— No dobrze. — Wysiłkiem woli skoncentrował się na rzeczach najważniejszych. Wskazał dolną część mapki. — Grecy małym skokiem przeprawili się z Afryki i utworzyli przyczółek na Sycylii. Tylko jeden mały krok dzieli ich od przepłynięcia Cieśniny Mesyńskiej, lądowania na półwyspie i marszu na stolicę. Przewidując ten ruch, cesarz pchnął na południe, do Kalabrii, połowę legionów stacjonujących w Italii. Wróg nie przedrze się dalej niż w okolice Neapolis, o dojściu do stolicy w ogóle nie ma mowy. A teraz tu, na północnym wschodzie — Antypater wskazał prawy górny róg półwyspu, gdzie Italia graniczyła z prowincjami Panonii i Dalmacji, teraz całkowicie zajętymi przez Bizancjum — umieściliśmy drugą połowę legionów. Będą bronić granic nad Wenecją przeciwko spodziewanemu uderzeniu z tej strony. Pozostałe granice na północy, ziemie sąsiadujące z Galią i Belgiką, na razie są bezpieczne. Nie sądzimy, żeby Grecy wdarli się tamtędy. Ale teraz weź pod uwagę coś jeszcze… — Postukał rylcem przy zachodnich brzegach Sardynii i Korsyki. — Zdaje się, że Andronik jakimś cudem przemycił flotę wojenną w pobliże tych wysp i tam czeka w ukryciu. Być może przemaszerował afrykańskim wybrzeżem i potajemnie zbudował garść okrętów w mauretańskich stoczniach. W każdym razie zajęli dogodną pozycję, żeby zajść nas od zachodu. Opłyną Korsykę, wysadzą wojska w Ligurii, a potem, korzystając z baz w Nicei i Antipolis, pchną armię na półwysep. Armia minie Genuę, Pizę, Viterbo i dotrze do Rzymu. A my nic na to nie poradzimy. Wszak połowa naszej armii ugrzęzła na północno-wschodniej granicy, sposobią się do odparcia szturmu z Dalmacji, druga zaś czeka na południe od Neapolis na atak z Sycylii. Nie liczmy na to, że jakieś wojska odwodowe obronią miasto, gdy wróg z całą mocą uderzy w słabe punkty.
— A nie można ściągnąć zagranicznych legionów ze środkowej Galii do obrony liguryjskich portów? — zapytała Justyna.
— Nie zdążyłyby przed greckim lądowaniem. A nawet gdybyśmy wycofali wojska z Galii, Grecy najzwyczajniej w świecie przemieściliby się z Dalmacji na zachód, wkroczyli do Galii Zaalpejskiej i natarli z gór jak tysiąc pięćset lat temu Hannibal. — Antypater pokręcił głową. — Jesteśmy w potrzasku. Naciskają z trzech stron naraz, a to jedna strona za dużo.
— Ależ wiadomość dla dowódcy sardyńskiej floty została przechwycona — zauważyła. — On nie wie, że ma przesunąć się na północ.
— Myślisz, że wysłali tylko jedną wiadomość?
— Kto wie? A jeśli wcale nie miała dotrzeć do rąk dowódcy sardyńskiej floty? Jeśli to, innymi słowy, fortel?
Wytrzeszczył oczy.
— Fortel, powiadasz?
— Załóżmy, że na zachód od Sardynii nie stoi na kotwicy żadna grecka flota, Andronik jednak chce nas wyprowadzić w pole. Dlatego sporządził fałszywą wiadomość i wysłał ją tylko po to, żebyśmy ją przechwycili, wystraszyli się i posłali wojska do Ligurii na spotkanie z nieistniejącym przeciwnikiem. Dzięki temu na innym froncie utworzy się wyrwa, przez którą spacerkiem przejdzie wschodnia armia.
Niesamowity pomysł! Na chwilę Antypater oniemiał ze zdumienia. Co za dalekowzroczność! Dalekosiężne pomysły były jego specjalnością, nie Justyny. Rozradowany, zachwycał się bogactwem jej wyobraźni.
Uśmiechnął się szeroko, upojony miłością:
— Justyno! Ty naprawdę jesteś Greczynką!
W błyszczących głębinach jej czarnych oczu zamigotały iskierki zdziwienia i zakłopotania.
— Co?
— Jesteś przebiegła, o to mi chodziło. I tajemnicza. Twoja myśl pokrętna i niezgłębiona. Umysł, w którym potrafi się zrodzić coś takiego…
Obruszyła się, jakby nie uważała tych słów za komplement. Odpowiedziała skrzywieniem pełnych ust i potrząśnięciem głową. Starannie ułożona grzywka kręconych, kruczoczarnych włosów wzburzyła się na czole. Poprawiła je bystrym, gniewnym gestem.
— Jeśli taka myśl potrafi się zrodzić w mojej głowie, to bazyleus Andronik tym bardziej na nią wpadnie. A więc i ty, Lucjuszu. Wszak to oczywiste. Fabrykujesz wiadomość, podrzucasz ją wrogowi, cesarz wpada w panikę, przesuwa legiony z miejsc, gdzie powinny stacjonować, na miejsca, gdzie być nie powinny.
— No tak, nic nadzwyczajnego. Mimo to wierzę, że ta wiadomość nie jest pułapką.
— A cesarz? Jak zareagował, kiedyś mu ją przeczytał?
— Udawał, że jest spokojny, opanowany, niczym niewzruszony.
— Udawał?
— Tak, udawał. Ale ręka mu drżała, gdy dawał mi pergamin. Z grubsza wiedział, co zawiera list, i umierał ze strachu.
— Starzeje się, Lucjuszu.
— Nie powiedziałbym. Nie w sensie wieku.
Antypater wstał i podszedł do okna, gdzie przez chwilę wpatrywał się w świat szarzejący o zmierzchu. Wokół na ciemnych wzgórzach mrugały coraz liczniejsze światełka stolicy. Piękny widok; mógłby tak patrzeć godzinami. Jego dom, wprawdzie oddalony od cesarskiego pałacu i daleki od przepychu, był położony w reprezentacyjnej części Palatynu, zastrzeżonej dla prominentnych urzędników. Ze swojego portyku mógł podziwiać dominującą na horyzoncie wielką, surową bryłę starożytnego Koloseum, kraniec Forum i fragment wybujałego konglomeratu marmurowych budynków ze wszystkich epok, rozciągających się w kierunku wschodzącego słońca — cudeniek architektury, których dzieje sięgały setek lat wstecz, do czasów Augusta, Nerona i pierwszego Trajana.
Był piętnastoletnim chłystkiem, żółtodziobem z nikomu nieznanego miasta Salona w niewiele znaczącej prowincji Dalmacji, kiedy po raz pierwszy ujrzał mury Rzymu. Nigdy nie otrząsnął się z zachwytu, który budziła w nim stolica — nawet teraz, gdy codziennie przestawał z największymi ludźmi w imperium i wiedział aż nadto dobrze, jak złudna jest ich wielkość. Oczywiście, byli zwykłymi śmiertelnikami, chciwymi jak każdy inny. Miasto było jednak wielkie, zaiste największe, jakie kiedykolwiek istniało i będzie istnieć na ziemi.
I to wszystko teraz miało zostać splądrowane i spalone przez zwycięskich Bizantyjczyków, jak podobno tysiąc sześćset lat temu przez Galów? Czy raczej, co bardziej prawdopodobne, Grecy wejdą i spokojnie przejmą wszystko na własność, bez niszczenia? Po prostu staną się władcami miasta, z którego ongiś wyrosło ich własne imperium.
Justyna zbliżyła się z tyłu i przylgnęła do jego pleców. Czuł, jak naciska go piersiami. Ich koniuszki chyba stwardniały.
— Co teraz, Lucjuszu? — zapytała cicho.
— W ciągu tych pięciu minut czy w ciągu trzech miesięcy?
— Wiesz, o czym mówię.
— Jeśli Grecy zajmą Rzym?
— Nie „jeśli”, ale „kiedy”.
— Wątpię, by do tego doszło — odrzekł, nie odwracając się.
— Dopiero coś powiedział, że nie obronimy się przeciwko atakom z trzech stron naraz.
— Pomimo tego chcę wierzyć, że się mylę. Cesarz zwołał posiedzenie wielkiej rady na jutro z samego rana. Może ktoś opracował plan strategiczny, o którym jeszcze nic nie wiem.
— Może tak, a może nie.
— Nawet jeśli nie, załóżmy, że zdarzy się najgorsze: Grecy szturmują miasto, my się poddajemy, oni przejmują kontrolę nad Cesarstwem Zachodnim. Nie nastąpią żadne radykalne zmiany. Bądź co bądź, to cywilizowany naród. Mogą nawet zatrzymać cesarza, jeśli się zgodzi, jako marionetkowego władcę. Tak czy inaczej, będą potrzebowali urzędników, którzy znają biegle oba języki. Moja pozycja jest niezagrożona.
— A moja?
— Twoja?
— Jesteś obywatelem Rzymu, Lucjuszu. Wyglądasz na Greka i nic dziwnego, skoro twoi przodkowie wywodzą się z Syrii. Z Antiochii, prawda? Jednakże twoja rodzina od wieków mieszka w Cesarstwie, a ty się urodziłeś w rzymskiej prowincji. Podczas gdy ja…