Выбрать главу

— Antypaterze, Antypaterze. Wiesz, że nie zrobię ci nic złego! Lubię cię za to, że tak wiernie służysz mojemu bratu. Biedny Maksymilian! Być cesarzem w takich czasach, jakiż to ciężar! — Uwolniwszy Antypatera, cofnął się i rzekł zupełnie innym tonem, poważnym i dziwnie szczerym: — Nie piśniesz słowa bratu, żeśmy się spotkali. Wydaje mi się, że zburzyłem twój spokój, a nie chciałbym, żeby z tego powodu miał o mnie złe mniemanie. On ceni cię ponad miarę, zawsze na tobie polega. To jak, Antypaterze, podwieźć cię do domu? Gorąca Greczynka z pewnością szykuje już dla ciebie jakąś pikantną południową niespodziankę. Niegrzecznie byłoby się spóźnić.

* * *

Nie wspomniał Justynie o swojej dziwnej przygodzie z bratem cesarza, która jednak mocno utkwiła mu w pamięci.

Książę był szaleńcem, to nie podlegało dyskusji… a mimo to, mimo to jego słowa pobrzmiewały szczerością. Ani Antypater, ani — jak podejrzewał — nikt inny nie znał go od tej strony. Twierdzenia, że cesarstwem w jego pierwotnej postaci, nadmiernie rozciągniętym od Brytanii do granic Indii, nie sposób zarządzać z jednej stolicy, raczej nikt nie próbowałby obalać. Nawet w czasach Dioklecjana było to na tyle trudne zadanie, że kilku cesarzy musiało wspólnie sprawować rządy… co, po prawdzie, i tak okazało się mało skuteczne. Minęło pokolenie, a nawet wielki Konstantyn uznał, że rządzenie całym tym kramem przerasta jego siły. Stąd dokonano formalnego podziału imperium, który za panowania Teodozjusza utrwalił się na dobre.

Ale czy w dalszej perspektywie miało to oznaczać wojnę między Wschodem a Zachodem?

Antypater myślał o tym z niechęcią, lecz fakty z historii potwierdzały jego obawy. Nawet w epoce pozornie dobrosąsiedzkich stosunków między cesarstwami, kiedy Konstantynopolem władał Justynian, a Rzymem jego młodszy krewniak Herakliusz, zaostrzyła się rywalizacja handlowa. Każde cesarstwo pragnęło wyjść na prowadzenie: łacińscy Rzymianie, okrążając Bizancjum, wyciągali ręce ku dalekim Indiom i jeszcze dalszemu Katajowi i Cipangu, krainom zamieszkanym przez żółtoskórych ludzi, natomiast Rzymianie greccy szukali wpływów na Czarnym Lądzie i zmrożonych ziemiach odległej północy, poza ojczyzną półdzikich Gotów.

Podpisanie traktatu położyło kres tym rozgrywkom. Antypater zastanawiał się, czy przypadkiem świątynia Justyniana w Rzymie nie została wzniesiona na pamiątkę porozumienia. Niemniej nadal dochodziło do tarć i przepychanek o prymat w światowym handlu.

I przed osiemdziesięciu czy dziewięćdziesięciu laty to! Największa pomyłka Zachodu: bezgranicznie głupia, katastrofalna wyprawa do Nowego Świata. Rzecz jasna, wielką nadzieję rozbudziło odkrycie dwóch olbrzymich kontynentów za Oceanem, a także wspaniałych narodów w Meksyku i Peru. Niezwykłe krainy, pełne srebra, złota i drogocennych kamieni, były zaludnione przez masy miedzianoskórych tubylców. Rządzili nimi dumni władcy, którzy opływali w najwymyślniejsze dostatki, godne samego Cezara. Jakież jednak szaleństwo opętało pysznego cesarza Saturninusa, że zdecydował się na podbój tych narodów, zamiast po prostu nawiązać wymianę handlową! Dziesięciolecia daremnych zamorskich wojaży, miliony roztrwonionych sestercji, całe legiony wysłane przez upartego i prawdopodobnie obłąkanego cesarza na pewną śmierć w palącym słońcu niegościnnych ziem, zwanych na wyrost przez Saturninusa Nowym Rzymem. Kwiat żołnierstwa ginął od włóczni i strzał niepowstrzymanej hordy demonicznych wojowników o strasznych oczach i pomalowanych twarzach bądź uginał się przed niszczycielską siłą tropikalnych burz. Na obcych, zdradzieckich wodach zatonęły setki okrętów. Duch imperium załamał się, nie nawykły do tak licznych klęsk, a ostateczna sromotna kapitulacja poprzedziła ewakuację resztek poturbowanych rzymskich oddziałów…

Tamto niefortunne przedsięwzięcie, z czego zdawał sobie sprawę każdy, nie tylko Antypater, do cna opróżniło skarbiec Cesarstwa Zachodniego i tak osłabiło potęgę militarną, że niepodobna jej było odbudować. Na wybrzeżach Nowego Rzymu polegli najbardziej utalentowani generałowie i admirałowie z dwóch pokoleń żołnierzy. A potem jeszcze bezwstydnie arogancki cesarz Julian IV popełnił karygodny błąd, usuwając grecką misję handlową z wyspy Melity — drobnego pyłku na morzu pomiędzy Sycylią a wybrzeżem Afryki, o który spierały się od dawna obydwa cesarstwa. Leon IX z Bizancjum zemścił się okrutnie: nie dość, że wysłał wojska na Melitę i przepędził stamtąd intruzów, to jeszcze samowolnie przesunął odwieczną linię graniczną, biegnącą przez prowincję Ilirię, skutkiem czego w ręce Bizancjum przeszły ważne porty na dalmackim wybrzeżu Morza Adriatyckiego.

I to był początek końca. Cesarstwo Zachodnie, i tak juz znacznie nadwątlone z góry skazaną na niepowodzenie szarpaniną w Nowym Świecie, nie potrafiło skutecznie przeciwstawić się agresji. Co z kolei zachęciło Leona i jego spadkobierców na Wschodzie, najpierw Konstantyna XI, potem Andronika, do zapuszczania się głębiej i głębiej na terytoria Rzymu. I oto sama stolica była zagrożona. Wszystko wskazywało na to, że po raz pierwszy w dziejach Rzym zostanie podbity przez Bizancjum.

Mimo to Antypater zachodził w głowę, czy wszystko to, jak przekonywał Germanik, rzeczywiście od samego początku było nieuniknione.

Rywalizacja, można to zrozumieć. Czasami drobny zatarg, czasami większy konflikt, to również można zrozumieć. Ale żeby jedno imperium zajmowało ziemie drugiego? Żaden element planów podziału, realizowanych przez Konstantyna i Teodozjusza, nie zmuszał Zachodu do podejmowania idiotycznej, zgubnej kampanii wojennej za morzami — zwłaszcza takiej, którą cesarz może porzucić dopiero po doprowadzeniu do ruiny cesarstwa. Tak samo jak nic nie zmuszało zrujnowanego cesarstwa do beztroskiego drażnienia i prowokowania rywala ze Wschodu, jakby mało było dotychczasowych wariactw. Zarządzany przez mądrzejszych cesarzy, Rzym na zawsze pozostałby Rzymem. Jednakże w tych okolicznościach…

— Cóżeś taki zadumany? — zapytała Justyna.

— A, bo jest o czym myśleć.

— Wojna, co? Powtarzam ci, Antypaterze: uciekajmy, zanim do nas dotrze.

— Ja też się powtórzę: dokąd?

— Tam, gdzie nie będzie walk. Udajmy się na wschód, gdzie zawsze słońce grzeje i panuje lato. Do Syrii albo Ajgyptos. Może na Cypr.

— Wszędzie tam rządzą Grecy, a ja jestem Rzymianinem. Okrzykną mnie szpiegiem.

Justyna parsknęła gorzkim śmiechem.

— Chcesz przez to powiedzieć, że nigdzie nas nie przyjmą. Rzymianie uważają cię za Greka. Boisz się wyprawy na wschód, bo powiedzą, że jesteś Rzymianinem. Tylko po czym to poznać? Wyglądasz i mówisz jak ja, Greczynka.

Antypater patrzył na nią posępnie.

— Prawda jest taka, Justyno, że nigdzie nie możemy się czuć swobodnie. Tak czy owak, sprawa jest przesądzona, bo niezależnie od tego, jak wyglądam i mówię, piastuję stanowisko cesarskiego urzędnika na zachodnim dworze. Podpisałem się nazwiskiem pod niezliczonymi dokumentami, zebranymi w archiwach w Konstantynopolu.

— A kto się o tym dowie? Ktoś będzie dociekał? Cesarstwo Zachodnie jest trupem. Uciekniemy na Cypr, będziemy hodować owce, zasadzimy winogrona. Dorobisz sobie jako tłumacz łaciny. Jeśli ktoś zapyta, powiesz, że przez pewien czas mieszkałeś na zachodzie. Cóż w tym zdrożnego? Nikt cię nie oskarży o szpiegowanie dla Cesarstwa Zachodniego, jeśli Cesarstwo Zachodnie nie będzie istniało.

— Na razie istnieje.

— Ale to się zmieni.

Musiał przyznać, że to kusząca propozycja. Może rzeczywiście niepotrzebnie bał się, że jeśli schroni się na wschodzie, ludzie wytkną mu służbę dla Maksymiliana Cezara. Nikt ani trochę się tym nie przejmie na słonecznych, sennych, otoczonych wodą ziemiach greckiego świata. Mógł tam rozpocząć nowe życie z Justyną.