Jeśli to prawda, dumał Faustus, niech apokalipsa zaczeka jeszcze trzydzieści lat. Potem… wszystko jedno, świat może sobie umierać.
Jednakże we wróżbach upadku wiecznego Rzymu pojawił się nowy element. W ciągu setek lat zawsze był na podorędziu mąż opatrznościowy, gotów wziąć sprawy w swoje ręce i zażegnać kryzys. Przed ponad trzystu laty Septymiusz Sewer uchronił kraj przed dalszymi szaleństwami Kommodusa. Jedno pokolenie później Karakalla, jeszcze bardziej szalony syn Sewera, przysparzający Cesarstwu wielorakich szkód, został powstrzymany przez Tytusa Galiusza, który objął władzę i przywrócił ład. Barbarzyńcy zaczynali okrutnie szarpać granice Cesarstwa, lecz raz za razem potężni imperatorzy zmuszali ich do odwrotu: najpierw Tytus Galiusz, potem jego bratanek Gajusz Marcjusz, dalej Marek Anastazjusz i Dioklecjan (pierwszy panujący, który podzielił się władzą nad imperium), jak również Konstantyn, ustanowiciel drugiej stolicy na Wschodzie, i inni, inni, aż do czasów współczesności. Teraz jednak, gdy tron praktycznie był pusty, każdy wiedział, że spadkobierca nie nadaje się do rządzenia. Skąd wziąć następnego wielkiego obrońcę Cesarstwa? — zastanawiał się Faustus.
Książę Maksymilian nie mylił się, twierdząc, że pochodzi z rodu mężnych wojowników. Maksymilian I, człowiek z północy — wywodzący swoje korzenie z pradawnego plemienia Etrusków, a więc niebędący rzymianinem z dziada pradziada — założył dynastię, uczyniwszy się następcą wielkiego cesarza Teodozjusza. Jako młody, rzutki generał, odepchnął Gotów najeżdżających północne rubieże Italii, a na jesieni swego życia połączył siły z Teodozjuszem II z Cesarstwa Wschodniego, żeby rozgromić Hunów dowodzonych przez Attylę. Potem nastało panowanie Herakliusza I, syna Maksymiliana, który utrzymywał w gotowości wojska na granicach; kiedy następna fala Gotów i ich krewniaków Wandalów zwaliła się przez Galię i ziemie germańskie, syn Herakliusza, młody cesarz Maksymilian II, przeprowadził miażdżące przeciwuderzenie i rozgromił wrogów, tak że groźba z ich strony wydawała się zażegnana na zawsze.
Nic bardziej mylnego. Goci, Wandalowie i inne koczownicze plemiona nie ustawały w wysiłkach. Oto czterdzieści lat od chwili, gdy Maksymilian II na czele dwudziestu legionów przeprawił się przez Ren i wszedł do Galii, by zadać im straszliwą klęskę, szykowali się chyba do największego ataku od czasów Teodozjusza. Niestety, Maksymilian II był obecnie stary i słaby, wręcz umierający. Ludzie twierdzili, że cesarz żyje na odludziu, odwiedzany jedynie przez medyków, lecz gdzie by to miało być, o tym krążyło mnóstwo niesprawdzonych plotek: może przebywał w Rzymie, może na wyspie Capri, może nawet w Kartaginie, Volubilis lub innym skąpanym w słońcu afrykańskim mieście. Faustus podejrzewał, że cesarz umarł, tylko jego wystraszeni podwładni boją się dawać temu rozgłos. Historia Rzymu znała podobne przypadki.
Kto po Maksymilianie II? Książę Herakliusz wstąpiłby na tron, a jakże. Choć mało kto się łudził, że byłby dobrym imperatorem. Przyszłość rysowała się wyraźnie. Niepowstrzymani Goci przełamują obronę na północy i wdzierają się do Italii, plądrują miasto, wyżynają arystokrację, jednego ze swoich królów ogłaszają władcą Rzymu. Tymczasem na zachodzie Wandalowie lub inne pokrewne im plemię upominają się o bogate prowincje Galię i Hispanię, które stają się niepodległymi królestwami. I tak rozpada się imperium.
„Najlepszą i w rzeczy samej jedyną nadzieją — mówił przed miesiącem kanclerz cesarski Licyniusz Obsekwens — jest królewski ślub. Justynian, przez wzgląd na tron szwagra, ale też żeby garść niepokornych barbarzyńskich królestw nie wyrosła mu na granicy, gdzie niegdyś kwitło Cesarstwo Zachodnie, wyśle nam wojska z odsieczą. Z pomocą kilku sprawnych greckich generałów rozprawa z Gotami potrwa krótko. Ale nawet to rozwiązanie niczego nie rozstrzygnie. Łatwo sobie wyobrazić, jak jeden z generałów Justyniana pozostaje w roli doradcy młodego imperatora Herakliusza. Nim się kto spostrzeże, Herakliuszowi podadzą truciznę, a życzliwy generał łaskawie przyjmie wysuniętą przez senat propozycję objęcia tronu. Cesarstwo Zachodnie dostanie się w sferę wpływów Cesarstwa Wschodniego, pieniądze z podatków popłyną do Konstantynopola, a Justynian zostanie panem świata”.
Najlepsza i jedyna nadzieja, w rzeczy samej… Zaiste, pomyślał Faustus, wypadałoby sobie podciąć żyły. Lepiej opuścić ten padół w obliczu nieprzezwyciężonych przeciwności losu, jak uczyniło tylu rzymskich bohaterów. O tak, wielu mnie poprzedza. Pomyślał o Lukanie, który w chwili śmierci spokojnie recytował wiersze. Tak samo postąpił Petroniusz Arbiter. Kokcejusz Nerwa zagłodził się na śmierć w wyrazie sprzeciwu wobec czynów Tyberiusza. Seneka powiedział, że najpodlejsza śmierć jest lepsza od najpiękniejszej niewoli. Słuszne słowa… ale może ja nie jestem prawdziwym rzymskim bohaterem?
Wstał z wanny. Dwie służebnice natychmiast okryły go miękkimi ręcznikami.
— Niech przyślą Numidyjkę! — rozkazał, kierując się do komnaty sypialnej.
— Skorzystamy z bramy Tytusa Galjusza, najbardziej znanego wejścia do Krainy Cieni — wyjaśnił Danielus. — Wejść jest wiele, ale to robi największe wrażenie.
Był późny ranek. Może trochę za wcześnie, żeby schodzić na dół, i na pewno za wcześnie dla prowadzącego hulaszczy tryb życia księcia Maksymiliana, który zwykle o tej porze spał. Jednakże Faustus chciał wyruszyć na tę wyprawę jak najszybciej. Uprzyjemnianie wolnych chwil ambasadorowi stanowiło dla niego absolutny priorytet.
Hebrajczyk praktycznie od samego początku wiódł rej, wszystko planował i gadał za dwóch. Był jednym z najmilszych kompanów księcia. Faustus niejeden raz spotykał się z tym rosłym, barczystym mężczyzną o wystających kościach policzkowych, wielkim krogulczym nosie i granatowoczarnych włosach, poupinanych w ciasno skręcone loczki. Chociaż od wielu lat obyczaj nakazywał gładko golić twarz, Danielus zapuścił bujną, gęstą brodę, która okrywała kędziorkami szczękę i podbródek. Zamiast togi nosił długą do kolan tunikę z białego, zgrzebnego płótna, z brzegów haftowaną grubym, jasnozielonym wzorem błyskawicy.
Ambasador Menandros wprawdzie pochodził ze Wschodu, lecz najwyraźniej nie miał wśród znajomych żadnych Hebrajczyków, bo poprosił, żeby mu ich opisano w kilku słowach.
— To nieliczny lud żyjący na pustyni — wyjaśnił Faustus — przed wiekami osiadły w Ajgyptos. Dzisiaj niedobitki tułają się po całym imperium. Nie zdziwiłbym się, gdyby zawędrowali do samego Konstantynopola. To chytrzy, uparci i dość kłótliwi ludzie, nie zawsze żyjący w poszanowaniu prawa, chyba że chodzi o ich własne przepisy, których fanatycznie przestrzegają w każdej sytuacji. Z tego co wiem, nie wierzą w bogów i nieprzychylnym okiem patrzą na imperatora.
— Nie wierzą w bogów? — zdumiał się Menandros. — Jakichkolwiek?
— Tak mi się wydaje.
— A jednak wielbią jakiegoś boga, niewidzialnego dla ludzkich oczu — wtrącił Maksymilian. — Nie rzeźbią mu nawet posągów. On ustanowił dla nich mnóstwo niedorzecznych przepisów w kwestii tego, co mają jeść i tak dalej. Spytajcie Danielusa, opowie wam ze szczegółami. Albo i nie. Jak wszyscy jego rodacy, jest człowiekiem drażliwym i nieprzewidywalnym.
Faustus poradził ambasadorowi ubrać się skromnie na tę ekspedycję, żeby nie kłuł oczu swoim wysokim stanowiskiem. W garderobie Menandrosa, pełnej orientalnych wspaniałości, królowały oczywiście szykowne jedwabne szaty, lecz Faustus podsunął mu zwyczajną wełnianą togę, pozbawioną pasków oznaczających rangę. Menandros już wiedział, jak ułożyć na ciele ten ubiór. Maksymilianowi Cezarowi, synowi panującego władcy, przysługiwał purpurowy pasek i haft wykonany złotą nicią, ale i on wybrał dla siebie pospolite odzienie. To samo uczynił Faustus, który był potomkiem cesarza i również miał prawo do purpurowego paska. W podziemiach i tak rzucało się w oczy, że są Rzymianami z wyższych sfer, jednak w mrocznych czeluściach Rzymu przechwalanie się statusem patrycjusza mogło się źle skończyć.