— Tak on siebie zowie — odparł Maksymilian z niejakim rozdrażnieniem.
— Ależ panie, za pozwoleniem, implikacje tego…
— Przejdźmy do rzeczy, Antypaterze. „…i Najwyższego Władcy Wszystkich Regionów. Od jego kuzyna Maksymiliana Juliana Filipa Romana Cezara Augusta, Imperatora i Wielkiego Pontyfika, Trybuna Ludowego, et cetera, et cetera…”. Znasz wszystkie tytuły, Antypaterze. Sam je dopisz… „Witaj i niech łaskawość wszystkich bogów nigdy cię nie opuszcza, aż do skończenia świata”. — Znowu się zamyślił. Kilka razy odetchnął głęboko. — „Nawet jeśli bogom podobało się widzieć mnie na tronie cesarzy przez dwadzieścia lat, zaczynam odnosić wrażenie, że niebiosa przestały patrzeć na mnie łaskawym okiem i że z woli najświętszych bogów winienem zrzec się odpowiedzialności, złożonej na mnie rozkazem mojego ojca, Jego Cesarskiej Mości Boskiego Imperatora Maksymiliana Juliana Filipa Klaudiusza Cezara Augusta. Nadto mam świadomość, że łaska niebios zwróciła się ku mojemu cesarskiemu kuzynowi Jego Królewskiej Wysokości Bazyleusowi Andronikowi Maniakesowi, Autokracie i Imperatorowi, et cetera, et cetera… — Dopisz raz jeszcze wszystkie należne mu tytuły, dobrze?
Antypater posługiwał się już drugą tabliczką woskową, a właściwej treści było niewspółmiernie mało w porównaniu z potokami tytułów. Jednakże wymowa listu nie budziła wątpliwości. Poczuł, jak serce wali mu młotem, gdy w pełni dotarł do niego sens słów imperatora.
Było to właściwie pismo abdykacyjne.
Maksymilian oddawał imperium we władanie Grekom.
Grecy praktycznie i tak już mieli w garści imperium, całe terytorium z wyjątkiem stolicy i paru nędznych mil kwadratowych okolicznych ziem. Ale czy tak postępuje przykładny Rzymianin? Kapitulacja rzymskiego cesarza przed cudzoziemskim zdobywcą nie miała precedensu. A tym właśnie był Andronik: Grekiem, a więc cudzoziemcem — niezależnie od twierdzeń Bizantyjczyków, jakoby stanowili pełnoprawną połowę pierwotnego imperium rzymskiego. Niektórych władców odwoływano z urzędu, to na pewno. W starodawnych czasach zdarzały się wojny domowe: Oktawian walczył z Markiem Antoniuszem, zmagania o sukcesję po Neronie, batalia o tron po zamordowaniu Kommodusa. Wszelako Antypater nie przypominał sobie takiego przypadku, żeby pokonany cesarz pokornie oddał tron zdobywcy. Zazwyczaj padało się na miecz — czyż nie? — kiedy zbliżali się żołnierze zwycięskiego wodza. Ale co było częstą praktyką przed tysiącem lat, mogło dziś być uznane za przeżytek.
Maksymilian mówił potoczyście, wypowiadając każde zdanie kwiecistym stylem, bez jakichkolwiek błędów gramatycznych, jakby od wielu tygodni przygotowywał się do napisania tego listu, poprawiał go w myślach raz po raz, aż stał się doskonały i nie pozostawało już nic innego, jak wyrazić go na głos w obecności Antypatera, żeby ten mógł przełożyć go na bizantyjską grekę.
Pismo abdykacyjne, bez dwóch zdań. Antypater pojął rzecz zdumiewającą: Maksymilian nie tylko zrzekał się tronu, lecz wskazywał Andronika jako swojego prawomocnego następcę, godnego i niepodważalnego posiadacza najwyższej władzy.
Oczywiście, Maksymilian nie spłodził potomków, a Germanik, oficjalny następca tronu, nie nadawał się raczej do tej funkcji. Maksymilian niniejszym przekazywał Andronikowi prawa do korony, należne mu teraz nie z racji podboju, ale mocą jasno sformułowanego dekretu ustępującego władcy. Innymi słowy, jednoczył na powrót dwie połowy starożytnego imperium. Czy rzeczywiście musiał posuwać się tak daleko? Skoro nie zamierzał się zabić, o co chyba nie sposób go obwiniać, czy nie mógłby zwyczajnie pogodzić się z porażką, pisząc zwięzły list powiadamiający o złożeniu broni, i bez hańbienia się przejść do historii?
Maksymilian jednak wciąż mówił. Antypater nagle uświadomił sobie, że istnieje jeszcze jeden, głębiej ukryty, cel tego listu.
— „Zestarzałem się, piastując ten urząd — nieprawda, ledwie stuknęła mu pięćdziesiątka — i brzemię władzy poczyna mnie nużyć. Pragnę już tylko spędzić resztkę życia na czytaniu i medytacjach gdzieś w ustronnym zakątku w bezkresnych włościach Waszej Cesarskiej Mości. Powołuję się na przypadek cesarza Dioklecjana, który też dokładnie po dwudziestu latach panowania dobrowolnie zrezygnował ze swoich rozległych uprawnień i zamieszkał w prowincjonalnym mieście Salona w Dalmacji, gdzie po dziś dzień stoi pałac będący wówczas jego rezydencją. Ja, Maksymilian Cezar, proszę uniżenie, o sposobność pójścia w ślady Dioklecjana i, jeśli łaska, o darowanie mi pałacu w Salonie, w którym kilkakrotnie nocowałem za dni mojego panowania. Wspominam go z rozrzewnieniem i chętnie bym tam zamieszkał…”.
Antypater dobrze znał pałac w Salonie. Wychowywał się dosłownie w jego cieniu. Był to w rzeczy samej przyzwoity pałac, praktycznie miasto w mieście, położony nad samym brzegiem morza, otoczony potężnymi murami obronnymi, posiadający bez wątpienia luksusowe wnętrza. Niejeden cesarz zażywał w nim gościny, podróżując po uroczym dalmatyńskim wybrzeżu. Być może Andronik też się w nim zatrzymywał, tym bardziej że Dalmacja od dziesięcioleci była bizantyjską prowincją.
Teraz prosił o niego Maksymilian — nie prosił, wręcz błagał! Pokonany cesarz „pokornie prosi”, nagle zwraca się do Andronika: „panie”, używając zwrotu: „jeśli łaska”. Na srebrnej tacy podaje Andronikowi tytuł cesarski, prosząc w zamian, żeby pozwolono mu schronić się za gigantycznymi murami twierdzy Dioklecjana i przeżyć tam resztę życia.
Wstyd, hańba i obrzydliwość!
Antypater czym prędzej odwrócił wzrok. Bał się, że cesarz dojrzy w jego oczach pogardliwe błyski.
A cesarz nie przestawał mówić. Antypaterowi umknęło kilka słów, lecz to mu nie przeszkadzało. Zawsze mógł wypełnić luki stosownymi słowami.
„…bądź pewien, drogi kuzynie Androniku, że zaciągając u ciebie dług bezbrzeżnej wdzięczności, odnoszę się z najgłębszą czcią do twej rozwagi i dobroci, jak również winszuję wszystkich przesławnych osiągnięć twego panowania. Pozostaję z szacunkiem, Maksymilian Julian Filip Roman Cezar August, Imperator i Wielki Pontyfik, et cetera, et cetera…”.
— No cóż — powiedziała Justyna, kiedy Antypater streścił jej pismo abdykacyjne następnego wieczora po tym, jak przez cały deszczowy dzień z wprawą przenosił tekst na zwój pergaminu. — Andronik nie musi niczego dawać Maksymilianowi, prawda? Zetnie mu głowę, jeśli najdzie go ochota.
— Nie uczyni tego. Mamy rok 1951. Bizantyjczycy są cywilizowanym narodem. Andronik nie chce przypinać sobie łatki barbarzyńcy. Zresztą, byłby to polityczny błąd. Czemu miałby robić męczennika z Maksymiliana, wynosić go do rangi bohatera w oczach antygreckiego ruchu oporu, który prawdopodobnie powstanie w niepokornych zachodnich prowincjach… skoro może go pocałować w policzek i odesłać do Salony? Cesarstwo Zachodnie należy do niego. Zapewne wolałby rozpoczynać rządy bez przelewu krwi.
— Myślisz więc, że pójdzie na ugodę?
— Z pewnością, jeśli ma rozum w głowie.
— A potem co?
— Potem?
— Mówię o nas. Co się z nami stanie?
— Aha. Cesarz i w tej sprawie się wypowiedział.
Justyna gwałtownie wstrzymała oddech.
— Naprawdę?
— Kiedy skończył dyktować list — odparł z zażenowaniem Antypater — odwrócił się do mnie i zapytał, czy pojadę z nim do Solony bądź tam, gdzie wspaniałomyślnie pośle go Andronik. „Będę potrzebował sekretarza nawet na zesłaniu”, tak powiedział. „Zwłaszcza jeśli wyląduję w greckojęzycznej prowincji, a obawiam się, że właśnie tam mnie odeśle, żebym mu nie wchodził w drogę. Ożeń się ze swoją nadobną Greczynką i jedź ze mną, Antypaterze”. Dokładnie tak brzmiały jego słowa. „Ożeń się ze swoją nadobną Greczynką i jedź ze mną”.