— Kim on właściwie jest? — pytam.
— Bratem jego dziadka był hrabia Walerian Apollinaris. Zapewne o nim słyszałeś.
— Oczywiście. — Nie trzeba się kształcić na kantabrygijskiej uczelni, żeby znać głównego architekta nowożytnego imperium, wielkiego pięciokrotnego konsula z czasów pierwszej wojny zjednoczeniowej. To właśnie on wydobył poobijane i rozpadające się Cesarstwo z otchłani dekadencji, położył kres powstaniom w prowincjach, które nękały państwo w czasie burzliwego XXV wieku, odbudował autorytet władzy centralnej i wprowadził na tron Laureolusa Cezara, dziadka obecnego imperatora. Tenże Apollinaris — działając w imieniu Laureolusa jako osoba z uprawnieniami cesarza — wprowadził rządy terroru, ów czas brutalnej dyscypliny, który przypomniał Cesarstwu, na dobre lub na złe, dawną świetność, jaką cieszyło się ostatnio za panowania Flawiusza Romulusa i Trajana VII. I sam padł ofiarą terroru wespół z wieloma innymi.
Nic nie wiem o jego dalekim krewniaku Neronie Romulusie Klaudiuszu Palladiusie z wyjątkiem tego, co powiedziała mi Lucylla. Jednak sam ton, jakim za każdym razem wymawia jego pełne imię, wskazuje, że hrabia idzie śladami przodków i ma w Cesarstwie dużo do powiedzenia.
I rzeczywiście, po przybyciu do pałacu hrabiego na Wzgórzu Palatyńskim od razu widzę, że nie pomyliłem się w swoich przypuszczeniach. Sam pałac jest stosunkowo skromny: uroczy budyneczek w dolnej partii zbocza niedaleko Forum, wzniesiony, jak się dowiaduję, w czasach renesansu dla jednej z nałożnic Trajana VII. Hrabia nigdy nie zabiegał o najwyższe urzędy w imperium i tak samo nie potrzebował bogatej rezydencji dla podkreślenia swojej wartości. Jednakże lista gości mówi sama za siebie.
Jest urzędujący konsul Aulus Galeriusz Bassanius. Są dwaj bracia cesarza i jedna siostra. A także wujek Lucylli, dystyngowany i wszystkim dobrze znany Gajusz Juniusz Skawiola, czterokrotny konsul Rzymu i w powszechnej opinii najpotężniejszy człowiek w imperium, nie licząc — choć tu zdania są podzielone — cesarza Maksencjusza.
Lucylla przedstawia mnie najpierw Skawioli.
— Oto mój przyjaciel Cymbelin Wetruwiusz Skapulanus z Brytanii — mówi z emfazą. — Poznaliśmy się w domu Marcella Domiziana w Neapolis i od tamtej pory się nie rozstajemy. Czyż on nie jest wspaniały, wujku Gajuszu?
Co ma mówić człowiek, zwłaszcza nieobyty ze światem prowincjusz, postawiony znienacka twarzą w twarz z najwybitniejszymi obywatelami mocarstwa?
Na szczęście nie jąkam się, nie potykam, nie szukam rozpaczliwie słów. Dość gładko odpowiadam:
— Kiedy wyruszałem z Brytanii, nawet mi się nie śniło, że ujrzę kolebkę imperium, mało tego, że będę miał zaszczyt poznać samego ojca ojczyzny!
W odpowiedzi uśmiecha się życzliwie i mówi:
— Myślę, przyjacielu, że stawiasz mnie zbyt wysoko. Ojcem ojczyzny jest cesarz. Jak tu napisano. — Wyciąga z portmonety nową, błyszczącą sestercję i tak mi ją pokazuje, żebym przeczytał słowa na obrzeżu: enigmatyczny ciąg skróconych cesarskich tytułów, tłoczony na wszystkich pieniądzach od niepamiętnych czasów. — Widzisz? — Wskazuje litery na rancie monety, tuż nad czołem cesarza Maksencjusza. — P.P., co oznacza Pater Patriae. Proszę bardzo. On nim jest, nie ja. Ojcem narodu. — Mruga okiem, chcąc rozluźnić atmosferę po tym napomnieniu, bo tak należy odbierać jego słowa, i mówi: — Ale miło usłyszeć takie pochlebstwo, nawet bardzo. A zatem dziękuję, młodzieńcze. Ufam, że Lucylla nie przysparza ci zbytnich kłopotów.
Nie wiem, o co mu chodzi. Może o nic szczególnego.
— Ależ skąd — odpowiadam.
Mimowolnie taksuję go spojrzeniem. Skawiola jest szczupłym, żylastym mężczyzną średniego wzrostu, około pięćdziesiątki, łysiejącym — przy czym resztka rzadkich włosów, rudych jak u Lucylli, leży ulizana na głowie. Kości policzkowe ma odstające, nos garbaty, silnie zarysowany podbródek, oczy zaś blade, w lodowym szarobłękitnym odcieniu, zbliżone barwą do mlecznoniebieskich szafirów. Zdumiewa mnie jego podobieństwo do Juliusza Cezara, którego słynny portret umieszczono na dziesięciodenarowym znaczku pocztowym. Ma ten sam wyraz absolutnie niezłomnej determinacji, pochodzącej z niewyczerpalnych zasobów wewnętrznego żaru.
Wypytuje mnie o ojczyznę i podróże, z pozorną uwagą słucha odpowiedzi, życzy powodzenia i praktycznie odgania mnie od siebie.
Nogi się pode mną uginają, czuję suchość w gardle.
Teraz muszę się spotkać z hrabią, gospodarzem przyjęcia, który też jest nie byle kim. Neron Romulus Klaudiusz Palladius, czego można się było spodziewać, rzeczywiście jest nietuzinkową postacią. To szarmancki, wyelegantowany mężczyzna w wieku czterdziestu lat, wysoki jak na Rzymianina i mocno zbudowany, mający gęstą, starannie przystrzyżoną czarną brodę, smagłą i zdrową karnację tudzież ciemne, przenikliwe oczy. Otacza go aura bogactwa, władzy, przebojowości oraz — nawet ja jestem w stanie to zauważyć — nęcącej zmysłowości.
— Cymbelin! — odzywa się natychmiast. — Wspaniałe, romantyczne imię. Imię króla. Witaj w moim domu, Cymbelinie z Brytanii. — Mówi dźwięcznym, umiejętnie modulowanym basem, jakim mógłby się posługiwać aktor lub śpiewak operowy. — Mam nadzieję, że będziemy cię tu częściej widywali, póki mieszkasz w Rzymie.
Stojąca obok mnie Lucylla wpatruje się w niego z prawie nabożnym uwielbieniem. Co powinno przyprawić mnie o zazdrość, lecz wyznam szczerze, że sam jestem nim zafascynowany i wcale się nie dziwię, że ona też jest pod jego urokiem.
Kładzie mi lekko dłoń na ramieniu.
— Chodź, poznasz paru moich przyjaciół.
I oprowadza mnie po sali. Przedstawia mnie obecnemu konsulowi Galeriuszowi Bassaniusowi, zaskakująco młodemu i frywolnie ubranemu jak na osobę piastującą tak wysoki urząd, a także aktorom, którym się chyba wydaje, że o nich słyszałem, więc muszę udawać, że tak jest w istocie. Także gladiatorowi, tym razem znanemu mi ze słyszenia (któżby nie słyszał, skoro to przesławny Marek Semproniusz Diodorus, zwany Markiem Zabójcą Lwów), jak też nadętym młodym damom, z którymi rad nierad wdaję się w swawolną pogawędkę, choć Lucylla ma więcej urody w lewym łokciu niż one w całym ciele.
Mijając atrium, gdzie popisuje się żongler, przechodzimy do drugiej komnaty, równie zatłoczonej. Tam przeważa osobliwie wytworny ton rozmów, a ludzie stoją w zabawnych teatralnych pozach. Po chwili już wiem dlaczego.
Są tu członkowie rodziny królewskiej, każdy więc sili się na dworskie maniery. Dwaj książęta królewskiej krwi, proszę, proszę. Lucylla prowadzi mnie na spotkanie z nimi.
Pierwszy to Kamillus Cezar, książę Konstantynopola, najstarszy z czterech braci cesarza. Jest gruby, rozleniwiony, ma tłustą skórę i flejtuchowaty sposób bycia. Gdyby Gajusza Juniusza Skawiolę przyrównać do Juliusza Cezara, to jego należałoby postawić obok Nerona. A jednak pomimo wszelkich oznak zgnuśnienia łatwo dostrzegam ślady twardych rodzinnych rysów twarzy: ostry, smukły, władczy nos, podbródek herosa, a przede wszystkim zimne oczy, błękitne jak arktyczne lody, na wpół schowane pod sowimi okularami. Zupełnie jakby surowe oblicze starego cesarza Laureolusa uwięzło w otyłym ciele wnuka obiboka.
Choć wieczór dopiero się zaczął, Kamillus ma już tyle w czubie, że nie jest w stanie rozmawiać. Macha niedbale pulchną dłonią i zaraz zapomina o mojej obecności.
Następnie podchodzimy do nieco młodszego Flawiusza Rufusa Cezara. Jestem do niego wrogo nastawiony, ponieważ mógł się rozkoszować Lucyllą, kiedy miała zaledwie szesnaście lat, lecz w gruncie rzeczy to czarujący, życzliwy i bardzo atrakcyjny mężczyzna. Dałbym mu ze dwadzieścia pięć lat. I on ma rodzinne rysy twarzy, a do tego jest szczupły, wysportowany, spostrzegawczy i prawdopodobnie również inteligentny. Jeśli ludzie słusznie uważają jego brata Maksencjusza za bufona i utracjusza, można tylko żałować, że tronu nie objął Flawiusz Rufus, kiedy stary dziadek wreszcie zwlókł się ze sceny. Następstwo tronu należy się jednak najstarszemu z braci, tak nakazuje odwieczne prawo. Ponieważ książę Florus zmarł trzy lata przed śmiercią swojego ojca Laureolusa, władza przeszła w ręce Maksencjusza, najstarszego syna Florusa. Gdyby do tego nie doszło, świat mógłby dziś wyglądać zupełnie inaczej. No, chyba że przeceniam walory młodszego księcia. Bo czy Lucylla nie powiedziała mi, że Maksencjusz jest z nich wszystkich najlepszy?