— Turysta — rzekł wzgardliwie Maksymilian — tylko taki, który nie lubi chodzić utartymi szlakami.
— Mniejsza z tym. Muszę mu dotrzymać kompanii i tyle. A skoro twój braciszek zaszył się w lasach, ojciec zaś choruje, ktoś inny z cesarskiej rodziny wcieli się w rolę gospodarza. Jesteś jedynym kandydatem. Ambasador bawi w mieście nie dłużej niż pół dnia, a Herakliusz już zdołał go obrazić, choć przebywa daleko. Im bardziej się rozsroży, tym cięższe postawi warunki, kiedy wróci twój brat. Niby jest miękki, ale to złudzenie. Lekceważąc go, popełnimy błąd. Niech jeszcze kilka dni wrze gniewem, a wybuch będzie straszny.
— Wybuch? I co zrobi? Nie odwoła małżeństwa tylko dlatego, żeśmy mu uchybili.
— Może i nie odwoła, jeśli jednak zamknie się w swoim zacietrzewieniu, zamelduje Justynianowi, że przyszły Imperator Zachodu jest osłem dardanelskim, któremu nie warto słać żołnierzy, a już na pewno siostry. Po paru miesiącach od zaślubin księżna Sabbacja bez rozgłosu wróci do Konstantynopola, a nam pozostanie samotnie dać odpór barbarzyńcom. Mam wrażenie, że zażegnam niebezpieczeństwo, jeśli przez tydzień, dwa zajmę czymś innym myśli ambasadora. Dostarczę mu w katakumbach nieprzyzwoitych rozrywek. Możesz mi w tym pomóc. Pamiętasz, przyjacielu, jakeśmy tam hulali? Pokażmy mu nasze ulubione miejsca. To co, zgoda?
— Mogę zabrać ze sobą Hebrajczyka? — zapytał Maksymilian. — Jako przewodnika. Zna Krainę Cieni lepiej od nas.
— Mówisz o Danielusie?
— Tak, o Danielusie.
— Jak najbardziej — zgodził się Faustus. — W grupie zawsze raźniej.
Kiedy żegnał się z księciem, zapadał zmrok. Było za późno na łaźnię. Wróciwszy do siebie, zażyczył sobie gorącej kąpieli, masażu, a potem niewolnicy Oalatei: smagłej, gibkiej szesnastoletniej Numidyjki, z którą porozumiewał się jedynie językiem Erosa.
Miał za sobą długi dzień, ciężki i wyczerpujący. Wracając z Ostii z greckim ambasadorem, nie spodziewał się, że wymknie mu się Herakliusz. Ponieważ stary cesarz Maksymilian czuł się fatalnie, zaplanowano, że poseł wieczorem po swoim przyjeździe do stolicy zje obiad z księciem Herakliuszem. Gdy jednak Faustus wyruszył do Ostii, Herakliusz czmychnął z miasta, broniąc się słabą wymówką „przeglądu wojsk na północy”. Ponieważ imperator nie czuł się na siłach, a Herakliusz wyjechał, brakowało dostojnej osobistości, która na oficjalnym przyjęciu mogłaby pełnić honory domu… chyba żeby wziąć pod uwagę brata Herakliusza, postrzelonego Maksymiliana. Bez aprobaty Faustusa żaden dworzanin nie ośmielił się wysunąć takiej propozycji. Wobec tego uroczysty obiad został skreślony z planów na popołudnie, o czym Faustus dowiedział się dopiero po przyjeździe z portu. Wówczas jednak było już za późno, żeby zmienić plany; wysłano tylko pilną wiadomość do zbiegłego księcia, w której błagano o jak najszybsze stawienie się w Urbs Romie. Gdyby Herakliusz istotnie wybrał się na łowy, posłaniec wręczyłby mu wiadomość w domku myśliwskim w borach za jeziorem Nemi. Wtedy może — może! — książę spełniłby prośbę. Jeśli, w co jednak należało wątpić, wyjechał do wojsk na granicy, jego nieobecność mogła się przeciągnąć. Z konieczności więc musiał go zastąpić Cezar Maksymilian. Ryzykowna sprawa.
Na szczęście wyrażona przez ambasadora chęć przyjrzenia się życiu na nizinach dawała odpowiedź na niewygodne pytanie o sposób umilenia mu wolnego czasu, przynajmniej w ciągu najbliższych dni. Jeśli Menandros chciał się włóczyć po podziemiach, Maksymilian, zamiast być ciężarem, mógł się stać wybawieniem.
Faustus osunął się w wannie do pozycji półsiedzącej. Rozkoszując się ciepłą wodą, wdychał słodki zapach wlanych w nią wonności. Za dawnych czasów właśnie w wannie przyzwoici Rzymianie — na przykład Seneka, poeta Lukan czy choćby stara jędza Antonia, matka cesarza Klaudiusza — potrafili odważnie podciąć sobie żyły, zamiast męczyć się w społeczeństwie pełnym wad i nieprawości. Wszelako tamte dni odeszły w niepamięć, a Faustus, w odróżnieniu od dawnych wybitnych Rzymian, nie męczył się w społeczeństwie pełnym wad i nieprawości. Nie pociągała go zresztą sama koncepcja samobójstwa.
Mimo wszystko miał świadomość, że nastały smutne czasy dla Rzymu. Stary imperator jedną nogą w grobie, następca tronu głupek i świętoszek, drugi syn cesarza nicpoń, a barbarzyńcy, przed laty rzekomo zmiażdżeni, znów się dobijają do bram. Faustus wiedział, że nie odrodziły się w nim cnoty starożytnych Rzymian — chyba jak w nikim pięćset lat po śmierci Augusta — ale chociaż miał swoje słabości i potknięcia, czasami z jego serca wydzierał się krzyk sprzeciwu wobec nikczemności epoki. Nazywamy siebie Rzymianami. Do pewnego stopnia umiemy naśladować postawy i zachowanie naszych wielkich praprzodków. Szkoda, że kończy się na naśladownictwie i nieumiejętnym udawaniu. To tylko zabawa w Rzymian. Sami siebie zwodzimy, mylimy falsyfikat z oryginałem.
Doprawdy, paskudne czasy.
W jego żyłach też płynęła królewska krew, mała drobina. Świadczyło o tym imię: Faustus Flawiusz Konstantyn Cezar. W imieniu zawierał się przydomek jego sławnego przodka, cesarza Konstantyna Wielkiego, a wraz z nim imię Fausty, żony Konstantyna i córki cesarza Maksymiliana. Dynastia Konstantyna dawno zeszła ze sceny, lecz lawirując genealogicznymi zygzakami, Faustus mógł od niej wywieść swoje pochodzenie, co upoważniało go do uzupełnienia imienia o szumny przydomek „Cezara”. Pomimo tego był tylko drugorzędnym urzędnikiem w kancelarii Maksymiliana II Augusta, jego ojciec — mizernym oficerem w armii Północ, a jego z kolei ojciec… Ech, pomyślał, o nim lepiej zapomnieć. W ciągu dwustu lat, odkąd na tronie zasiadał Konstantyn Wielki, rodzinie nie zawsze sprzyjała fortuna. Nikt wszelako nie mógł zakwestionować jego pochodzenia; czasem nawet przyłapywał się na tym, że na obecną rodzinę panującą patrzy jak na dorobkiewiczów, którzy znienacka wyleźli z jakiejś jamy. Oczywiście, pierwsi cesarze pokroju Augusta Cezara, Tyberiusza i Klaudiusza mogliby nawet Konstantyna Wielkiego uważać za dorobkiewicza. A wielcy mężowie dawnej Republiki, tacy jak Kamillus czy Klaudiusz Marcellus, prawdopodobnie traktowaliby z góry Augusta i Tyberiusza. Pochodzenie to śliska sprawa, doszedł do wniosku. Tutaj, w Rzymie, przeszłość odkładała się warstwą na warstwie, z których najgłębsza osadziła się przed trzynastoma wiekami. Każdy w swoim czasie mógł być nazwany dorobkiewiczem, nawet sam Romulus — założyciel miasta.
Tak zatem epoka potężnego Konstantyna przyszła i odeszła. I oto jego daleki potomek, Faustus Flawiusz Konstantyn Cezar, starzejąc się, tył, łysiał i marnował się w cesarskiej kancelarii na środkowych szczeblach drabiny zawodowej. Samo imperium wydawało się mocno posunięte w latach. W końcowym okresie długiego panowania Maksymiliana II wszystko ulegało zwiotczeniu. Wspaniała dynastia Tytusa Galiusza, później Konstantyna, następnie rządy pierwszego Maksymiliana, jego syna i wnuka… powiedziałby kto, że zrosły się z mitami, nawet jeśli drugi Maksymilian ciągle sprawował swój urząd. Świat się zmienił na przestrzeni dwóch dziesięcioleci. Chwiała się potęga imperium. W tym roku dużo się mówiło, zwłaszcza w mrocznych korytarzach na targowisku czarowników, o tajemniczych natchnionych przepowiedniach w niedawno odnalezionych rękopisach Ksiąg sybillińskich. Podobno Rzym wszedł w ostatni wiek swojego istnienia, po którym miał nadejść ogień, apokaliptyczny chaos, ostateczny upadek.