A w dwudziestym piątym roku panowania, 2278 o.z.m., rozpoczął swoją największą podróż. Dokonał oszałamiającego wyczynu, który na zawsze upamiętnił jego imię: opłynął świat dokoła, wyruszywszy z Sewilli, by tamże powrócić, zapoznając się z prawie wszystkimi narodami, cywilizowanymi bądź barbarzyńskimi, jakie zamieszkują nasz glob.
Kto przed nim zdobył się nad tak śmiałe przedsięwzięcie? Nikt, sądząc po tym, co znalazłem w historycznych zapiskach.
Oczywiście, nikt wcześniej nie podawał w wątpliwość tego, że ziemia jest kulą, a więc można ją opłynąć. Człowiek ze zdrowym rozsądkiem dostrzega krzywiznę planety, gdy tylko sięgnie wzrokiem w dal. A to, że gdzieś istnieje kraniec, z którego nierozważny żeglarz spada jak z urwiska, spokojnie można włożyć między bajki. Podobnie nie ma powodu bać się nieprzebytej ściany ognia hen na południowych morzach, opisywanej przez prostaczków. Już dwa i pół tysiąca lat temu pierwsze statki opłynęły południowy przylądek Afryki i nikt nie widział ścian ognia.
Nawet jednak najwytrawniejszym wilkom morskim nie przyszło do głowy opływać całej kuli ziemskiej, a cóż dopiero wybierać się w taką podróż, zanim Trajan Drakon jako pierwszy śmiałek wypłynął z Sewilli. Żeglując wzdłuż afrykańskich wybrzeży, docierano do Arabii, Indii, a nawet Kataju. Również do Nowego Świata: najpierw do Meksyku, a potem wzdłuż zachodnich wybrzeży tego kraju, obok wąskiego pasa lądu, który łączy dwa wielkie kontynenty, dopływano do wielkiego imperium Peru. Przy okazji dowiedzieliśmy się o istnieniu drugiego oceanu, może nawet większego niż ten, który oddziela Europę od Nowego Świata. Wody tego rozległego oceanu chlustały na wschodzie o plaże Peru i Meksyku, na zachodzie zaś Kataju, Cipangu i Indii. Ale co leżało pośrodku? Może gdzieś wśród zachodnich mórz powstały inne mocarstwa, potężniejsze niż Kataj, Cipangu i Indie razem wzięte? A jeśli któreś nieznane imperium spychało w cień nawet Cesarstwo Rzymskie?
Trajan VII Drakon okrył się nieśmiertelną sławą, bo postanowił się tego dowiedzieć choćby za cenę życia. Musiał czuć się niezagrożony na tronie, skoro był skłonny powierzyć pieczę nad stolicą swoim zastępcom na tak długi czas. Albo też nie przejmował się możliwością przewrotu, do cna pochłonięty myślami o podróży.
Pięcioletnie wojaże dookoła świata były jednym z najznamienitszych wyczynów w dziejach, stawianym na równi z założeniem imperium przez Augusta Cezara czy rozszerzeniem jego granic na prawie cały ówcześnie znany świat przez Trajana I i Hadriana. Otóż ta właśnie rzecz, pomijając inne osiągnięcia, skłoniła mnie do zgłębienia dziejów jego życia. W czasie pamiętnej podróży nie natknął się na żadne mocarstwo mogące rywalizować z Rzymem, lecz odkrył krocie maleńkich królestw na wyspach Morza Zachodniego, których wyroby w znacznym stopniu wzbogaciły nasze życie. Nie dość na tym: przetarty przezeń szlak, który prowadzi wokół wąziutkiego przylądka południowego kontynentu Nowego Świata, daje nam stały, otwarty dostęp do ziem Azji, niezależnie od ewentualnych sprzeciwów bądź to swarliwych Meksykanów i Peruwiańczyków, bądź wojowniczych Cipangijczyków i niewyobrażalnie licznych Katajczyków.
Jednakowoż, chociaż znamy w zarysach wydarzenia towarzyszące wyprawie Trajana, jego prywatny dziennik, obfitujący w bezcenne szczegóły, przez wieki uchodził za zaginiony. Dlatego właśnie tak się uradowałem, kiedy jeden z moich szperaczy, przetrząsając zapomniany zakątek w Urzędzie Spraw Morskich w Sewilli, obwieścił mi na początku roku, że przypadkowo natknął się na rzeczony dziennik. Przez cały ten czas leżał wśród papierów dokumentujących późniejsze rządy, zagrzebany dla niepoznaki w stosie dowodów wypłat i pokwitowań za towar. Z mojego polecenia cesarski goniec przywiózł mi go do Tauromenium. Podróż zabrała mu sześć tygodni, ponieważ pakunek wędrował drogą lądową z Hispanii do Italii (nie powierzyłbym morskim bałwanom tak drogocennej rzeczy), wzdłuż półwyspu aż do Bruttium, przez cieśninę promem do Mesyny, stamtąd zaś do mnie.
Czy będzie to sprawozdanie opatrzone mnóstwem szczegółów, o którym tak marzyłem, czy raczej suchy wykaz danych nawigacyjnych, takich jak długości i szerokości geograficzne, położenie gwiazd czy wskazania kompasu?
No cóż, przekonać się o tym mogłem dopiero po odebraniu przesyłki. Traf chciał, że trafiła w moje ręce tego samego dnia, kiedy Cezar Demetriusz powrócił ze swojej miesięcznej wycieczki do Afryki. Zaledwie odpieczętowałem ciężki pakunek i przejechałem palcem po grzbiecie grubego pliku pociemniałych ze starości welinowych kartek, a już przybył do mnie posłaniec z wezwaniem do natychmiastowego stawienia się przed obliczem Cezara.
Cezarowi, o czym już wspominałem, brakuje cierpliwości. Niewiele myśląc, zerknąłem poza kartę tytułową na pierwszą stronicę z tekstem. Ciarki przeszły mi po skórze, gdy przed moimi zdumionymi oczami rozwinęło się rozpoznawalne, pochyłe pismo Trajana Drakona. Pozwoliłem sobie na jeszcze jedno spojrzenie w głąb zapisków, koło setnej stronicy, by napotkać fragment mówiący o spotkaniu z jakimś wyspiarskim królem. A niech mnie! Kronika podróży jak się patrzy!
Oddałem paczkę majordomusowi w mojej willi, godnemu zaufania wyzwoleńcowi z Sycylii imieniem Pantaleon. Wytłumaczywszy mu, jakie kary nań spadną, jeśli pod moją nieobecność stanie się krzywda bodaj jednej stronicy.
Następnie udałem się do pałacu na wzgórzu, gdzie zastałem Cezara w ogrodzie. Przyglądał się dwóm wielbłądom sprowadzonym z Afryki. Miał na sobie pustynne odzienie z kapturem, a za pasem wspaniały zakrzywiony sztylet. W ciągu pięciotygodniowej wycieczki słońce tak bardzo spiekło jego ręce i twarz, że mógł z powodzeniem uchodzić za Araba.
— Pizander! — zakrzyknął.
A już zapomniałem o tym głupim imieniu. Gdy się szeroko uśmiechnął, zęby błysnęły mu jak latarnie w kontraście z opalonym obliczem.
Z grzeczności zacząłem od miłego słówka. Czy miał udaną podróż i takie tam bzdety. Szybkim ruchem ręki nakazał mi milczenie.
— Wiesz, Pizandrze, o czym myślałem każdego dnia podróży? O naszym projekcie! O naszym chwalebnym przedsięwzięciu! I wiesz co? Zrozumiałem, że trzeba iść na całość. Postanowiłem, że kiedy zostanę cesarzem, założę swoją stolicę na Sycylii. Po cóż mi znosić chłody i burze na północy, skoro mogę przebywać w miejscu, które tak pokochałem, bardzo blisko Afryki? Musimy też zbudować tu, w Panormus, gmach senatu. Także bogate wille dla najwyższych urzędników dworskich i bibliotekę… Wiesz, że na całej wyspie nie uświadczysz ani jednej biblioteki z prawdziwego zdarzenia? Podzielimy księgozbiór w Aleksandrii i połowę tu zwieziemy, gdy tylko przygotujemy godne pomieszczenia. A później…
Nie będę przytaczał reszty. Wystarczy powiedzieć, że jego szaleństwo wspięło się na szczyty niczym nieskrępowanej rozrzutności. Której pierwszą ofiarą byłem ja, albowiem jeszcze tego wieczoru mieliśmy wyruszyć na objazd Sycylii, żeby znaleźć odpowiednie miejsce dla fantastycznych budowli. Zamierzał uczynić dla Sycylii to samo, co August Cezar dla miasta Rzymu, przeobrazić ją w dzieło epoki. Plany wzniesienia nowego pałacu w Tauromenium odeszły w zapomnienie. Najpierw mieliśmy wędrować z Tauromenium do Lilibeum na drugim krańcu wyspy, a potem z powrotem przez Eryks i Syrakuzy, zatrzymując się wszędzie dla zwiedzania.