— Co tam napisano? — zapytał oschle Antypatera.
Antypater zastanawiał się, czy król Rzymian umie czytać. Nie mogąc otrząsnąć się ze zdumienia, odpowiedział:
— To pismo abdykacyjne, najjaśniejszy panie.
— Daj mi je. — Andronik mówił głosem głębokim, gardłowym, chropowatym. Jego greka była daleka od doskonałości, jakby nie posługiwał się nią król, ale zwykły żołnierz lub rolnik. Najprawdopodobniej robił to rozmyślnie, pochodził bowiem z zacnego bizantyjskiego rodu. Jednak nigdy nic nie wiadomo.
Z wielkopańskim gestem dygnitarz z tonsurą przekazał zwój bazyleusowi, który po raz wtóry otworzył go z namaszczeniem i znów wydawał się czytać kilka linijek. Potem go zwinął i bezceremonialnie wetknął sobie pod pachę.
Zaległa cisza.
Antypater, mając tę krępującą świadomość, że jest blisko centrum uwagi, popatrywał na dwóch konsulów, zebranych ministrów i sekretarzy, wielkich generałów i admirałów, prefekta pretorianów, naczelnika cesarskiego skarbu. W odróżnieniu od cesarza Maksymiliana, który przyjął nader układną postawę — małego człowieka, wiedzącego, że zostanie jeszcze bardziej pomniejszony — tamci prężyli się jak struna z niezłomną wojskową butą. Czy którykolwiek domyślał się, co zawiera pismo? Raczej nie. Na pewno nikt nie znał fragmentu dotyczącego Salony. Antypater napotkał spojrzenie księcia koronnego Germanika, który odświeżył się wyjątkowo na tę okazję: wykąpał się i ubrał w nieskazitelną białą szatę z purpurowym obszyciem. I on, przyłączając się do ogółu, stanął na baczność, co w jego przypadku wydawało się wszakże jakieś niestosowne. Na jego wargach drżał uśmiech. Z czego tu się cieszyć, pomyślał Antypater, w tak straszliwym dniu?
Bazyleus Andronik zwrócił się do niego:
— Cesarz zrzeka się tronu bezwarunkowo, czyż nie?
— Tak, najjaśniejszy panie.
Tu i ówdzie wśród członków wielkiej rady dały się słyszeć westchnięcia, świadczące nie tyle o zdziwieniu, co zgrozie. Antypater wiedział, że o żadnym zaskoczeniu nie ma mowy. Jednakże tak dobitne postawienie sprawy musiało wstrząsnąć umysłami.
Zachowanie księcia Germanika wcale się nie zmieniło. Wciąż ta sama dumna poza i ten sam chytry, beztroski półuśmieszek w kąciku ust. Jego starszy brat na zawsze oddawał tron, który pewnego dnia mógł odziedziczyć Germanik… ale czy książę w ogóle miał nadzieję na nim zasiąść?
— Czy są jakieś szczególne życzenia? — zapytał Andronik.
— Jedno, najjaśniejszy panie.
— Mianowicie?
Wszystkie spojrzenia skupiły się na Antypaterze. Najchętniej zapadłby się pod błyszczącą, kamienną posadzkę. Dlaczego właśnie jemu przypadło wypowiedzieć te przeklęte słowa przed nobliwym rzymskim audytorium?
Nie było jednak wyjścia.
— Cesarz Maksymilian prosi, panie — zaczął najspokojniejszym tonem, na jaki mógł się zdobyć — żeby pozwolono mu odejść wraz z tymi dworzanami, którzy zechcą mu towarzyszyć, do pałacu cesarza Dioklecjana w Salonie w Dalmacji, gdzie ma nadzieję spędzić resztę życia na nauce i kontemplacji.
I już. Stało się. Antypater wpatrywał się w dal niewidzącym wzrokiem.
Na moment bazyleus przymknął swoje zimne, szarofioletowe oczy. Po jego ustach przemknął równie krótki pogardliwy uśmiech.
— Nie widzę powodu, dla którego miałbym odmówić — odezwał się w końcu. — Godzę się z warunkami zaproponowanymi w dokumencie. — Ponownie go rozwinął. Wziąwszy pióro od stojącego obok dygnitarza, naskrobał na dole dużą literę „A”. Widocznie tak się podpisywał. — Coś jeszcze?
— Nie, najjaśniejszy panie.
Andronik kiwnął głową.
— A więc dobrze. Przekaż byłemu cesarzowi, że moim życzeniem jest spędzić noc w naszym obozie nad rzeką, wśród żołnierzy. Jutro zamierzam wprowadzić się do pałacu, z którego bez mojej zgody nic nie może zostać wyniesione. Ponadto jutro przedstawię mojego brata Romanosa Cezara Strawospondylosa, który odtąd będzie władał Cesarstwem Zachodnim jako imperator. Przekaż to, jeśli łaska, swojemu byłemu cesarzowi. — Skinął na świtę i cała falanga wyszła sztywnym krokiem.
Antypater odwrócił się do Maksymiliana, który stał w bezruchu, jakby przemienił się w kamienny posąg.
— Bazyleus mówi, Cezarze, że…
— Dziękuję, Antypaterze, ale zrozumiałem, co powiedział — przerwał Maksymilian takim głosem, jakby mówił z grobu. Uśmiechnął się uśmiechem trupiej czaszki, błysnąwszy zębami na ułamek chwili. Potem i on wyszedł z komnaty.
Członkowie wielkiej rady, przeważnie osłupiali i niedowierzający, ruszyli za nim dwójkami i trójkami.
A więc tak współcześnie upada imperium, pomyślał Antypater. Bez rozlewu krwi, bez egzekucji. Pergaminowy zwój przechodzi z rąk zwycięzcy do rąk zwyciężonego i z powrotem, litera „A” w miejsce podpisu, wymiana lokatorów w cesarskich apartamentach. I tak ten dzień przejdzie do historii. Lucjusz Eliusz Antypater, mistrz alfabetu greckiego odchodzącego cesarza, przedłożył dokument abdykacyjny bazyleusowi Andronikowi, który obejrzał pismo bez zainteresowania…
— Antypaterze! — wyrwał go z zadumy Germanik Cezar. Tylko on pozostał w komnacie z mistrzem alfabetu greckiego. Kiwnął głową. — Chcę zamienić z tobą słówko na portyku. Chodź.
Na zewnątrz, gdy się przechadzali wzdłuż długiego ganku kolumnowego, zdobiącego to skrzydło pałacu, o drewniany dach bębnił deszcz.
Germanik odezwał się pierwszy:
— Cóż mi powiesz o Romanosie Cezarze? Myślałem, że brat bazyleusa ma na imię Aleksandros.
W jego głosie pobrzmiewała jakaś dziwna nuta. Po chwili Antypater zrozumiał, że zniknęła gdzieś poza zgnuśniałego księcia. Wyrażał się jasno, rzeczowo, bez ogródek.
— Podejrzewam, że braci jest kilku. Świat najwięcej usłyszał o Aleksandrosie. Ma naturę wojownika. Romanos musi mieć inny charakter. Wyraz „Strawospondylos” znaczy „z krzywymi plecami”.
Germanik zrobił wielkie oczy.
— Andronik wybrał kalekę na cesarza Zachodu?
— Tak można by sądzić po przydomku, panie.
— No cóż, zażartował z nas. Ale jak sobie chce. — Germanik uśmiechnął się, lecz nie wyglądał na zbyt wesołego. — Tak czy inaczej, jedno jest pewne: nadal będzie dwóch cesarzy. Andronik nie ośmieli się rządzić z Konstantynopola całym zjednoczonym imperium, bo wie, że to niemożliwe. Już ci to mówiłem na Forum, gdyśmy się spotkali przed świątynią Konkordii.
Antypater nie posiadał się ze zdziwienia, obserwując nagłą zmianę w zachowaniu Germanika, poważny ton jego słów, rzeczowe podejście do sprawy. Różnica uwidoczniała się nawet w ruchach. Zniknęła gdzieś niedbała arystokratyczna nonszalancja, zawadiackie gesty. Ni stąd, ni zowąd prezentował się jak żołnierz. Antypater dopiero teraz zauważył, o ile wyższy jest Germanik od swojego brata.
— Jak ci się wydaje, Antypaterze, czy długo pociągnie Cesarstwo Zachodnie?
— Co mam przez to rozumieć?
— Ile lat? Pięć? Dziesięć? Tysiąc?
— Nie sposób przewidzieć, panie.
— To rusz głową. Andronik prze na zachód, w mgnieniu oka rozbija nasze wątłe linie obrony, ustanawia cesarzem ułomnego brata i wraca do wygodnego życia w Konstantynopolu. Pozostawiając kilkanaście greckich legionów, które mają trzymać w ryzach niezmierzone ziemie zachodniego imperium: Hispanię, Germanię, Brytanię, Galię, Belgikę i tak dalej, i dalej, że nie wspomnę o samej Italii. Dlaczego więc nas podbił? Ano po to, żeby nasze podatki płynęły na wschód i zasilały bizantyjski skarbiec. Czy rolnicy w Brytanii będą uszczęśliwieni? A dzicy wąsale z Germanii? Znasz odpowiedź. Andronik zdobył Rzym, ale to nie znaczy, że przejął kontrolę nad całym imperium. W dalekich prowincjach nikomu nie spodoba się to, że ster rządów dzierżą Grecy. Zacznie się szemranie. Te ludy uważają się za Rzymian i chcą, żeby rządzili nimi Rzymianie. Prędzej czy później po wszystkich krainach rozniesie się zarzewie buntu. Twierdzę, że prędzej niż później. Zamachy na greckich poborców podatkowych, sędziów i prokuratorów miejskich. Wpierw gdzieniegdzie rebelia, potem cały kraj objęty powstaniem zbrojnym. Andronik zrozumie, że nie warto utrzymywać linii zaopatrzenia na tak dużych odległościach. Wzruszy ramionami i pozostawi Zachód swojemu losowi. Nie przybędzie tu walczyć po raz drugi za naszego życia. Albo wytępimy greckich okupantów, albo, co bardziej prawdopodobne, połkniemy ich i przerobimy na Rzymian. W drugim, trzecim pokoleniu zapomną, jak się mówi po grecku.