Выбрать главу
* * *

— Cesarz nigdy mu na to nie pozwoli — stwierdził Spikulon, kiedy wieczorem popijaliśmy wino.

— Pozwoli. Cesarz spełnia najdrobniejsze zachcianki swojego szalonego synalka. Te największe również.

Spikulon to mój najdawniejszy przyjaciel. Imię trafnie opisuje jego kolczastą naturę. Obaj urodziliśmy się w Hispanii, gdzie chodziliśmy do szkoły w Tarraco. Kiedy zamieszkałem w Rzymie i wstąpiłem na cesarską służbę, on postąpił tak samo. Kiedy cesarz oddelegował mnie do swojego syna, Spikulon lojalnie podążył za mną na Sycylię. Nikomu tak bardzo nie ufam jak jemu. Mówimy sobie takie rzeczy, za które okrzyknięto by nas haniebnymi zdrajcami.

— Cokolwiek rozpocznie, nigdy tego nie skończy — mówił Spikulon. — Zresztą, znasz go najlepiej. Wykopią dziurę pod fundamenty pałacu, a po sześciu miesiącach Cezar powie, że pora się wziąć za Partenon w Syrakuzach. Wybuduje trzy kolumny i przeniesie się do Panormus. Miesiąc później popędzi gdzie indziej.

— I co z tego? Ja nie mam się czym przejmować. Jeśli tak się sprawy potoczą, to on wyjdzie na głupka, nie ja. Jestem tylko architektem.

Wytrzeszczył na mnie oczy.

— Co? Naprawdę chcesz się w to mieszać?

— Cezar żąda ode mnie posłuszeństwa.

— A więc jesteś na tyle uległy, że zrobisz najgłupszą rzecz, o którą cię poprosi? Zmarnujesz pięć czy dziesięć lat życia, realizując zwariowane plany sfiksowanego książątka, które chce przydusić tę całą zakichaną wyspę górami marmuru? Zapiszesz się w historii jako ten, który wydatnie wspierał dzieło szaleńca? — Zaczął mówić piskliwym, szyderczym falsetem. — Tyberiusz Ulpiusz Drakon, najwybitniejszy uczony swoich czasów, beztrosko zarzucił naukowe badania, ażeby resztę życia poświęcić realizowaniu nieprzemyślanych, ponad miarę rozpasanych projektów, z których żaden nie doczekał się ukończenia. Prawdopodobnie popełnił samobójstwo: pewnego ranka znaleziono go martwego, ciało leżało u stóp niedokończonej Wielkiej Piramidy w Syrakuzach… Powiadam ci, nie rób tego! Opamiętaj się i daj sobie z tym spokój.

— Wydaje ci się, że mam jakiś wybór?

Przyjrzał mi się uważnie. Nagle wstał i ciężkim krokiem przemierzył patio, wychodząc na balkon. Urodził się kuternogą: lewą nogę ma tak wykręconą, że stopę kieruje całkiem w bok. Mój wypadek na łowach zdenerwował go, bo teraz i ja kuśtykam, przez co ludzie zwracają większą uwagę na jego kalectwo, gdy drepczemy razem ulicą niczym komiczna para cudaków, którzy zdążają na jakiś zlot żebraków.

Długi czas mierzył mnie chmurnym spojrzeniem, nic nie mówiąc. Tej nocy jasno świecił księżyc, wydobywając z mroku wille bogaczy, gęsto rozsiane na stokach wzgórz. Milczenie się przedłużało, a ja studiowałem trójkątny obrys postaci Spikulona, oblanej chłodną, białą poświatą: szeroki, mocny tors, zwężający się ku wąskiej talii i patykowatym nogom, zwieńczony wielką, butnie uniesioną głową. Gdybym miał szkicownik, zacząłbym go rysować. Tak jak rysowałem go wiele razy.

W końcu rzekł ściszonym głosem:

— Zadziwiasz mnie. Jak to nie masz wyboru? Zwyczajnie wypowiedz służbę i wróć do Rzymu. Cesarz cię tam potrzebuje. Dla swojego obłąkanego księcia znajdzie inną nianię. Chyba się nie lękasz, że jeśli nie przyjmiesz tej pracy, Demetriusz wpakuje cię do więzienia lub skaże na śmierć?

— Nic nie rozumiesz. Ta praca mi się podoba.

— Nawet jeśli to wybujałe marzenia szaleńca? Czyżbyś i ty postradał zmysły? Czy obłęd Cezara jest chorobą zakaźną?

Uśmiechnąłem się.

— Ależ oczywiście, zdaję sobie sprawę, że wszystko to wygląda idiotycznie. Co nie oznacza, że nie warto spróbować.

— Aha! — Spikulon wreszcie pojął. — Aha! Takie buty! Pokusa sięgnięcia po to co nieosiągalne! Inżynier, który w tobie siedzi, pragnie postawić Pelion na Ossie, żeby sprawdzić, czy to w ogóle możliwe. Ten Demetriusz jednak nie jest taki głupi, na jakiego wygląda. Dobrał sobie idealną osobę. Jest tylko jeden człowiek na świecie, który miałby tupet wziąć na siebie to pomylone przedsięwzięcie, a mieszka on tu, w Tauromenium.

— Ja stawiam Ossę na Pelionie, nie na odwrót. Poza tym masz rację, Spikulonie. Pokusa jest silna. Co z tego, że to wszystko idiotyzm? I co z tego, że niczego nie doprowadzimy do końca? Przynajmniej coś będzie rozpoczęte. Wyrysujemy plany, osadzimy fundamenty. Nie uważasz, że chciałbym zobaczyć, jak się buduje ajgipskie piramidy? Albo jak umocować pałac na mierzącej tysiąc stóp ścianie urwiska? Drugiej takiej szansy nie dostanę.

— A kronika życia Trajana VII? Jeszcze przedwczoraj opowiadałeś mi z entuzjazmem o dokumentach, które jadą do ciebie z archiwum w Sewilli. Pół nocy rozprawiałeś o sensacyjnych szczegółach, jakie poznasz. Wszystko to porzucisz ot tak, po prostu?

— Oczywiście, że nie. Dlaczego jeden projekt miałby kolidować z drugim? Wieczorami mogę swobodnie pracować nad książką, natomiast za dnia rysować pałace. Nie zamierzam też zrywać z malowaniem, muzyką i wierszami. Zdaje się, stary druhu, że mnie nie doceniasz.

— Tylko niech kiedyś nie powiedzą o tobie: oto winowajca.

Puściłem to mimo uszu.

— Zwrócę twoją uwagę na jeszcze jeden szczegół, a potem skończymy temat. Lodowikus jest już po sześćdziesiątce i nie cieszy się świetnym zdrowiem. Kiedy umrze, cesarzem zostanie Demetriusz, czy to się komuś podoba, czy nie. A my dwaj wrócimy do Rzymu, gdzie będę pełnił kluczową funkcję w rządzie, mogąc korzystać ze wszystkich zasobów naukowych w stolicy. No, chyba że już teraz, gdy jest tylko prawowitym następcą tronu, popadnę w wieczną niełaskę, gardząc jego propozycją, do czego mnie namawiasz. Zatem przyjmę tę pracę. Jako zadatek przyszłych korzyści, tak bym to określił.

— Bardzo ładnie dowodzisz swoich racji, Drakonie.

— Dziękuję.

— Jednak załóżmy, że kiedy Demetriusz zostanie cesarzem, co za sprawą szyderczego kaprysu bogów powinno nastąpić już niebawem, zamiast wrócić z tobą do Rzymu, postanowi zostawić cię na Sycylii, żebyś kontynuował wielkie dzieło obsiewania wyspy oklepanymi architektonicznymi cudami, przez co będziesz zmuszony tkwić tu do końca życia, przemierzając wzdłuż i wszerz całe to bezludzie, nadzorując zupełnie bezsensowną budowę nikomu niepotrzebnych…

Zaczynał mnie drażnić.

— Słuchaj, jestem gotów podjąć to ryzyko. Już mi zapowiedział w zwięzłych słowach, że kiedy zostanie cesarzem, w o wiele większym stopniu niż jego ojciec wykorzysta moje zdolności.

— I ty mu uwierzyłeś?

— Nie wyczułem fałszu.

— Ech, Drakonie, Drakonie! Zaraz pomyślę, że jesteś jeszcze większym wariatem od niego.

* * *

Wiedziałem, w co się pakuję. Spikulon mógł mieć całkowitą rację, mówiąc, że jestem bardziej szalony od nieszczęsnego Demetriusza. Bądź co bądź, Cezar nie może nic poradzić na to, jaki jest. Od stu lat lub jeszcze dłużej w jego rodzinie zdarzały się przypadki szaleństwa, prawdziwego szaleństwa, poważnego rozstroju umysłowego, jakiegoś defektu świadomości, powodującego fale nieprzewidywalnych, rozbuchanych zachcianek. W przeciwieństwie do tego ja codziennie patrzę w przyszłość trzeźwym wzrokiem. Jestem człowiekiem ciężko pracującym, godnym zaufania, dysponującym giętkim intelektem, który pomaga mi realizować wszystko, co tylko sobie zamierzę. Nie są to czcze przechwałki. Przemawia za mną mój dorobek. Wznosiłem świątynie i pałace, tworzyłem ogromne malowidła, rzeźbiłem wspaniałe posągi, zaprojektowałem nawet latający wehikuł, który pewnego dnia zbuduję i wypróbuję. A rodzą mi się w głowie jeszcze większe pomysły, które notuję leworęcznie drobnym maczkiem, używając szczególnego kodu — pomysły, które popchną świat do przodu. Któregoś dnia doprowadzę je do perfekcji. Na razie jednak nikomu o nich nie wspominam, dlatego szyfruję zapiski (jakby ktoś był w stanie pojąć ich znaczenie, nawet gdyby odczytał każde słowo).