Ten Rzym, pomyślał, to imperium, któremu poświęciliśmy tyle starań, tak dużą część życia w ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat…
Przez chwilę łudził się nadzieją, że najlepiej będzie wytypować pięciu czy sześciu zauszników cesarza i jednego po drugim wysadzić z siodła, tak żeby Demetriusz nie zauważył, co się święci. Szybko się jednak zorientował, że to niewłaściwa taktyka. Należałoby raczej spędzić wszystkich do kupy i bez ceregieli rozprawić się z nimi — podobnie jak Apollinaris przywracał ład w prowincjach. Z pałacu do lochu i sprawa załatwiona. Otóż to, tędy droga.
Już sobie wyobrażał rozmowę z cesarzem.
„Gdzie moi kochani przyjaciele? Gdzie Stacjusz? Gdzie Hilarion? Co się stało z Klaudiuszem Neronem?”.
„Wszystkich aresztowaliśmy, najjaśniejszy panie, pod zarzutem zbrodni stanu. Stojąc na krawędzi, nie możemy dłużej pozwalać im knuć w pałacu”.
„Ależ mój medyk! I mój szewc!”
„Stanowią zagrożenie dla dobra narodu, Cezarze. Śmiertelne zagrożenie. Moi szpiedzy mieszają się z ludem w oberżach i mówi się tam o rewolucji. Mówi się, że ulice, mosty i budynki publiczne popadają w zaniedbanie, że nie ma pieniędzy na pomoc dla ludzi, że lada dzień wybuchnie wojna w przygranicznych prowincjach… i że trzeba odsunąć od władzy cesarza, zanim sprawy przybiorą gorszy obrót”.
„Odsunąć od władzy cesarza? Mnie!?”.
„Lud tęskni za Republiką”.
Demetriusz wybuchnie śmiechem.
„Republika! Ludzie tęsknią za nią od osiemnastu wieków! Mówili o niej już w czasach Augusta, dziesięć minut po jej obaleniu. To próżne gadanie. Wiedzą, że cesarz jest ojcem kraju, umiłowanym królem, osobą stojącą na straży..”.
„Nie, najjaśniejszy panie, dziś to już nie przelewki”.
W tym momencie Torkwatus odmaluje Demetriuszowi barwny, przerażający obraz skutków rewolucji, nie szczędząc dramatyzmu: barykady na ulicach, polowanie na senatorów, zabijanie ich w łóżku, a przede wszystkich masakra rodziny panującej, potoki krwi, grabieże w cesarskich muzeach, pożary w pałacach i budynkach rządowych, bezczeszczenie świątyń. Cesarz Demetriusz II August Cezar ukrzyżowany na Forum. Gorzej: powieszony na krzyżu głową w dół; kona w agonii, gdy tłum szydzących miota kamienie, a może i włócznie…
O, tak. Wystarczy chwila, by Demetriusz przykucnął i skulił się ze strachu na swoich złotych sandałach, mocząc purpurowe odzienie. Ucieknie do pałacu, gdzie schowa się wśród swoich zabawek, nałożnic i oswojonych lwów i tygrysów. Tymczasem będą toczyć się procesy, złoczyńcy szybko zostaną uznani za winnych szachrajstw i nadużyć, a następnie zesłani do odległych zakątków imperium…
Zesłani?
Zsyłka może być zbyt ryzykowna, pomyślał. Zesłani czasem wracają do domu, szukają zemsty…
Mądrzej będzie zastosować środek pewniejszy niż zesłanie.
Rylec pracował żwawo, lista się wydłużała. Apollinaris będzie z niego dumny. Będzie przytaczał przykłady z dziejów, wymieniając dobrodziejstwa rządów republikańskich, podczas których niezłomni stoicy, tacy jak Katon Starszy, Marek Furiusz Kamillus czy Emiliusz Paulus, dawali narodowi przykłady wyrzeczeń i zdyscyplinowania. „Imperium pilnie potrzebuje samooczyszczenia” — mawiał Apollinaris. Torkwatus słyszał te słowa tysiąc razy. Święta racja. Kiedy hrabia powróci z Galii bądź Luzytanii, gdziekolwiek przebywa, zobaczy, że pilnie potrzebne samooczyszczenie już się dokonuje.
Utwierdzał się w przekonaniu, że wszyscy muszą zginąć: pasożyty żerujące na cesarzu, robactwo toczące Cesarstwo.
Apollinaris uświadomił sobie, że coś dziwnego dzieje się w Rzymie, już w pierwszych minutach po zejściu ze statku kupieckiego, którym płynął z Tarraco do portu w Ostii. Zamiast swojskiego rytuału, czyli urzędników portowych wchodzących na pokład, by po przyjęciu łapówki zażądać standardowej kwoty należnego cła, nastąpiło przeszukanie ładowni. Sześciu ludzi w czarnozłotych uniformach przedstawicieli cesarskiego skarbca przetrząsnęło statek, spisując punkt po punkcie cały fracht.
Teoretycznie, cały towar wysyłany do Italii z przeznaczeniem na sprzedaż podlegał ocleniu. W rzeczywistości inspektorzy celni, którzy dostali pracę po wręczeniu słonej łapówki w dziale kadrowym swojego urzędu, zgarniali dla siebie większość należności, przez co do cesarskiego skarbca trafiał drobny ułamek tego, co powinno. Wszyscy o tym wiedzieli, lecz nikt się nie przejmował. Apollinarisowi też nie podobał się ten układ, nawet jeśli nie rozumiał, dlaczego pobiera się opłatę od przewozu towaru z jednej części imperium do drugiej. Jednakże przekupność urzędników portowych była jedną z setek bolączek ustroju cesarskiego, wymagających określonych środków zaradczych, a poza tym sprawami kupców i przewoźników nigdy szczególnie nie zaprzątał sobie głowy.
Nowe działania powodowały jednak opóźnienie. Po pewnym czasie wezwał kapitana statku, jowialnego czarnobrodego Kartagińczyka, żeby zapytać, co się dzieje. Kapitan, blady ze strachu i upokorzenia, niczego nie był pewien. Nowe procedury, oświadczył. Trzęsienie ziemi w wydziale celnym. Tylko tyle wiedział.
Zrazu Apollinaris przypuszczał, że ma to związek z niedoborami w skarbcu, o których pisał Torkwatus. Cesarz, któremu dokuczał brak gotówki, być może nakazał urzędnikom zwiększyć dochody skarbowe. Jednakże ta myśl była absurdalna: swoim zachowaniem Demetriusz zawsze udowadniał, że nie zdaje sobie sprawy z zależności między dochodami państwa a wydatkami cesarza. Apollinaris doszedł do wniosku, że zaczynają skutkować działania Torkwatusa, owe „surowe środki”, konieczne do przywrócenia porządku.
Z Ostii udał się wprost do swojej podmiejskiej willi przy Via Flaminia, położonej zaraz na północ od murów miasta. W ciągu pięciu lat opiekował się nią jego młodszy brat Romulus Klaudiusz Apollinaris. Po powrocie stwierdził z zadowoleniem, że Romulus Klaudiusz, mimo że sam większość czasu spędzał poza Rzymem, a obecnie mieszkał w Umbrii, zachował dom w bardzo dobrym stanie, gotowy na powrót właściciela.
Droga do domu wiodła przez samo serce miasta. Miło było wrócić do Rzymu, ponownie ujrzeć starożytne budowle, na każdej ulicy pamiątki z dwóch tysięcy lat, marmurowe mury świątyń i gmachów rządowych, czasem datujących się na epokę Augusta i Tyberiusza, nadwerężone upływem czasu pomimo częstych remontów. A także średniowieczne budynki, solidne i trochę przyciężkie; ozdobne fasady migotały w gorącym blasku słońca. A dalej nowsze budynki z czasów Dekadencji: udziwnione gzymsy, niebotyczne łuki, gdzieniegdzie zaś wypuszczone znienacka w pustą przestrzeń skrzydła, jakby należały do olbrzymich żuków, szykujących się do lotu. Jakże go cieszyły te widoki! Nawet upał sprawiał mu przyjemność. Był właśnie miesiąc julius, parny i gorący — okres, w którym opadał poziom wody w rzece, mętnej i zagęszczonej żółtym mułem. Miasto drżało w szponach upału. Z oddali doleciał grom: głuchy łoskot błyskawicy, choć nie było deszczu, złowieszczy grzmot roztargnionych bogów. W powietrzu unosił się mdły fetor. W ciągu pięciu lat spędzonych w mniejszych miastach zachodnich prowincji zdążył zapomnieć, jak stolica śmierdzi latem. Rzym był najwspanialszym miastem, jakie kiedykolwiek istniało lub miało istnieć, lecz o tej porze roku należało się pogodzić z jego smrodem, wyziewem miliona mieszkańców — wyrzuconej gnijącej żywności, śmieci, potu tysięcy ciał. Miał wrażliwe zmysły. Nie znosił upału, brudu, przykrych zapachów. A jednak… a jednak to właśnie był Rzym, miasto nie mające sobie równych!
Po przybyciu do willi wysłał list do Torkwatusa, powiadamiając go o swoim powrocie i chęci natychmiastowego spotkania. Wnet zjawił się posłaniec z zaproszeniem na wieczerzę w domu Torkwatusa.