Nie zwracając uwagi na prychanie matki, Eulalia kontynuowała przesłuchanie.
– Teraz chcę wiedzieć, kto zrobił krzywdę Marysi?
– Nikt jej nie zrobił krzywdy – Kuba zajął pozycję obronną. – Jako najmłodsza i najmniejsza może spokojnie spać w bokówce. Sławka będzie spała u mnie, ja na kanapie na dole. Sławka też mogłaby w bokówce, ale chce być bliżej Poli, a poza tym dlaczego Marysia musi mieć najlepiej?
Eulalia nie znalazła odpowiedzi na te logiczne argumenty, natomiast Balbina znalazła ją natychmiast.
– Bo Marysia jest dzieckiem! Dziecko musi mieć najlepiej! Właśnie dlatego, że jest dzieckiem!
– A co to za powód? – zaciekawił się szczerze Kuba. Ale jego babka nie była w nastroju do dyskusji światopoglądowych.
– Jak świat światem, dorośli oddawali wszystko dzieciom – zagrzmiała. – Dorośli mogą jeść suchy chleb, a dziecku nie może braknąć niczego! Niczego, powiadam!
– Bardzo niewychowawcze podejście – usiłował dyskutować Kuba, ale Eulalia trzepnęła go przez łeb i zrozumiał, iż dyskusję należy odłożyć na kiedy indziej.
– Mamo, bardzo cię proszę – powiedziała Eulalia stanowczo. – Nie będziemy dzisiaj już o niczym dyskutować. Marysia może spać w bokówce i nic złego jej się tam nie stanie…
Z bokówki dobiegł ryk o wzmożonej sile rażenia.
– Nawiasem mówiąc – Sławka wychynęła z łazienki – Marysia szpetnie mi porysowała moją ukochaną tapetę, nie wiem, czy uda mi się ją odmyć. Wcale nie chcę, żeby zajmowała mój pokój, do póki nie dorośnie.
Eulalii przypomniało się, co Marysia mówiła na temat tapety w aniołki pierwszego swojego wieczoru w Podjuchach. Bezguście… tandeta… paskudztwo. Takie tam. Z westchnieniem udała się do bokówki.
– Marysiu – powiedziała półgłosem. – To ja, ciocia. Czy możesz przestać płakać na chwilkę?
– Nie mogę! Nie mogę! Za co mnie to spotykaaaa – wyła Marysia.
Eulalia zastanawiała się, czyby nie zastosować leczniczego klapsa, ale jednak bicie w każdej postaci wydawało jej się nie do przyjęcia.
– Dobrze, jak chcesz. Jeżeli za dwie godziny nie przestaniesz, pojedziemy na pogotowie, dadzą ci jakiś środek na uspokojenie. Nie, mamo, nie możesz tu teraz być, bardzo cię przepraszam. Marysia musi się wypłakać. Pozwól, że zamknę te drzwi. Tato, zabierz mamę!
– Ja chcę do mamyyyy! Ja chcę do babciiiiiii!!!
– Przykro mi, ale to chwilowo niemożliwe. Ewentualnie możesz się do mnie przytulić, chcesz?
– Nie chcę! Ty mnie nienawidzisz!
– A gdzie tam. Jesteś moją bratanicą, nie mogę cię nienawidzić. A teraz słuchaj uważnie, możesz sobie przy tym płakać, tylko słuchaj. Sława z Kubą dobrze rozplanowali… Chcesz chusteczkę do nosa? Lepiej weź, bo ci poduszka przemoknie i będzie ci się źle spało. Jeżeli ta ich koleżanka jest w potrzebie, to należy jej pomóc. Dzisiaj już niewiele wymyślimy, ja jestem zmęczona, wczoraj jechałam czterysta kilometrów i dzisiaj też. Jutro rano będziemy dyskutować.
– Nieeeee… Dziecko ma swoje prawa! Ja nie będę tu spać! Nie będę!
– Maryś, kończymy to gadanie na dzisiaj. Jutro dam ci telefon do rzecznika praw dziecka, zadzwonisz sobie i powiesz, że ciotka cię dręczy. Możesz płakać, tylko po cichu, żebyś nie przeszkadzała spać nam wszystkim. Dobranoc.
Marysia ryknęła raz jeszcze i zamilkła. Eulalia przypuszczała, że rozważa możliwość podkablowania cioci u rzecznika praw dziecka. Nie obeszło jej to zbytnio. Wyszła z bokówki, nie zamykając drzwi, żeby mała nie czuła się samotnie.
Sytuacja była już z grubsza uporządkowana. Pola zwolniła łazienkę, w której teraz taplał się Kuba, gwiżdżąc najnowsze przeboje techno. Rodzice zaszyli się w ciemnościach zajmowanej przez siebie sypialni, a Sławka, dobre dziecko, robiła właśnie herbatę i kanapki.
Eulalia z wdzięcznością przyjęła filiżankę herbaty i tartinkę z różnościami, wypiła łyk, ugryzła kęs, po czym poszła do gabinetu, padła na tapczan i zasnęła jak kłoda.
A wtedy drzwi sypialni rodziców uchyliły się cichutko, wychynęła z nich Balbina w nocnej koszuli, przemknęła do bokówki, za chwilę zaś z bokówki wysunęły się już dwie postacie i udały do sypialni, z której z kolei wyszedł Klemens w piżamie i zrezygnowanym krokiem udał się do bokówki, gdzie czekał na niego niewygodny tapczanik z pościelą w pieski.
Eulalia obudziła się z poczuciem głębokiej krzywdy.
– Która godzina? – zamamrotała. – Ja nie muszę dzisiaj wstawać. Mam wolne. Dajcie mi spokój. Idźcie sobie.
Usiłowała wpełznąć z powrotem pod kołdrę, ale wciąż miała obrzydliwą świadomość, że ktoś koło niej siedzi i czegoś od niej chce. Z najwyższym trudem otworzyła jedno oko.
– Dziecko, dlaczego mnie budzisz? Ja muszę odespać, muszę, no, muszę. Zrób wszystkim jajecznicę na śniadanie. Albo coś. Ale zostaw mnie, proszę.
Jej córka wpatrywała się w nią wielkimi oczami. Eulalia wiedziała już, że nie popuści. Usiadła na łóżku…
– Która godzina?
– Lepiej nie patrz, mamunia, bo mnie zabijesz. Jeszcze wszyscy śpią, ale musimy pogadać. Jak babcia wstanie, to już się nie da.
– Zrób mi kawy.
– Proszę bardzo, kawa dla pani, przewidziałam. Ja cię naprawdę, mamo, przepraszam, ale zrozum.
– Rozumiem.
– Pamiętasz coś z wczorajszego wieczora?
Eulalia jęknęła.
– Niestety, pamiętam. Nie byłam nietrzeźwa, tylko zmęczona, zwracam ci uwagę na tę subtelną różnicę.
– Wiem, ale skutki mogą być podobne. No ale skoro wszystko prawidłowo kojarzysz, to możemy przystąpić do rzeczy.
Eulalia cierpliwie czekała. Teraz, kiedy nadzieja na dłuższe pospanie odleciała w siną dal, było jej wszystko jedno. Miała nadzieję, że Sławka będzie mówiła konkretnie, nie owijając w bawełnę. Tak je zawsze uczyła, te swoje Bliźniaki: najważniejsze są konkrety, krążenie ogródkami może tylko wyprowadzić z równowagi – ją w każdym razie…
– Mama, nie zasypiaj! Pij tę kawę. Trzeba zdecydować, co będzie z Połą.
– A co proponujesz?
– Proponuję, żeby jakiś czas mieszkała u nas. Może jej rodzice jakoś skruszeją. Czekaj, nic nie mów. Wiemy doskonale, że ona sama jest sobie winna. Wpakowała się jak głupia, bo się bała matki. Ojca też, ale matki bardziej. Nakłamała i oni na razie są wściekli. Bywa.
– Sławka, ja cię błagam, jeżeli narobisz głupstw, tfu, odpukać, to nie chowaj się z tym po kątach.
Córka przechyliła się i pocałowała matkę w czoło.
– Masz to u mnie. Oni w ogóle jej nie chcieli słuchać, masz pojęcie? To znaczy, jak już się wreszcie przyznała, co narozrabiała. Mówi, że nie wie, co ich bardziej rozwścieczyło – to, że nie zdawała na studia, czy to, że jest w ciąży…
– A propos, z kim?
– Z jednym wykładowcą na architekturze, bardzo przystojny gostek, miał ją przygotowywać do egzaminu z rysunku i się w nim beznadziejnie zakochała. On mówił, że też, ale jak się okazało, że jest w ciąży, to nagle przypomniał sobie, że ma żonę i dzieci i nie może im przecież zrobić krzywdy. To było tuż przed egzaminami wstępnymi na polibudę, dosłownie dwa dni – no i Pola się załamała, nie miała siły podejść do egzaminów.
Ciekawe, czy zdałaby z rysunku – pomyślała Eulalia mimo woli, a głośno zapytała:
– Jak on się nazywa, ten picuś?
– Nie pamiętam. Podobno to jest wybitny architekt. Jak chcesz, to się dowiem od Poli.
– Nic pilnego. A ona ma jakieś plany życiowe w tej swojej, smutnej, niewątpliwie, sytuacji?
– Nie sądzę. Na razie jest załamana i ryczy.
– Od miesiąca? – zdziwiła się Eulalia.
– Nie, ona przez ten miesiąc próbowała z nim rozmawiać, miała nadzieję, że on się nią zajmie, tak jak obiecał, wiesz, jak to jest, miał się rozwieść z żoną…
– Boże jedyny. Ona chyba nie jest za mądra, ta Pola.
– Och, mamo! Nigdy nie byłaś zakochana? Miłość robi z ludzi idiotów. Co do mnie, postaram się nigdy nie zaangażować. Seks to co innego, ale te wszystkie komplikacje emocjonalne… A jak się jeszcze człowiek zapłacze w toksyczny związek, to po prostu masakra!
Eulalia nie była pewna, czy podoba jej się tak wyrozumowane podejście do spraw uczuć wyższych. Uważała, że, mimo wszystkich… hm… komplikacji emocjonalnych, a zwłaszcza koszmaru rozwodowego, warto jednak było zakochać się w cholernym Arturku. Toksyczny to on był, ale miał wiele zalet – dopóki mu się chciało. Cóż, niektóre kobiety nie mają zupełnie nic, a ona miała kilka bardzo szczęśliwych lat. Że nie wspomnimy o parze znakomitych dzieci.
– Mama, nie słuchasz, co mówię!
– Ależ słucham. A jak długo ona ma z nami mieszkać?
– Do skutku – wyszemrała Sława.
– To znaczy, dopóki nie urodzi? Czy może dopóki jej dziecina nie osiągnie wieku poborowego? W którym ona jest miesiącu?
– W czwartym. Ja myślę, że miesiąc, dwa u nas by wystarczyło. Pola oprzytomnieje, coś razem wymyślimy. Tylko widzisz… to jeszcze nie wszystko. Pola ma chłopaka. To znaczy – miała chłopaka, dopóki się nie zamotała w pana adiunkta. On teraz jest na trzecim roku.
– Architektury?
– Skąd wiesz?
– Nie wiem, zgaduję. I co wymyśliłaś w związku z byłym chłopakiem Poli?
– On się nazywa Robert Bończa. Nie znasz go. Jak Połę rodzice wyrzucili, zadzwoniła do Roberta, bo tylko on jej przyszedł do głowy. Robert zaproponował, żeby mieszkała u niego, i ona się zgodziła, bo nie miała wyjścia. Rozumiesz, tak po przyjacielsku. I też chcieli być w porządku wobec jego rodziców, więc im wszystko uczciwie powiedzieli. Wtedy Roberta rodzice z kolei zrobili awanturę i zdaje się, że dosyć brzydko nazwali Polę… więc Robert się na nich obraził i wyprowadził z domu…
– Czy to znaczy, że Roberta również zamierzacie zakwaterować u nas?
– Kochana jesteś, że się zgadzasz…
– To jest nadinterpretacja. Jeszcze się na nic nie zgadzam. A gdzie on jest teraz?
– U jednego kolegi, ale tak się długo nie da, bo ten kolega ma pokój dwa na dwa. Zrozum, mama, jeżeli oni będą razem, nawet w sytuacji przymusowej, to może Pola zdecyduje się do niego wrócić! On by chciał. Dziecko mu nie przeszkadza. Mówi, że jak tylko zda egzamin u tego adiunkta, to pójdzie i da mu w dziób. Ale na razie nie bardzo może, bo gdyby namówił Połę, żeby z nim została, to chociaż jedno w tej rodzinie musi mieć dyplom, nie uważasz?