– Ten chleb jest wczorajszy – zawiadomiło dziecko, patrząc na Eulalię żałośnie i zapominając o niemytych malinach.
– Tu niedaleko jest kiosk z pieczywem, od jutra możesz biegać co rano po świeży chleb i bułeczki.
Marysia osunęła się na oparcie krzesła.
– Nie wiedziałam, że mam tu być pomocą domową – wyszeptała ze łzami w oczach.
Eulalia poczuła przypływ solidarności z bratem.
– Marysiu, za trzy dni porozmawiamy poważnie o twojej przyszłości w moim domu, w charakterze pomocy domowej albo nie. Teraz zabieraj się do śniadania, bo nic innego w domu nie mam i będziesz głodna. Za pół godziny jedziemy do pracy.
Marysia chlipnęła żałośnie, ale przysunęła sobie miseczkę z jajecznicą. Zanim nałożyła jej na swój talerzyk, dyskretnie przeciągnęła po nim paluszkiem, to samo zrobiła z widelcem.
Eulalia pochyliła się nad nią i konfidencjonalnie szepnęła:
– Jedz na zdrowie, tylko uważaj na robaczki w szczypiorku. Smacznego. Ja idę się malować.
Nie bacząc, jakie wrażenie wywarła jej informacja na bratanicy, poszła robić makijaż. Kiedy po kwadransie weszła do kuchni, Marysi nie było, jajecznicy również. Marysia zapewne poszła się ubierać, a niewykluczone, że jajecznica znalazła się w kuble na śmieci, ale tego Eulalia na wszelki wypadek nie sprawdzała. Wrzuciła talerzyki do zlewu, po namyśle postanowiła je umyć przed wyjściem. Lejąc wodę, zawołała głośno:
– Marysiu, gotowa jesteś? Zaraz wychodzimy!
Ustawiła naczynia na suszarce i obejrzała się. Bratanicy ani śladu.
Poszła więc do łazienki i tam, owszem, znalazła Marysię. Dziecko stało na środku pomieszczenia, tym razem ubrane w zwiewne giezło koloru seledynowego oraz z wyrazem najgłębszego potępienia na buzi. W ręce trzymało wodę Feel good, jedyną, jaką Eulalia ostatnio posiadała.
– To jest ten Hermes, ciociu?
W dziecięcym głosiku brzmiała krwawa ironia. Eulalia po sekundzie popłochu odzyskała zimną krew.
– Nie sądzisz chyba, że trzymam Hermesa na wierzchu, przecież natychmiast byś się nim oblała. Perfumy dla starszych pań możesz podbierać mamie. A to jest mój wariant B, zupełnie znośny na co dzień. Idziemy, koteczku. Już!
Dziecko zaśmiało się sarkastycznie, ale dało się wyprowadzić z mieszkania.
Redakcja nie wywarła na Marysi korzystnego wrażenia. Brakowało jej atmosfery. Atmosferę widziała na licznych filmach amerykańskich. Mały pokój na końcu korytarza, zajmowany wyłącznie przez ciotkę i pedantycznie wysprzątany, atmosfery nie miał za grosz.
Eulalia, nie bacząc na krytykę ulubionego pomieszczenia, popracowała intensywnie przez godzinkę, wydrukowała sobie skorygowany scenariusz, wykonała kilka najpilniejszych telefonów, władowała stos kaset na wózeczek i oderwała bratanicę od najnowszych przygód Harry’ego Pottera.
Montażysta Mateusz spojrzał na Marysię z powątpiewaniem. Eulalia, która też nie znosiła obcych na montażu, zrozumiała spojrzenie i pospieszyła z usprawiedliwieniem.
– Przepraszam cię, ale w moim życiu nastąpiły nieoczekiwane zawirowania. Postaram się, żeby nam zbytnio nie namieszały, ale rozumiesz, bywa różnie. Życie rodzinne. Musiałam zaopiekować się bratanicą; to jest Marysia…
– Witam cię, Marysiu. – Przystojny brunet, który od razu spodobał się Marysi (z wyjątkiem tego spojrzenia, którego znaczenie odgadła natychmiast), wyciągnął rękę do dziewczynki. – A ja jestem Mateusz. Mam nadzieję, że spodoba ci się to, co będziemy tu z twoją ciocią… Ciocią?
Eulalia skinęła głową.
– Robili – dokończył. – No to zabierzmy się do pracy.
Zabrali się do pracy. Marysia przycupnęła w fotelu i zagłębiła się w lekturze.
Kiedy Eulalia z Mateuszem byli w połowie przeglądania drugiej kasety z materiałem roboczym, Marysia wstała z fotela.
– Ciociu, jestem głodna.
Mateusz zatrzymał maszyny i spojrzał na Eulalię pytająco.
– Oglądaj dalej, ja znam te zdjęcia, zaprowadzę tylko Marysię do bufetu. Daj mi swoją kartę, dobrze? Ja swoją zostawię Marysi i wrócę, nie będę tam z nią siedziała.
Zeszły na parter. Po drodze Eulalia wtajemniczała bratanicę w nieskomplikowany system kart magnetycznych, za pomocą których można poruszać się po ośrodku.
– Będziesz wiedziała, jak do nas trafić?
– Poradzę sobie – odparło grzeczne dziecko.
– Świetnie. Pani Ewuniu – zwróciła się Eulalia do bufetowej. – Proszę łaskawie otworzyć trzydniowy kredyt tej panience. Ja zrefunduję, co ona tu u pani zje, dobrze? Marysiu, na pewno mogę cię tu zostawić?
Marysia podniosła na nią niewinne oczęta.
– Oczywiście.
Prawdę mówiąc, była zachwycona. Po raz pierwszy miała zaznać samodzielności. Matka przenigdy nie wypuszczała jej spod skrzydeł. A w tym bufecie bardzo jej się podobało. Wszyscy tu się znali. Śmiali się i żartowali. Ta blondynka zapowiada pogodę! Marysia chciałaby usiąść na wysokim krzesełku przy barze, ale nie bardzo mogła dosięgnąć… Przecież nie będzie wdrapywać się na mebel jak małe dziecko!
Poczuła, że czyjeś ręce unoszą ją i sadzają na stołku barowym.
– Bardzo dziękuję. – Odwróciła się i ujrzała wysokiego młodzieńca z łysą pałą, ubranego w obszarpane dżinsy i baseballową czapeczkę, obróconą tyłem do przodu. – Nazywam się Maria Leśnicka – powiedziała wytwornie i wyciągnęła rękę do młodzieńca, który wydał jej się sympatyczny.
– Jestem Pawłem. – Młodzieniec ujął jej rękę i energicznie nią potrząsnął. – Pracujesz u nas?
Marysia wykonała błyskawiczną pracę myślową.
– Można to tak określić – powiedziała. – Pani Manowska będzie robiła program o mojej poezji. A pan tu pracuje?
– Mów mi Paweł. Jestem operatorem. A ty jesteś poetką, na prawdę?
– O, tak. Od dawna.
– A co będziesz jadła? – wtrąciła obrzydliwie prozaicznie pani Ewa. – Mam już obiad. Rosół i kurczak. I kompot.
Marysia skrzywiła się.
– Weź sałatkę – poradził jej nowy znajomy. – Najlepsza jest pieczarkowa.
– Poproszę sałatkę. Z bułką. Ale bułka jest świeża? Sałatka też?
– Wszystko świeżutkie. Proszę uprzejmie, smacznego.
– Dziękuję pani. – Marysia skinęła dystyngowanie głową i zabrała się do sałatki. Jej umysł pracował intensywnie. W połowie dania postanowiła najbliższe swoje losy związać z osobą operatora Pawła, który właśnie, niczego nieświadom, wykańczał porcję chłodnika.
Eulalia i Mateusz obejrzeli cały potężny materiał zdjęciowy, Mateusz akceptował montażowe pomysły Eulalii i zaczął je wykonywać z właściwą sobie precyzją, od czasu do czasu błyskając własną inwencją twórczą.
Już na początku pojawiły się kłopoty. Scenariusz zakładał rozpoczęcie filmu wschodem słońca widzianym ze szczytu Śnieżki, a niestety, cholerne słońce odmówiło porządnego wzejścia w obu dniach, w których ekipa była na szczycie od świtu (a właściwie od dnia poprzedniego).
– Sam zobacz – mówiła rozgoryczona Eulalia. – Klimatów mamy od jasnej Anielki, mgiełki nie mgiełki, kolory, chmury, co tylko chcesz. A ono wyłaziło zza tych chmur, dopiero jak już było wysoko i świeciło za mocno! I nie mam tej kuli, tej kuli nie mam, rozumiesz!
– No, widzę. Zrobimy bez kuli. Nie przejmuj się, też będzie ładnie. Coś wymyślę.
– Nie wiem, co wymyślisz, kiedy nie ma kuli!
– Daj spokój kuli. Coś się jej tak uczepiła? Chcesz mieć wschód, to go będziesz miała. Kula to jest prymityw. Obrzydliwa dosłowność. Popłuczyny po „Pożegnaniu z Afryką”. Każdy głupi ma kulę. A my zrobimy inaczej.
Artysta najpierw pomontował ze sobą nastrojowe mgły, snujące się w granatowej Kotlinie Jeleniogórskiej, potem dołożył różowe i purpurowe odblaski na chmurach, dokleił rozjaśniający się stopniowo kościółek Świętego Wawrzyńca, błyski na szybach obserwatorium, wreszcie zdecydował się na użycie ujęcia z tak żwawym (przez Marka) picem, czyli wysokim słońcem świecącym prosto w obiektyw.
– A teraz popatrzymy, jak to wygląda – powiedział i cofnął taśmę, po czym puścił ją od początku.
– Wzeszło! Jak Boga kocham, wzeszło! Mateusz, jesteś genialny! Jak jeszcze dodamy muzykę, nikt się nie połapie, że to nie prawda!
– Jaka nieprawda? Masz swój wschód. Moim zdaniem bardzo udany.
– Rewelacja. Puść to jeszcze raz.
Gdy po raz trzeci napawali się efektami swojej pracy, drzwi montażowni otworzyły się gwałtownie. Wpadła przez nie Marysia z twarzyczką w kolorze zbliżonym do purpury, rzuciła się na fotel i demonstracyjnie zagłębiła w „Harrym Potterze”. Trzymanym do góry nogami, notabene.
Zanim Eulalii zdążyło zrobić się głupio, że tak zapomniała o powierzonym sobie dziecku, zanim zdążyła się wystraszyć jej nagłym wtargnięciem, w drzwiach stanął Paweł. Dla odmiany dosyć blady.
Mateusz wstał ze swojego miejsca.
– Jakiś dramacik? To ja pójdę na papierosa.
Eulalia zamarła.
– Marysiu, stało się coś? Paweł?
Marysia ani drgnęła. – Paweł! Operator oderwał się od framugi i ciężko westchnął.
– W zasadzie nic takiego. Panienka wystąpiła w „Gońcu”. Gorsze głąby tam występują…
– Jezus Maria! Jak to, wystąpiła?
– Na żywo.
– W jakim „Gońcu”? Paweł, mów jak człowiek!
– Lala, przypomnij sobie, gdzie pracujesz. W „Gońcu” o szesnastej.
Niespodziewanie Paweł zaczął się śmiać.
– Szkoda, że nie słyszałaś, co Maciek miał do powiedzenia na ten temat.
Eulalia padła bez sił na krzesło.
– Marysiu, byłaś w studiu podczas programu? Kto cię wpuścił?
Marysia milczała. Paweł westchnął ponownie.
– Obawiam się, że to moja wina. Spotkałem tę panienkę w bufecie. Powiedziała, że będziesz robiła program o jej poezji…
– O czym?
– O jej poezji. No więc myślałem, że gdzieś tu są jej rodzice, ale widziałem, że ona się nudzi…
– Jej rodzice są w Londynie.
– Co ty powiesz? I ona tak sama? Ktoś się nią opiekuje?
– Ja się nią opiekuję. Boże drogi, w ogóle zapomniałam, że ona tu jest. To moja bratanica.
– Tego mi nie zdradziła. W każdym razie miło nam się rozmawiało. Marysia powiedziała mi, że nigdy nie widziała, jak się robi program w studiu, a bardzo by chciała zobaczyć, żeby już wiedzieć co i jak, kiedy będziesz robiła ten program o niej.