! Na Izydę, to prawda! Maksymilian rozsierdził się, jakby ten człowiek rzucił na niego klątwę. Może i to zrobił. — Trzęsącą się ręką napełnił pucharek winem. — Imperator! Maksymilian!
— Już się z nim widziałeś?
— Jeszcze nie. Nie przystoi mi od razu padać mu do stóp.
— Byłeś jego najlepszym przyjacielem, prawda?
— Owszem. Niezawodnie na tym skorzystam. — Faustus pozwolił sobie na drwiący uśmieszek. — Gdyby rządził Herakliusz, pewnie byłbym skończony. Stała pensja i zsyłka na wieś. Ale fortuna mi sprzyja, skoro do władzy doszedł Maksymilian. Będzie mnie potrzebował. Będzie, co? — Po raz pierwszy ta myśl uzyskała zwartą formę. Im głębiej ją roztrząsał, tym bardziej go cieszyła. — Nie utrzymywał przyjaznych stosunków z urzędnikami dworskimi. Mało tego, nawet ich nie zna, a więc nie wie, którym można zaufać, a których trzeba się pozbyć. Tylko ja mogę być jego lojalnym doradcą. Mogę nawet zostać kanclerzem, Menandrosie, masz świadomość? Właśnie dlatego dziś do niego nie gnałem. Ma urwanie głowy z kapłanami: uczestniczy w religijnych obrzędach, przewidzianych dla nowo wybranego cesarza. Potem jeden po drugim zgłaszają się do niego wszyscy senatorowie. Wstydziłbym się pojawiać już na samym wstępie. Gdyby wyuzdany Faustus, jego cieszący się złą sławą kompan od kielicha, przybył już pierwszego wieczora, dałby wyraźny znak, że pragnie odebrać nagrodę za długie lata serdecznej przyjaźni. Nie, Menandrosie, nie poniżę się w ten sposób. Maksymilian o mnie nie zapomni. Przypuszczam, że jutro wyda swoje pierwsze salutatio, wtedy przyjdę i…
— Jego co? Nie znam tego słowa.
— Salutatio. Powinieneś wiedzieć, co to znaczy. W waszym języku po prostu „powitanie”. U nas formalnie to zbiorowa audiencja z udziałem ludności Rzymu. Cesarz zasiada na tronie w Forum, lud przechodzi i pozdrawia go mianem cesarza. Stosownie będzie spotkać się z nim właśnie wtedy, z całą resztą. Uśmiechnie się do mnie, mrugnie okiem i powie: Przyjdź do mnie, Faustusie, kiedy skończy się ten bajzel; musimy omówić ważne sprawy.
— W Konstantynopolu nie istnieje ten zwyczaj, to wasze salutatio.
— Rzymski wynalazek, ot co.
— My też jesteśmy Rzymianami.
— Owszem, z tym że na Wschodzie jesteście zgrecyzowanymi Rzymianami. Ty akurat jesteś zromanizowanym Grekiem. W waszych zwyczajach widać spuściznę po orientalnych despotach, ginących w mrokach historii: faraonach, królach Persji, Aleksandrze Wielkim. Podczas gdy my jesteśmy Rzymianami z krwi i kości. Słyszałeś, że kiedy byliśmy republiką, co roku wybierano przywódców, dwóch światłych ludzi wskazanych przez senat, mających dzielić się władzą. Potem rządy przechodziły w inne ręce. Żyliśmy tak setki lat, rządzeni przez konsulów, dopóki nie przytrafiły nam się kłopoty, które zmusiły Augusta Cezara do zmiany ustroju. Pozostałości po zacnej Republice zachowały się po dziś dzień. Przykładem jest właśnie salutatio.
— Rozumiem — rzekł Menandros. Nie poruszyło go wcale to, co usłyszał. Przez chwilę bawił się winem. Aż w końcu przerwał ciszę, która przedłużała się z jego powodu: — Nie wydaje ci się, że książę Maksymilian kazał zamordować brata?
— Co takiego?
— Dość łatwo zainscenizować wypadek w czasie łowów. Zwada wśród koni w porannej mgle, nieszczęśliwe zderzenie, włócznia skierowana w złą stronę…
— Mówisz poważnie, Menandrosie?
— Staram się. O tego rodzaju zdarzeniach niekiedy się słyszy. Nawet ja od razu się zorientowałem, że Maksymilian czuje do brata głęboką pogardę. I oto stary cesarz leży na łożu śmierci. Cesarstwo przypadnie niepopularnemu i nieporadnemu Herakliuszowi. A więc twój przyjaciel Cezar, skoro godziny cesarza są policzone, bądź to dla dobra imperium, bądź z czystej żądzy władzy postanawia usunąć Herakliusza. Zabójca również zostaje zgładzony, bo gdyby wszczęto śledztwo i wzięto go na tortury… I proszę: Herakliusz uśmiercony, rządzi Maksymilian III August. Niemożliwe, powiadasz? A wiesz, jaki los spotkał nieszczęśnika, który przebił włócznią księcia Herakliusza?
— Przerażony tym, co uczynił, zabił się godzinę później. Uważasz, że Maksymilian nakłonił go do tego przekupstwem?
Menandros uśmiechnął się półgębkiem, lecz nie odpowiedział. Faustus zrozumiał, że poseł bawi się jego kosztem.
— Dobro imperium — powiedział — nie jest wartością, której Cezar Maksymilian poświęcił wiele rozważań. Gdybyś słuchał uważnie, o czym mówił w naszym towarzystwie, sam byś się tego domyślił. A co się tyczy żądzy władzy, będziesz musiał uwierzyć mi na słowo: nie znajdziesz jej w nim ani krztyny. Widziałeś, jak się spienił, kiedy durnowaty wróżbita forsował swoją przepowiednię o wielkim wojowniku. „Jak śmiesz szydzić ze mnie?”, powiedział, jeśli dobrze pamiętam. I potem znowu szalał, kiedy wróżbita przepowiedział mu, że zostanie cesarzem. — Faustus parsknął śmiechem. — Nie, przyjacielu, nie knuto żadnego spisku. Maksymilianowi nawet się nie śniło, że zostanie imperatorem. Książę Herakliusz padł ofiarą nieszczęśliwego wypadku, bogowie i tym razem sobie z nas zakpili. Idę o zakład, że naszemu nowemu cesarzowi niezwykle trudno pogodzić się z figlem, który spłatał mu los. Śmiem twierdzić, że jest dziś najnieszczęśliwszym człowiekiem w Rzymie.
— Biedny Rzym — podsumował Menandros.
Salutatio, jak najbardziej, zaraz następnego dnia. Faustus trafnie odgadł. Już się ustawiała kolejka, kiedy trzy godziny po wschodzie słońca dotarł do Forum wykąpany, ogolony i odziany w najpiękniejszą togę.
Dostrzegł Maksymiliana, który siedział na tronie przed świątynią Jowisza Imperatora, olśniewający w swojej cesarskiej purpurowej todze, obszytej złotą nicią. Nałożono mu na głowę wieniec z liści laurowych. Wyglądał imponująco, jak przystało na nowego cesarza: uniesione czoło i dostojna, pełna wdzięku postura, jaśniejąca niemalże boskim wyrazem najwyższego majestatu. Jakże innym od tego, który widywano na obliczu Maksymiliana hulaki. Pierś Faustusa wzbierała dumą, gdy patrzył na siedzącego władcę. Jak niedościgłym aktorem jest Cezar, pomyślał, najwytrawniejszym z szarlatanów!
Tyle że nie wolno mi już widzieć w nim li tylko Cezara. Przedzierzgnął się, dziw nad dziwy, w Augusta, Maksymiliana III Rzymskiego.
Pretorianie pilnowali porządku w kolejce. Członkowie senatu prawdopodobnie już przeszli, bo Faustus nie zauważył ani jednego. I słusznie, to oni bowiem mieli pierwsi pozdrowić nowego cesarza. Faustus z zadowoleniem spostrzegł, że przybył w samą porę, by dołączyć do dygnitarzy z dworu zmarłego władcy. Przed sobą wypatrzył sekretarza kancelarii Licyniusza, zarządcę majątków cesarskich, opiekuna cesarskiej sypialni, naczelnika skarbu, zarządcę cesarskich stajni i wielu innych, w tym średniej rangi dostojników, takich jak prefekt robót publicznych, mistrz alfabetu greckiego, sekretarz rady, mistrz petycji. Dołączając do tej grupy, Faustus kłaniał się niektórym z uśmiechem, lecz nie zagadywał do nikogo. Miał świadomość, że wyróżnia się nie tylko z racji swego wzrostu i tuszy, ale również dlatego, że — o czym wszyscy wiedzieli — jest najbliższym przyjacielem nowego nieoczekiwanego cesarza i prawdopodobnie dostąpi niemałych godności w administracji, która niebawem zostanie odświeżona. Zdawało mu się, że nimb władzy już teraz, gdy stał w kolejce, otacza go złotym blaskiem.