Выбрать главу

— Chodź, Cymbelinie — mówi w końcu Lucylla. — To się robi nudne. Wracajmy do domu i zabawmy się trochę we dwójkę.

Do jej apartamentów docieramy tuż przed świtem. Kochamy się do południa, a potem zasypiamy kamiennym snem, który trzyma nas w swoich objęciach do późnych godzin popołudniowych — właściwie do wieczora, bo kiedy wstajemy, zapada zmierzch.

* * *

I tak tydzień po tygodniu upływa mi jesień w Rzymie, pora nieustających przyjemności. Wszędzie chodzę z Lucyllą: do teatru, opery, na walki gladiatorów. W wytwornych restauracjach podejmują nas z honorami i dają najlepsze stoliki. Wybieramy się na wycieczki po zabytkach stolicy. Zwiedzam gmach senatu, słynne świątynie, starożytne grobowce cesarzy. Przeżywam niesamowite chwile, o jakich nie marzyłem w najśmielszych fantazjach.

Niekiedy widuję Sewerinę Florianę w restauracji lub spotykam ją na przyjęciu. Lucylla wychodzi ze skóry, szukając dla mnie okazji do porozmawiania z księżniczką. I rzeczywiście dochodzi do kilku rozmów, które coś wnoszą. Sewerina wypytuje się o moje życie w Brytanii, chce usłyszeć, co sądzę o Rzymie, przekazuje ploteczki na temat ludzi stojących po drugiej stronie sali.

Jej orientalna uroda wprawia mnie w zachwycenie. My, jasnowłosi Brytowie, rzadko spotykamy na swojej drodze kobiety jej pokroju. Jest istotą z innego świata z tymi swoimi niebieskimi pasemkami w kruczoczarnych włosach, oczami niby tajemnicze studnie mroku, skórą o ciemnym odcieniu, zupełnie niespotykanym u moich rodaków — skórą bynajmniej nie oliwkową, często spotykaną wśród mieszkańców wschodnich rejonów Cesarstwa, lecz ciemniejszą, szlachetniejszą, o aksamitnym połysku i fakturze. Także jej głos jest czarujący, słodko przychrypnięty, niski i miękki jak dźwięk fletu, zawsze melodyjny i cudownie modulowany.

Wie, że jej pragnę, ale bawi się ze mną. Podczas naszych spotkań nigdy nie wybiega poza terytorium niezobowiązującej wymiany zdań, a ja nie mam śmiałości tak po prostu przechodzić do rzeczy. Mimo to stopniowo dochodzę do przekonania, że prędzej czy później zostaniemy kochankami. I prawdopodobnie do tego by doszło, gdyby tylko był czas.

Dwukrotnie spotykam jej brata cesarza. Pierwszy raz w operze, gdzie siedzi w swojej loży. Ma na sobie tradycyjny cesarski ubiór, czyli purpurową togę, a słysząc gromkie pozdrowienie widowni, uśmiecha się i niedbale macha ręką. Drugim razem, ze dwa tygodnie później, pojawia się na przyjęciu na Wzgórzu Palatyńskim, ubrany już w zwykły, codzienny strój, odznaczony dla podkreślenia rangi pojedynczym purpurowym paskiem na kamizelce.

Widząc go z bliska, rozumiem, czemu ludzie wyrażają się o nim z lekceważeniem. Bo wprawdzie ma cesarską postawę i cesarskie rysy twarzy — spojrzenie wodza, nos, podbródek i całą resztę — w niepewnym, sztucznym uśmiechu Maksencjusza jest coś, co zadaje kłam wszelkim oznakom jego cesarskiego rodowodu. Może nazywać siebie Cezarem, może nazywać siebie Augustem, a także ojcem ojczyzny i wielkim pontyfikiem, a jednak kiedy na niego patrzę, stwierdzam ze zdziwieniem i zgrozą, że z głupawym uśmieszkiem odwraca wzrok. Nie powinien był obejmować tronu. Jego brat Flawiusz Rufus rządziłby z prawdziwie cesarskim autorytetem.

W każdym razie poznałem osobiście cesarza. Nie każdy Bryt może się tym pochwalić, a liczba tych, co mogą, będzie stale topniała.

Co pewien czas wysyłam do domu depeszę. „Świetnie się bawię, mógłbym tu zostać na zawsze, ale raczej nie zostanę”. Żadnych szczegółów. Bo jak tu pisać w przekazie telegraficznym, że mieszkam w pałacyku oddalonym o rzut kamieniem od oficjalnej rezydencji cesarza, sypiam z krewną Gajusza Juniusza Skawioli, bywam na przyjęciach z ludźmi, których imiona są głośne w całym imperium, i na dokładkę od czasu do czasu widuję Jego Cesarską Mość?

Zbliża się koniec roku. Pogoda się zmieniła, o czym uprzedzała Lucylla. Dni są ponure i oczywiście krótsze, jest zimniej, często pada deszcz. Nie przywiozłem z domu wielu ubrań na chłody, więc młodszy brat Lucylli, przystojniak imieniem Akwila, zabiera mnie do krawca, żeby mi skroił ubranie na zimę. Najnowsza rzymska moda wydaje mi się dziwaczna, żeby nie powiedzieć ordynarna, ale czy ja jestem znawcą w tej dziedzinie? Akwila, jak również krawiec i Lucylla szczerze chwalą moje nowe odzienie; mam nadzieję, że nie zabawiają się moim kosztem.

Zaproszenie, które Flawiusz Rufus Cezar dał mi i Lucylli tamtej pierwszej nocy — na Saturnalia do cesarskiej willi w Tiburze — było, jak się okazuje, prawdziwe. Do grudnia zupełnie wywietrzało mi z głowy… ale nie Lucylli. Pewnego wieczoru oznajmia mi, że z samego rana wyjeżdżamy do Praeneste. To miejsce położone niedaleko Rzymu, gdzie w starożytności i średniowieczu, w Jaskini Przeznaczenia, działała wyrocznia, póki Trajan VII nie odebrał jej przywilejów. Zamierzamy spędzić tydzień w majątku Scypiona Luculla, bardzo bogatego hispańskiego kupca, a potem ruszyć do Tiburu i tam w czasie Saturnaliów mieszkać przez kolejny tydzień.

Wiejska posiadłość Scypiona Luculla, mimo że już nadeszły posępne zimowe słoty, olśniewa niebywałym blaskiem. Marmurowe sale, baseny i fontanny, piękne ogrodowe pawilony, pomieszczenia dla zwierząt, w których trzyma się lwy, zebry i żyrafy, zbiory rzeźb, malowideł i innych przedmiotów artystycznych, łaźnie, wszystko na miarę cesarza. Pałac Luculla został zbudowany ledwie przed pięcioma laty dzięki zyskom z kopalni złota w Nowym Rzymie; wszedł w ich posiadanie w atmosferze skandalu, przekupiwszy urzędników dworskich w czasie ostatnich dramatycznych dni rządów starego cesarza Laureolusa. Da się zauważyć, że przybywające tu osoby, choć nie gardzą jego dalece idącą gościnnością, patrzą na tę majętność jak na przykład jarmarcznego tandeciarstwa.

— Chętnie zamieszkałbym wśród takiej tandety — mówię do Lucylli. — Wychodzę na strasznego prowincjusza, gdy tak mówię, co?

Parska śmiechem.

— Poczekaj, aż zobaczysz Tibur.

I rzeczywiście, od razu widzę różnicę między zwykłym popisywaniem się a prawdziwym splendorem, kiedy docieramy do słynnej cesarskiej willi w przededniu trwających tydzień Saturnaliów.

Oczywiście, jest to rezydencja, którą tysiąc siedemset lat temu wzniósł wielki Hadrian z myślą o swoim wypoczynku na wsi. W tamtych czasach był to niewątpliwie cud świata: wszędzie portyki, fontanny, krystaliczne baseny, łaźnie małe i duże, biblioteki dzieł greckich i rzymskich, nimfeum, tryklinium oraz kaplice poświęcone wszystkim bogom, którzy urzekli Hadriana w czasie jego wojaży po rzymskim świecie.

Ale tak tam było przed siedemnastu wiekami. Kolejni cesarze powiększali świetność tego miejsca, dzięki czemu oryginalny zamysł architektoniczny, mimo swoich walorów, jest dziś tylko zalążkiem całości, prawdopodobnie najwspanialszego pałacu na świecie, rezydencji godnej samego Jowisza lub Apolla.

— Nie starczy ci dnia, żeby wszystko objechać — mówi Lucylla. — Oczywiście, pałac jest tylko częściowo otwarty. Zamieszkamy w najstarszym skrzydle, do dziś zwanym Willą Hadriana. Naokoło zobaczysz elementy dodane przez Trajana VII, Flawiusza Romulusa, a także Pawilony Katajskie, które wybudował Lucjusz Agryppa dla swojej żółtoskórej konkubiny, sprowadzonej z Asii Ultimy. A jeśli będzie czas… no tak, raczej na to nie liczmy.

— Jak to? — pytam.

Unika mojego wzroku. To pierwszy znak tego, na co się zanosi.

Przez cały dzień zjeżdżają się możni Rzymu, żeby hucznie obchodzić Saturnalia z Flawiuszem Rufusem. Dziś już nikt nie musi mnie szeptem powiadamiać, kto jest kto. Rozpoznaję Attikusa, potentata w branży kupieckiej, hrabiego Nerona Romulusa, Marka Tullia Garofalo, prezesa Banku Imperium, gladiatora Diodorusa, konsula Bassaniusa i grubego, nadąsanego księcia Kamillusa, nie licząc wielu, wielu innych. Powozy ustawiają się rzędem wzdłuż gościńca przed wypuszczeniem swoich wytwornych pasażerów.