Aczkolwiek Flawiusz Romulus potrafił samodzielnie rządzić tak olbrzymim terytorium, to jednak rzadko któremu z jego następców udawała się ta sztuka. Nie minęło sto lat od jego śmierci, a tron przypadł Demetriuszowi z Windonissy, zamożnemu prowincjonalnemu patrycjuszowi, w którego rodzinie zaobserwowano dziedziczną skłonność do szaleństwa. Zarówno Walens Akwila, jego syn, jak i Mariusz Antoninus, wnuk, byli nadzwyczaj ekscentrycznymi cesarzami. Lodowikus, syn Mariusza, był dość zrównoważony, lecz beztrosko przekazał rządy swojemu synowi, obecnemu cesarzowi Demetriuszowi, który migiem uświadomił obywatelom Rzymu, że są poddanymi drugiego Kaliguli, Kommodusa czy Karakalli.
Demetriusz II przynajmniej nie miał morderczych zapędów, jak trzej wyżej wymienieni. Wszakże jego rządy, już teraz dłuższe od ich rządów, charakteryzowały się podobnym szaleństwem inspiracji. Chociaż w przeciwieństwie do Kaliguli nie ogłosił się bogiem ani nie mianował senatorem konia, wydawał bankiety, na których jednorazowo zarzynano sześćset strusi, a także rozkazywał zatapiać wyładowane towarem statki handlowe w porcie w Ostii dla podkreślenia dobrobytu w imperium. W przeciwieństwie do Kommodusa nie zabawiał się, udając chirurga, operowaniem chorych nieszczęśników, lecz bywało, że w pokojach gościnnych spuszczał ze smyczy oswojone lwy i pantery, aby nastraszyć śpiących przyjaciół. W przeciwieństwie do Karakalli nie kazał zabić brata i innych członków rodziny, za to organizował loterie, w których po wpłaceniu zbójeckiego wpisowego musieli uczestniczyć wszyscy dworzanie, żeby wygrać bądź to dziesięć funtów złota, bądź dziesięć zdechłych psów lub kosz zgniłej kapusty.
Za czasów niefrasobliwego Walensa Akwili i przygłupiego Mariusza Antoninusa odległe prowincje, takie jak Syria i Persja, zaczęły traktować z coraz większym lekceważeniem uchwały rządu centralnego. Samo to nie budziło obaw w Rzymie, jak długo docierały do stolicy egzotyczne towary wysyłane z tych krajów. Aż raptem za panowania Lodowikusa dwie prowincje, Dalmacja i Panonia, blisko samego serca imperium, spróbowały się wyrwać z uwięzi i trzeba je było siłą uspokajać. A zaraz po dojściu do władzy Demetriusza II mieszkańcy Sycylii, od zawsze uznawani za malkontentów, przestali płacić podatki cesarskim poborcom. Ponieważ Demetriusz nic nie robił, bunt ogarnął Belgikę, Galię i Hispanię. I zaraz ogłaszano deklaracje niepodległości. Oczywiście, tego już nie mógł tolerować nawet Demetriusz.
Konsulem był wówczas Apollinaris, wybrany na trzecią kadencję, dzielący konsulat z niezdarnym opojem Duiliuszem Eurupianusem. Od czasów Maksymiliana Wielkiego, jeśli nie dłużej, stanowisko konsula w gruncie rzeczy niewiele znaczyło, miało raczej honorowy charakter w odróżnieniu od praktycznie nieograniczonych uprawnień konsulów w starożytnych czasach Republiki. Jak wyraził się ongiś Epiktetus, pod rządami cesarzy konsulat, pozbawiony większości swoich prerogatyw, upadł do roli urzędu mającego przywilej sponsorowania igrzysk w Cyrku i wydawania darmowych obiadów dla fałszywych pochlebców.
Kryzys wisiał w powietrzu. Sytuacja wymagała stanowczych działań. Apollinaris zrzekł się urzędu konsula i wezwał do rezygnacji także Eurupianusa, dając mu do zrozumienia, że jeśli odmówi, może się to niekorzystnie odbić na jego zdrowiu. Następnie przekonał cesarza, którego akurat pochłaniało bez reszty kolekcjonowanie jadowitych węży z najdalszych rubieży imperium, żeby ten mianował go na powrót konsulem wspólnie z równie krewkim obywatelem Larcjuszem Torkwatusem. Mocno naciskany przez Apollinarisa, cesarz zgodził się udzielić jednemu i drugiemu wyjątkowych uprawnień, dalece wykraczających poza uprawnienia konsulów z ostatnich stu lat. Ponadto obaj mieli pełnić to stanowisko bezterminowo — w odróżnieniu od innych, których po roku służby odwoływał kapryśny cesarz. Torkwatus miał nawoływać o zdrowy rozsądek na ojczystych ziemiach. Apollinaris, doświadczony wojak, miał przemaszerować przez zbuntowane prowincje i narzucić im dyscyplinę.
I powiodło mu się. Pakował walizy w Tarraco, gotów do powrotu.
Tyberiusz Charakos, adiutant o drobnej budowie ciała i zwężonych oczach, Grek pochodzący z Jonii, który wiele lat służył u jego boku, wszedł do komnaty i oznajmił:
— Listy z Rzymu, panie, od konsula Larcjusza Torkwatusa. Przybył też książę Laureolus. Czeka przed domem.
— Wprowadź — odparł Apollinaris, wziąwszy pismo od Charakosa.
Złamał pieczęć i przebiegł wzrokiem zawartość listu. Zaprzyjaźniony z nim drugi konsul pisał ze zwykłą sobie zwięzłością: „Gdy opowiadam cesarzowi o twoich sukcesach na polu bitwy, reaguje, jak to on, niczym dziecko. Tu, w Rzymie, sprawy mają się coraz gorzej i gorzej. Jeśli nie ograniczy szastania pieniędzmi, to niebawem ogołoci skarbiec z ostatniego denara. Zamierzam uciec się do surowych środków”. A pod spodem podpis, zamaszysty gryzmoł niewiele mniejszy od samego tekstu: Konsul M. Larcjusz Torkwatus.
Apollinaris uniósł wzrok i dostrzegł obecność księcia Laureolusa.
— Złe wieści, panie? — zapytał książę.
— Irytujące. — Apollinaris nie próbował nawet ukrywać wrzącego w nim gniewu. — List od Torkwatusa. Cesarz doszczętnie opróżnia skarbiec. Ciekaw jestem, ile zapłacił za górę śniegu, którą kazał sobie usypać w ogrodzie zeszłego lata. Albo za tunikę ze złotych płytek, wysadzaną diamentami i perłami. Jakiż to nowy bibelocik teraz kupi? Aż strach myśleć.
— Ach, cesarz — rzekł cicho Laureolus. Przez chwilę w kąciku ust młodzieńca błąkał się szyderczy uśmieszek. — Nasz cesarz. — Nic dodać, nic ująć.
Apollinaris bardzo polubił księcia. Ogólnie do siebie pasowali, obaj niscy i dobrze zbudowani, choć na tym podobieństwa się kończyły. Apollinaris miał śniadą, niemal ciemną karnację, do tego szeroki garbaty nos, pełne usta i czarne jak węgiel oczy, głęboko osadzone pod gęstymi, krzaczastymi brwiami. Tymczasem Laureolus był blady, obdarzony chłodem arystokratycznych rysów twarzy: długiego, wysoko sklepionego nosa, wąskich warg i lodowatych oczu w najciemniejszym odcieniu błękitu. Korzenie starożytnego, możnego rodu, z którego pochodził, jedną z odnóg sięgały do cesarza Publiusza Klemensa, rządzącego imperium mniej więcej sto lat przed bizantyjskim podbojem Cesarstwa Zachodniego. Zrażony rozrzutnym życiem Demetriusza II, przed pięcioma laty przeprowadził się do swojej rodzinnej posiadłości na wsi, gdzie z upodobaniem studiował historię i literaturę dawnych Rzymian. Tak oto poznał go Apollinaris, który posiadał dom w okolicy i podzielał antykwaryczne zainteresowania księcia. Prędko zauważył, że podobnie jak on — oraz Larcjusz Torkwatus i dosłownie nikt więcej w dzisiejszym Rzymie — dziesięć lat młodszy Laureolus tęskni za surowością zasad moralnych, obowiązujących w niegdysiejszej Republice Rzymskiej.
Kiedy Apollinaris zaangażował się w wojnie zjednoczeniowej, ustanowił księcia swoim zastępcą. Posyłał go na przemian do wszystkich spacyfikowanych prowincji, dbając o to, żeby proces przywracania cesarskiego zwierzchnictwa przebiegał bez zakłóceń. Ostatnio Laureolus wizytował północną Galię, gdzie doszło do zamieszek w mieście Bononii, położonym nad kanałem dzielącym Galię i Brytanię. Lękając się, że rozruchy przeniosą się na drugie wybrzeże, do jeszcze nie ogarniętej buntem prowincji, brutalnie przywrócił porządek. Skoro więc nareszcie zlikwidowano źródła oporu wobec cesarskiej władzy, przybył do Tarraco, żeby zdać sprawę z sytuacji w prowincjach.
Apollinaris niedbale przewertował raport i odłożył go na bok.
— Widzę, że wszystko w porządku. Czyli mogę już stąd wyjechać.
— Po powrocie do stolicy, panie, spróbujesz nieco poskromić Demetriusza?
— Ja?! Zwariowałeś? Nie będę ryzykował, tłumacząc cesarzowi, co może, a czego nie. Ci, którzy próbują, marnie kończą, jak uczy historia. Poczytaj sobie Swetoniusza, Tacyta i Ammianusa Marcellinusa. O nie, ja wracam na wieś. Cztery kadencje konsula wystarczą mi w zupełności. Tak czy owak, Marek Larcjusz odpowiada za wszystkie sprawy w Urbs Romie. — Postukał w list od Torkwatusa. — Mówi, że podejmie surowe środki w celu zapanowania nad sytuacją. Będę mu wdzięczny, jeśli tego dokona.