Ten i ów prostodusznie twierdzi, że swoje zdolności umysłowe zawdzięczam życzliwości bogów, z czym zresztą nie zamierzam się spierać. Ale nie należy zapominać o dziedzictwie przodków. Moi pradziadowie zostawili mi w spadku ponadprzeciętne zdolności rozumowe, podobnie jak Demetriusz odziedziczył odchylenia psychiczne. W moich żyłach płynie krew jednego z naszych największych cesarzy, wizjonera Trajana VII, zasługującego na tytuł, który przed szesnastoma wiekami przyznano jego imiennikowi: Optimus Princeps, „najlepszy z książąt”. A kimże są antenaci Demetriusza Cezara? Lodowikus! Mariusz Antoninus! Walens Akwila! Czyż nie byli to jedni z najsłabszych cesarzy, jacy zasiadali na naszym tronie, prowadzący cesarstwo ścieżką zepsucia i zastoju?
Jest rzeczą wiadomą, że imperium od czasu do czasu przeżywa trudności, choć gdy szczęście znów sprzyja, co zawsze i nieodmiennie w końcu następuje, pojawia się nowe źródło odrodzenia i odnowy. Dlatego właśnie Rzym jest od przeszło dwóch tysięcy lat dominującą potęgą na ziemi. I dlatego będzie trwał wiecznie, po wsze czasy, do skończenia świata, wciąż na nowo odzyskujący siły.
Zważcie, że w czasach chaosu i niepokoju, mniej więcej tysiąc osiemset lat temu, August Cezar wprowadził cesarskie rządy, z których od tamtej pory do dziś się cieszymy. Kiedy krwi pierwszych cesarzy ubyło w żyłach następców, a do władzy doszli niszczyciele pokroju Kaliguli i Nerona, prędko nadszedł ratunek w osobie pierwszego Trajana, potem zaś Hadriana, którego następcami byli równie wybitni Antoninus Pius i Marek Aureliusz.
Podczas kolejnych społecznych zawirowań mężem opatrznościowym okazał się Dioklecjan, którego dzieło dokończył wielki Konstantyn. A kiedy ponownie zaczęło się dziać źle, siedemset lat później, i przydarzyło nam się to, co historycy nazywają dziś Wielkim Upadkiem — ponieśliśmy łatwą i haniebną porażkę, podbici przez naszych mówiących po grecku braci ze wschodu — powstał Flawiusz Romulus, żeby przywrócić nam utraconą wolność. Niedługo po nim ster rządów przeszedł w ręce Trajana VII, który rozsyłał po świecie ekspedycje badawcze, zwożące zewsząd nieprzebrane bogactwa, czym zapoczątkował epokę ekspansji zwaną renesansem. Niestety, obecnie znów przeżywamy dekadencję — żyjemy w czasach, które kiedyś, jak mniemam, otrzymają miano Drugiego Wielkiego Upadku. Prawo cykliczności zawsze obowiązuje.
Lubię myśleć o sobie jako o człowieku renesansu, ostatnim z ostatnich, urodzonym za sprawą jakiegoś tragicznego i niesprawiedliwego zrządzenia losu dwieście lat po schyłku swojej epoki, zmuszonym żyć w dobie bezmyślnego odrętwienia. Przyjemnie jest w ten sposób pofantazjować, tym bardziej że wszędzie widać dowody wspierające moje fantazje.
Że nastała epoka dekadencji, łatwo zauważyć. Jednym z kluczowych jej objawów jest zamiłowanie do niebotycznej i absurdalnej rozrzutności. Najlepszym przykładem niech będzie nierozważny, szalony wręcz plan Cezara, pragnącego uczynić z Sycylii pomnik swojej chwały. Fakt, że budowle, których wzniesienie mi zlecił, są z małymi wyjątkami imitacją wytworów dawniejszych, mniej beztroskich epok, tylko potwierdza moją teorię.
Doświadczamy przy tym rozbicia władzy centralnej. Nie tylko odległe prowincje, takie jak Syria czy Persja, niefrasobliwie próbują podążać własną drogą, ale też Galia, Hispania, Dalmacja i Panonia, będące praktycznie podnóżkiem cesarza, zachowują się niemalże jak niepodległe kraje. Na domiar złego te nowe języki. Gdzie się podziała nasza piękna, nieskażona łacina, kręgosłup Cesarstwa? Rozdrobniła się na masę miejscowych narzeczy. W każdym zakątku słychać jakąś bełkotliwą gwarę. My z Hispanii mówimy po hispańsku, długonosi Galowie kwękają przez nos po galijsku, a ludy w teutońskich prowincjach, odchodząc zupełnie od łaciny, powróciły do swojego prymitywnego szeleszczącego języka, zwanego germańskim. Długo by można wymieniać. Co gorsza, nawet w samej Italii łacina ustępuje swemu bękarciemu dziecku, o którym mówi się: rzymski. Choć w uszach brzmi jak słodka muzyka, zatracił swoje bogactwo i gramatyczną elastyczność, które to cechy wysunęły łacinę na czoło języków świata. A jeśli łacina odejdzie w zapomnienie (co nie spotkało greki na wschodzie), to jakże mieszkaniec Hispanii zrozumie mieszkańca Brytanii, Teuton Gala, Dalmatyńczyk zaś kogokolwiek?
Zaprawdę, musi panować dekadencja, kiedy w społeczeństwie szaleją niszczycielskie siły odśrodkowe.
Ale czy naprawdę jestem człowiekiem renesansu, rzuconym na mieliznę tej nędznej epoki? Może to powiedziane na wyrost? W powszechnym wyobrażeniu „człowiek renesansu” to osoba o szerokich horyzontach myślowych i ważkich osiągnięciach. Jestem nią z pewnością. Ale czy rzeczywiście czułbym się dobrze w wojowniczych czasach Trajana VII? Mam lotny, chłonny umysł człowieka renesansu, lecz co z awanturniczym renesansowym temperamentem? A może to prawda, że jestem nieśmiały, nudny i ogólnie bezpłciowy? Nie zapominajmy, że to było średniowiecze. Czy chodziłbym wtedy z mieczem po ulicy, a sprowokowany najbłahszym incydentem, awanturował się niczym legionista? Miałbym dwadzieścia kochanek i pięćdziesięciu synów z nieprawego łoża? Marzyłbym o wdrapaniu się na pokład maleńkiego, trzeszczącego stateczku, by płynąć tam, gdzie kończy się widnokrąg?
Nie, chyba taki nie jestem. Tamci ludzie umieli żyć z rozmachem. Świat wówczas był większy, barwniejszy, dużo bardziej tajemniczy niż dzisiaj. Na jego tajemnice odpowiadali oni romantycznym ferworem, dzikością czynu niepojętą dla człowieka współczesnego. Przyjąłem zlecenie Cezara, ponieważ wzbudza we mnie cząstkę owego romantycznego ferworu i sprawia, że czuję silniejszą wieź ze swoim sławnym przodkiem, zdobywcą świata: Trajanem VII, Trajanem Smokiem. Ale co mi przyniesie przyszłość? Będę, jak on, odkrywał nowe ziemie? Skądże. Będę budował piramidy, greckie świątynie i willę Hadriana. Tyle że już je kiedyś budowano, z całkiem dobrym skutkiem, więc po co to powtarzać? Czyżbym się jednak nurzał w dekadencji, jak całe moje pokolenie?
Ciekawe, jak potoczyłyby się losy wielkiego Trajana, gdyby się narodził w czasach Lodowikusa Augusta i jego stukniętego syna Demetriusza. Ludziom wielkich idei wiatr wieje w oczy, kiedy światem rządzą ludzie ograniczeni. Jeśli o mnie chodzi, to musiałem pójść na ustępstwa, żeby się przystosować, żeby zapewnić sobie spokój i bezpieczeństwo, ale czy jemu by się udało? A może miotałby się i awanturował, jak przystało na człowieka renesansu, aż w końcu z konieczności rozprawiono by się z nim po cichu gdzieś w ustronnym zaułku — widząc w nim zagrożenie dla rodziny panującej i całego imperium? A może nie? Może, w co wolę wierzyć, niczym płonąca strzała rozjaśniłby nocne ciemności tej epoki mroku, a przy okazji, jak to uczynił w swoich czasach, opromieniłby swoim blaskiem wszystkie ziemie?
I oto ja, osoba bezsprzecznie inteligentna i w powszechnym mniemaniu zdrowa na umyśle, dobrowolnie zgodziłem się wziąć udział w poronionym projekcie młodego Cezara, ponieważ nie mogłem się oprzeć cudownym technicznym wyzwaniom, jakie się z tym wiązały. Wspaniały romantyczny gest… albo po prostu wybryk wariata. Prawdopodobnie Spikulon miał rację, gdy mówił, że przyjmując tę pracę, dowodzę, jakim jestem wariatem. Każdy człowiek przy zdrowych zmysłach zmykałby gdzie pieprz rośnie.