— Uda mu się w pojedynkę? — zapytał Laureolus.
— Nie, raczej nie. — Spojrzał bystro na księcia. — Chciałbyś zostać konsulem?
— Ja, panie? — Laureolus otworzył szeroko oczy, zdumiony.
— Ty, a jakże. — Zaraz jednak Apollinaris pokręcił głową. — Nie, to zły pomysł. Demetriusz nigdy się na to nie zgodzi. W twoich żyłach płynie królewska krew. Wystraszy się, że to wstęp do jego obalenia. — I dodał z uśmiechem: — Cóż, tak sobie tylko pomyślałem. Ty i Torkwatus wspólnymi siłami moglibyście do tego doprowadzić. Ale jeśli ci życie miłe, będziesz unikał stolicy. Wróć do swojego majątku. Spotkamy się raz na tydzień, zjemy smaczny obiad i porozmawiamy o starożytnych dziejach, a bałaganem w Rzymie niech się martwi Torkwatus. A zatem? Od pięciu lat tyramy na obczyźnie. Nie uważasz, że należy nam się odpoczynek?
W swoim obitym boazerią gabinecie na najwyższym piętrze dziewięciopiętrowego gmachu konsulatu na wschodnim krańcu Forum konsul Larcjusz Torkwatus układał i przekładał stosy dokumentów, wyrównując ich brzegi z pieczołowitością, o jaką trudno byłoby posądzić tego zwalistego człowieka. Nagle przeszył wzrokiem dwóch prefektów, odpowiadających za finanse Cesarstwa, którzy przed godziną dostarczyli wykazy i siedzieli przed nim z niepokojem.
— Jeśli wyczytałem z tego, co należało wyczytać, a sądzę, że tak, to w administracji rządowej nie ma ani jednego wydziału, który w zeszłym roku fiskalnym przekroczył swój budżet w jakimś rozsądnym stopniu. Mam rację, Sylanusie?
Prefekt finansów publicznych pokiwał głową ze smutkiem. Jego słynna niepohamowana wesołość zniknęła gdzieś bez śladu.
— Tak, konsulu.
— A ty, Cestiuszu — ciągnął Torkwatus, obracając spojrzenie na prefekta finansów cesarskich — powiadasz, że wydatki cesarza w zeszłym roku przekroczyły kwotę jego prywatnych funduszy o trzydzieści jeden milionów sestercji, więc żeby zlikwidować deficyt, pożyczyłeś pieniądze od Sylanusa?
— Tak, panie — odpowiedział cienkim głosikiem potężny, brzuchaty Cestiusz.
— Jak mogłeś!? Gdzie twoje poczucie odpowiedzialności przed krajem, senatem, własnym sumieniem? Cesarz wyrzuca w błoto trzydzieści jeden milionów sestercji ponad to, co już mu dano do wyrzucenia w błoto, a są to sumy ogromne, a ty po prostu wyciągasz łapę po fundusze, które są przeznaczone na naprawę mostów, wywalanie gnoju ze stajen i żołd dla żołnierzy Apollinarisa? Pytam raz jeszcze: jak mogłeś?
W oczach Cestiusza zajaśniał płomyk sprzeciwu.
— Chyba lepiej spytać, czy miałem jakieś wyjście. Chciałbyś, konsulu, żebym powiedział prosto w oczy cesarzowi, że za dużo wydaje? Szybko by znalazł nowego prefekta finansów cesarskich. Tylko że ja bym nie znalazł drugiej głowy!
Torkwatus prychnął pogardliwie.
— A co z odpowiedzialnością, Cestiuszu, co z odpowiedzialnością? Nawet gdyby miał cię skrócić o głowę, powinieneś powstrzymywać go od rozrzutności. Od czego jest prefekt finansów cesarskich, jeżeli nie od tego? A ty, Sylanusie! Jakim prawem przychyliłeś się do prośby Cestiusza i dałeś mu te miliony? Nikt od ciebie nie wymagał naprzykrzania się cesarzowi, miałeś po prostu odmówić Cestiuszowi. Ale nie odmówiłeś. Czy ratowanie skóry przyjaciela jest dla ciebie ważniejsze niż finansowa stabilność imperium? Przysięgałeś stać na jej straży.
Sylanus milczał, zawstydzony.
— Mam zażądać, byście złożyli urząd? — zapytał po chwili Torkwatus.
— Zrezygnuję w każdej chwili — odrzekł Cestiusz.
— I ja, panie — dodał Sylanus.
— Dobrze, tylko kto miałby was zastąpić? Jesteście jedynymi wartościowymi ludźmi w całym rządzie, mimo że żaden z was nie jest wart zbyt wiele. Ale przynajmniej uczciwie prowadzicie rachunki. Uczciwie, nieprawdaż? Deficyt nie jest wyższy niż to, co przedstawiają liczby?
— Obliczenia są prawidłowe, panie — odpowiedział szorstko Sylanus.
— W takim razie dziękuję bogom, że nie karzą nas z całą surowością. Zatrzymacie swoje posady, jednakże od dzisiaj wymagam od was innego rodzaju sprawozdań. Chcę znać nazwiska rozrzutników. Lista ma być szczegółowa: kierownicy wydziałów, osoby zachęcające cesarza do szaleństw, osoby wystawiające rachunki, które wy tak ochoczo spłacacie. I nie tylko naczelnicy wydziałów, lecz ludzie na wszystkich szczeblach kierowniczych, którzy zamiast sprzeciwić się wydatkom, jawnie wyrażają swoje poparcie.
Prefekci wpatrywali się w niego z przerażeniem.
— Nazwiska, panie? — odezwał się Cestiusz. — Ich wszystkich?
— Tak, nazwiska.
— Żeby otrzymali reprymendę?
— Żeby zostali zwolnieni ze stanowiska. Cała zgraja musi odejść, na początek najgorsi, lecz tych małych również dorwiemy. Skoro nie można kontrolować cesarza, będziemy kontrolować tych, co mu służą. Jutro po południu czekam na pierwszą listę. — Machnięciem ręki wyprosił ich z gabinetu. — Najlepiej jutro rano — rzucił, nim minęli próg.
Zamiast jednak czekać do rana, zaczął układać własną listę. Wiedział, kto będzie pierwszą ofiarą czystki: cesarska świta zamieszkująca pałac, sfora przymilnych darmozjadów, pasożytów i pijawek, które nie odstępowały władcy w dzień i noc, popychały niefrasobliwego Demetriusza ku nowym pułapom groteskowego marnotrawstwa i napełniały sobie kabzy sztukami złota, które sypały się na lewo i prawo.
Większość imion znał. Urzędnicy z cubiculo, najbliżsi powiernicy cesarza, a więc jego stajenni, rajfurzy lokaje, często ludzie bardzo zamożni, którzy co wieczór wracali z cesarskiego pałacu do własnych pałaców rozkoszy. Na przykład Polibiusz i Hilarion, obaj Grecy — tu zacisnął usta z odrazą — a także Hebrajczyk Judasz Antoniusz Soranus, prywatny sekretarz Stacjusz, nadworny szewc Klaudiusz Neron, robiący bajeczne buty wysadzane klejnotami, które Demetriusz tylko raz wkładał, tudzież nadworny medyk, przepisujący cesarzowi najkosztowniejsze osobliwości — pobierając prowizję od dostawców — (jak mu tam: Mallo, Trallo?). No i ten architekt, Tyberiusz Ulpiusz Drakon, który jako minister robót publicznych budował dla cesarza te wszystkie bezużyteczne pałace, a potem je burzył, żeby w ich miejsce wznieść jeszcze wspanialsze…
Zaraz, zaraz, Drakon umarł ze dwa lata temu, zapewne ze wstydu nad swoimi chybionymi projektami, bo przecież dał się zapamiętać jako człowiek z gruntu honorowy. Listę zaludniały coraz to nowe nazwiska. W ciągu godziny nazbierało się ich ze sześćdziesiąt. Nieźle na początek. Narastał w nim gniew, gdy rozmyślał o ich przewinieniach. Gniew zmroził jego serce, i tak z natury chłodne.
Po dwudziestu latach, już i tak z opóźnieniem, nadeszła wreszcie pora położyć kres kretyńskiej rozrzutności Demetriusza, zanim doprowadzi imperium do ruiny. Nie bacząc na ryzyko, Torkwatus postanowił podciąć skrzydła cesarzowi. Z krwią przodków odziedziczył bowiem wierność Cesarstwu. Pewien Torkwatus był konsulem na dworze Marka Aureliusza, drugi za panowania Dioklecjana, potem ziemia widziała jeszcze wiele wybitnych postaci z tego rodu. I oto następny, na miarę nowych czasów, konsul Marek Larcjusz Torkwatus, chlubna latorośl rodu. Przodkowie przemawiali do niego z kart historii. Wiedział, że ze względu na nich musi ratować Rzym.