Выбрать главу

— Oczywiście. Ale ja nie zamierzam zamordować cesarza. I wątpię, żeby Torkwatus się do tego przymierzał. Już dawno mógł to zrobić.

Rufus westchnął.

— Chyba że czeka na odpowiednią chwilę. Zresztą, nie owijajmy w bawełnę: może i nie czujesz się zagrożony, drogi Apollinarisie, ale my z pewnością tak. Nie żyje czterech senatorów. Inni z pewnością trafili już na czarną listę. Upojony władzą Torkwatus zabija ludzi co tchu, całymi pęczkami. Niektórzy jak najbardziej zasłużyli na swój los. Inni padli ofiarą osobistych porachunków. Oskarżać senatora Paktumejusza Polliona o wrogość wobec Cesarstwa, albo takiego Marka Florianusa…

— Zatem żeby ratować waszą skórę, mam sprzeniewierzyć się przysiędze i podnieść rękę na swojego kolegę? A jeśli odmówię?

— W razie niedyspozycji cesarza senat ma prawo pozbawić ciebie i Torkwatusa urzędu konsula.

— Tak uważasz? A nawet jeśli uda wam się ta sztuka, kto nas zastąpi? Ty, Rufusie? Młody Frontinus? Czy ludzie zobaczą w was przywódców? Z pewnością zdajecie sobie sprawę, że ja i Torkwatus jesteśmy jedynymi ludźmi w tym gnijącym imperium, którzy mają siłę uchronić je przed rozpadem. — Apollinaris pokręcił głową z uśmiechem. — Nie udawaj, Rufusie. Nie macie kandydatów na nasze miejsce.

— Nie przeczę — odparł Rufus bez wahania. — Rzeczywiście nie mamy. Ale jeśli odmówisz, nie pozostanie nam nic innego, jak spróbować własnymi siłami pokonać Torkwatusa. Jeżeli poniesiemy klęskę, wywrze taką zemstę, że powstanie ogólny zamęt i panika. Ty i tylko ty możesz ocalić przed nim Rzym. Musisz go usunąć i samodzielnie przejąć dowodzenie. Przerwać rządy terroru, nim ulice spłyną krwią senatorów.

— Czyżbyście chcieli, żebym został cesarzem?

Tym razem Rufus, zaskoczony, zawahał się przed odpowiedzią.

— A ty?

— Nigdy w życiu. Jeśli obejmę samodzielne dowodzenie, praktycznie będę miał uprawnienia cesarza. Dość prędko, jak słusznie przewidujesz, zostałbym cesarzem. Ale mnie nie ciągnie do tronu. Zadowolę się stanowiskiem konsula.

— A więc bądź konsulem. Usuń Torkwatusa i wybierz na jego miejsce kogoś, kto ci pasuje. Tylko go powstrzymaj, nim nas wszystkich pożre. Łącznie z tobą, ostrzegam.

* * *

Kiedy trzej senatorowie wyszli z gabinetu, Apollinaris przez chwilę siedział nieruchomo, odtwarzając w pamięci szczegóły rozmowy. Trudno było się nie zgodzić z tym, co mówił Rufus.

Rufus był pazerny i umiał manipulować ludźmi, czego właściwie należałoby się spodziewać po bogaczu, który z racji pełnionej funkcji od dawna krąży blisko szczytów władzy. Nie był jednak złym człowiekiem, jak wielu potężnych, a zwłaszcza już głupcem. Rozumiał bardzo dobrze — podobnie jak Apollinaris — że uruchomione przez Torkwatusa dzikie czystki w Cesarstwie nie skończą się szybko. Przy czym groźba wisiała nie tylko nad prominentnymi senatorami, takimi jak Laktancjusz Rufus. Skazania będą się mnożyć, aż na liście ofiar pojawi się nazwisko hrabiego Waleriana Apollinarisa.

Wszystko na to wskazywało. Apollinaris, chociaż od początku popierał działania zmierzające do ukrócenia ekscesów cesarza Demetriusza i wyplewienia chwastów na dworze, widział, jak każdego dnia Torkwatus działa z coraz większą gorliwością. Niepokój budził bezkompromisowy charakter jego metod: aresztowanie w środku nocy, potajemna rozprawa, za godzinę wyrok, nazajutrz egzekucja.

Odkąd Torkwatusowi udało się ustanowić karę śmierci za niszczenie moralnej tkanki imperium, lista potencjalnych ofiar czystek wydłużyła się prawie w nieskończoność. Odrażająca zgraja komilitonów Demetriusza, czasem prawdziwych łajdaków, a czasem tylko głupkowatych błaznów, pożegnała się z życiem. Tak samo jak dziesiątki najbardziej przekupnych urzędników administracji i czterech ich głównych mocodawców w senacie. Zgodnie z przypuszczeniami Rufusa, szykowały się kolejne oskarżenia. Obecnie Torkwatus koncentrował się na niepokojach w Suburze, gdzie zamiast zwyczajnego złodziejstwa i wandalizmu dochodziło do rozruchów i anarchistycznych wystąpień przeciwko rządowi. Niebawem Torkwatus zabierze się za plebejuszy. Jeśli dać mu wolną rękę, oczyści Rzym od góry po same niziny.

Apollinaris musiał przyznać, że planuje się wielkie oczyszczenie wspólnoty. Mimo wielu zastrzeżeń od pięciu tygodni ani razu nie spróbował przeszkodzić Torkwatusowi. Nie miał wszelako wątpliwości, że Torkwatus rządzi prawie jak dyktator, w dodatku dyktator morderca, i że będąc drugim konsulem, powinien nadal go wspierać… jeśli nie chce skończyć jako ofiara jego gorliwości. Albowiem przyjdzie chwila, może już bliska, kiedy trzeba będzie powiedzieć Torkwatusowi: „Sprawy zaszły za daleko. Najwyższa pora odstąpić od zabijania”. A jeśli się nie zgodzi, co wtedy?

Prawdopodobnie Walerian Apollinaris dołączy do reszty potępionych. I chociaż nigdy się przesadnie nie troszczył o swoje bezpieczeństwo, pojął teraz, że dla dobra imperium musi pozostać przy życiu. Był ostatnim bastionem na drodze postępującego chaosu.

Najlepiej będzie nie zwlekać, zdecydował. I udał się na spotkanie z Torkwatusem.

— W senacie wrze — zaczął. — Cztery egzekucje…

— To byli zdrajcy — przerwał ostro Torkwatus. W duchocie pomieszczenia pot spływał strużkami po jego nalanej twarzy, lecz z niezrozumiałych powodów miał na sobie ciężką zimową togę. — Pławili się w zbytkach przy Demetriuszu, pomnażali swoje olbrzymie fortuny.

— Niewątpliwie. Ale jeśli mamy doprowadzić do końca nasze dzieło, potrzebujemy poparcia ze strony senatu.

— Tak sądzisz? Senat jest kostiumem z minionych wieków, przeżytkiem z czasów dawnej Republiki. Podobnie jak konsulat, póki nie przywróciliśmy mu blasku. Cesarze skutecznie rządzili przynajmniej przez tysiąc lat, nie dzieląc się władzą z senatem i konsulami. Obędziemy się bez senatu. Kto z tobą rozmawiał? Laktancjusz Rufus? Juliusz Papinio? Znam imiona malkontentów. I wszystkich zgarnę, jednego po drugim, aż…

— Błagam cię, człowieku — rzekł Apollinaris, zastanawiając się, czy kiedykolwiek użył tych słów — miejże jakiś umiar. Porywamy się na rzecz bardzo trudną. Nie możemy sobie pozwolić na utratę poparcia senatu.

— Oczywiście, że możemy. Ktokolwiek nam wejdzie w drogę, położy głowę pod topór, o czym wszyscy wiedzą. Jak brzmiało ulubione powiedzonko Kaliguli? „O, gdybyż lud rzymski miał tylko jedną szyję!”. Podobnie myślę o senacie.

— Uważam, że Kaligula nie jest tym filozofem, którego powinieneś dzisiaj cytować. Usilnie cię proszę, Torkwatusie, działajmy z większym umiarkowaniem. Obawiam się, że w przeciwnym razie wzniecimy w Rzymie pożar, który będzie niezwykle trudno ugasić. A w płomieniach, nim zgasną, zginiesz ty i ja.

— Myślę, że na razie umiar nie jest wskazany — odparł Torkwatus. — Jeśli drżysz o swoją skórę, przyjacielu, zawsze możesz ustąpić ze stanowiska. — Patrzył teraz wzrokiem zimnym i nieubłaganym. — Nieraz mówiłeś o wycofaniu się z życia publicznego, o swoich studiach, majątku ziemskim. Może przyszedł czas zająć się czymś innym?

Apollinaris przywołał na usta najmilszy uśmiech.

— Chyba z tym jeszcze poczekam. Pomimo drobnych zastrzeżeń podzielam twoje zdanie, że mamy w Rzymie sporo do zrobienia. Zamierzam cię wspierać. Będziemy to ciągnąć wspólnymi siłami do samego końca, Marku Larcjuszu. Po drodze wynikną między nami różnice zdań, ale nie pozwolimy, żeby zakłóciły naszą współpracę.