Выбрать главу

Wątpliwa przyjemność. Apollinaris, mimo zainteresowania stoicką etyką republikańskiego Rzymu, był światłym i postępowym człowiekiem, który gustuje w dobrych trunkach i wyszukanych potrawach. Drugi konsul był natomiast skrojony wedle zupełnie innej miary — niczym dawny Rzymianin, miał w pogardzie wygody i dostatki. Ów bezbarwny typ o zgorzkniałym sercu nie interesował się kuchnią, winami, literaturą czy filozofią, ponieważ radość sprawiały mu — jak podejrzewał Apollinaris — jedynie łowy na dziki w zasypanych śniegiem kniejach w północnych prowincjach.

Tym razem jednak stół nakryto dla człowieka o wysmakowanym podniebieniu. Wśród rozlicznych win i sorbetów królowało wspaniałe danie główne: mocno przyprawiona dziczyzna. Brakowało rozrywek (na tego rodzaju spotkaniu obecność tancerek i muzykantów byłaby niewskazana), a do posiłku zasiedli tylko oni dwaj. Apollinaris nigdy się nie ożenił, a małżonka Torkwatusa, rzadko widywana publicznie, nawet we własnym domu kryła się w ten wieczór.

Gospodarz oznajmił, że rzeczywiście wprowadził zmiany w procedurach celnych. I nie koniec na tym. Cała zdeprawowana świta cesarza została pojmana i usunięta. Skończyło się nieumiarkowane, swawolne szastanie pieniędzmi. Torkwatus zreformował też rząd na wszystkich jego szczeblach. Zwolniono przekupnych urzędników. Wcielano w życie przepisy prawne, które przez dziesięciolecia funkcjonowały tylko na papierze. Wszystkie departamenty rządu dostały nakaz sporządzenia nowych budżetów i dopilnowania, by ich nie przekroczono.

— A cesarz? — zapytał Apollinaris, kiedy wreszcie Torkwatus przerwał recytację. — Jak przyjął rozstanie z zastępem podlizuchów? Masz jeszcze głowę na swoim miejscu, więc musiałeś znaleźć sposób, żeby go udobruchać. Ciekaw jestem jaki.

— Jego Wysokość chwilowo nie jest w stanie skazywać ludzi na śmierć. Jego Wysokość przebywa w areszcie domowym.

Apollinaris nie krył zdumienia.

— Mówisz najzupełniej poważnie? Ależ tak, oczywiście, ty nigdy nie żartujesz. A zatem siedzi zamknięty w pałacu?

— A dokładniej, w przypałacowym domu gościnnym. To ten nowy budynek, to dziwadło z niespotykanymi mozaikami. Straże rozstawione wokół domu pilnują go dwadzieścia cztery godziny na dobę.

— Ale gwardia pretoriańska nie pozwoliłaby…

— Zapobiegliwie zwolniłem ze stanowiska prefekta gwardii pretoriańskiej. Wymieniłem go na zaufanego człowieka, niejakiego Atyliusza Rullianusa. Pretorianie otrzymali hojne wynagrodzenie i chętnie przysięgli posłuszeństwo nowemu prefektowi.

— No tak, ci wszystko zrobią za pieniądze.

— Zapewniamy Demetriuszowi dostatek kobiet i żywności, lecz nie pozwalamy mu na kontakty ze światem. Nie może się porozumieć z żadnym urzędnikiem dworskim ani członkiem senatu. Rzecz jasna, ja też się doń nie zbliżam. Mam nadzieję, że i ty go nie będziesz odwiedzać. Praktycznie ty i ja, razem połączeni, jesteśmy teraz cesarzem. Wszystkie uchwały rządowe wychodzą teraz z urzędu konsula. Wszyscy urzędnicy składają nam sprawozdanie.

Apollinaris mierzył Torkwatusa uważnym, badawczym spojrzeniem.

— Zamierzasz więzić cesarza do końca życia? Wiesz, przyjacielu, że będą z tym problemy. Szalony czy nie, w określonych porach roku cesarz winien pokazać się ludowi. Święto nowego roku, inauguracja nowej kadencji senatu, pierwszy dzień igrzysk w Koloseum na otwarcie sezonu. Nie można go ukrywać w nieskończoność, ludzie zaczną zadawać pytania.

— Na razie ogłosiliśmy, że Jego Wysokość zaniemógł. Myślę, że chwilowo to wystarczy. Czy szybko wydobrzeje? Cóż, później będziemy się tym martwić. Obecnie mamy inne problemy na głowie.

— Mianowicie?

— Po pierwsze, senat. Nawet sobie nie uświadamiasz, jak wielu senatorom odpowiadały wybryki Demetriusza. Wśród nich też szerzyła się korupcja. Ponieważ nie muszą się tłumaczyć przed surowym cesarzem, czują się bezkarni. Często żyją jak mali Demetriusze. Mam na myśli orgie i swawole, z których słynął Rzym za Nerona. Nie pozwolimy, żeby to wróciło. Senat trzeba zreformować. Jeśli tego nie dopilnujemy, senatorzy będą nam rzucać kłody pod nogi.

— Rozumiem. Planujesz pozbawić mandatu niektórych senatorów?

— Mogą mi nie dać wyboru.

— Ale tylko cesarz ma do tego prawo.

— Uczynimy to w jego imieniu — odparł Torkwatus. — To i wszystko, co okaże się konieczne.

— Aha. Rozumiem. W imieniu cesarza.

Po raz pierwszy zauważył zmęczenie na twarzy rosłego Torkwatusa; na temat jego nadludzkiej krzepy i wytrzymałości krążyły legendy. Jednakże zaczerwienione oczy świadczyły o przebytych trudach, a policzki pożółkły i obwisły.

— Przed nami jeszcze inne wyzwania — ciągnął Torkwatus.

— Oprócz rozpędzenia dworu, uwięzienia cesarza i czystek w senacie?

— Zastanawiam się nad możliwością ogólnych rozruchów — oświadczył złowróżbnym tonem.

— Z powodu reform, które wprowadzasz?

— Wręcz przeciwnie. Moje reformy uleczą imperium, prędzej czy później wszyscy się o tym przekonają… jeśli wytrwamy do tej chwili. Niestety, lud może stracić cierpliwość, nim przyzna nam rację. Nie było cię pięć lat, więc nie wiesz, jak się sprawy mają. Chcę, żebyś jutro odwiedził ze mną Suburę.

— Suburę… — Apollinaris złączył dłonie i koniuszkami palców dotknął ust. Subura, jeśli dobrze pamiętał, była starą, zapuszczoną dzielnicą, plątaniną cuchnących, brudnych, ciemnych zaułków i krętych uliczek, które donikąd nie prowadzą. Co paręset lat cywilizowani cesarze zarządzali oczyszczenie i przebudowanie Subury, lecz jej natura nie pozwalała się okiełznać. Niczym chwast w przeciągu kilku pokoleń odradzała się i odzyskiwała swój dawny charakter. — Ludzie się burzą? Załadujmy wozy darmowym chlebem i winem, a będzie po kłopocie.

— Mylisz się. Oni mają w bród jedzenia i napitków. Mimo wygłupów Demetriusza to ciągle bogata kraina. Wbrew powszechnej opinii do rewolucji ludzi nie popycha ubóstwo. Raczej dążenie do zmian i radość z niszczenia. Rewolucja wynika z bezczynności i znudzenia.

— Z bezczynności i znudzenia brudnych mieszkańców Subury? — Apollinaris spoglądał w zamyśleniu na drugiego konsula. Rozważał tę ciekawą, niezrównanie absurdalną tezę.

Torkwatus chyba jednak nie miał rozterek.

— Owszem. Gdy depcze się prawo i niszczy ład powszechny, co czasem nazywa się dekadencją, ludzie widzą, że nikt już nad niczym nie panuje. I zaraz marzą im się łupy. Obalmy monarchię, wybijmy patrycjuszy, podzielmy zdobycz między siebie. Zaglądam do karczm, wysłuchuję buntowniczych nawoływań. Chodź jutro ze mną, usiądź i posłuchaj.

— Dwóch konsulów ma się włóczyć bez ochrony po szemranych spelunkach?

— Nikt nas nie rozpozna. Pokażę ci, jak się ubrać.

— Byłaby to ciekawa przygoda, ale dziękuję, nie skorzystam. Wierzę ci na słowo: w Suburze wrze. Jednak od czego armia, Torkwatusie? Przez pięć lat tłumiłem bunty w prowincjach. Jeśli będę musiał, stłumię bunt w Suburze.

— Napuścisz rzymskie wojsko na obywateli stolicy? Zastanów się, przyjacielu. Zanim wybuchną prawdziwe rozruchy, należy sprzątnąć głównych wichrzycieli. Wiem, że to twój pierwszy dzień po powrocie, wolałbym cię tym wszystkim nie obarczać. Ale nie mamy czasu do stracenia. Przed nami ciężka praca. — Torkwatus dał znak niewolnikowi, który czekał, żeby napełnić kielichy. — Na razie na tym poprzestańmy. Co powiesz o winie? Czterdziestoletnie z Falernii. Z prywatnych piwnic cesarza, gdybyś nie wiedział. Kazałem je sprowadzić na tę okoliczność.

— Wyborne — odparł Apollinaris — lecz z czasem odrobinę zgorzkniało. Podasz mi miód?