Eulalia pocieszała się, że Marek też jest świetnym operatorem i gwarantuje piękne zdjęcia. Zasadnicza różnica między nim a Pawełkiem polegała na tym, że musiała nieustannie uważać na Marka fochy, podczas gdy Pawełek starał się, żeby to ona miała na zdjęciach dobry humor.
Zdążyli ze Stryjkiem dołożyć do już wypitych po jeszcze jednej kawie i herbacie, zdążyli też przejść na ty, zanim pojawili się w schronisku Marek z Rysiem, schetani do niemożliwości, ale zadowoleni. Ostatkiem sił złożyli sprzęt w kącie i padli na ławę.
Eulalia zamówiła im herbatę z cytryną i obiad.
Zjedli. Pokrzepili się.
– No to, panowie, będziemy chyba jechać – zadysponował Stryjek. – Tylko jest jedna mała trudność. Mamy dwa skutery, a was jest troje.
– Musimy sobie poradzić – oświadczył stanowczo Rysio. – Tu w nocy mokre koty wskakują człowiekowi na głowę.
– Zostawiliście panowie otwarte okno – domyślił się Stryjek.
– Przecież nie dla kota. No dobrze, chodźmy, bo jak się rozleniwimy, trzeba nas będzie wynosić.
Troje filmowców ubrało się w swoje nieodpowiednie okrycia wierzchnie i wyszło przed schronisko. Eulalia niepostrzeżenie wyjęła z torby inhalator i na wszelki wypadek psiknęła sobie w oskrzela. Trochę się bała, że może zmarznąć na tym dziwnym pojeździe i nieco się przydusić.
Słońce z wolna zaczynało opadać nad zbocze; należało się spieszyć. Dwa skutery czekały w gotowości. Do jednego przymocowana była akia. Kilku ratowników kręciło się w pobliżu.
– Pani… to znaczy Lalka, tak? Lalka pojedzie ze mną – zadysponował Stryjek. – Wasz sprzęt damy na akię, no i chyba jeden z panów będzie musiał się poświęcić…
Eulalia nie miała wątpliwości, że Marek nie będzie się poświęcał w najmniejszym stopniu. Rysio też nie miał. Ratownicy umieścili na akii sprzęt, zostawiając nieco miejsca dla skazańca. Rysio zajął to miejsce z miną fatalisty. Marek mościł się na siedzeniu za ratownikiem prowadzącym skuter.
– Na Polanie staniemy – przypomniała Eulalia. – Potrzebuję jeszcze kilku obrazków.
– Dobrze, staniemy – zgodził się Stryjek. – Proszę, siadaj. Tu się możesz trzymać, tych poręczy. Albo, jeśli wolisz, trzymaj się mnie.
Uznała, że jednak poręcze będą stabilniejsze. Wyjęła ukradkiem inhalator i psiknęła jeszcze raz. Profilaktycznie. Może trochę za dużo w stosunku do tego, co zalecano w ulotce, ale sytuacja wydała jej się wyjątkowa.
W tym momencie zobaczyła gbura. Stał sobie spokojnie z nartami w garści i obserwował przygotowania. W tym również jej ściśle tajne inhalacje.
Stryjek też go zauważył.
– Możesz jechać za moim skuterem – zaproponował życzliwie, a gbur tylko skinął głową.
Eulalia w pierwszej chwili nie zrozumiała. Co to znaczy, jechać za skuterem? Przecież najpierw muszą podjechać pod tę górkę; nazywa się Sybirek, aczkolwiek ta nazwa nie figuruje chyba na żadnej mapie. Pod górkę chyba będzie musiał wejść?
Okazało się, że nie, skądże. Pojedzie na nartach, za skuterem Stryjka, na sznurku. To znaczy trzymając się linki…
Wokoło zebrało się już niezłe stadko gapiów i Eulalia zapragnęła natychmiast odjeżdżać. Nie robić z siebie dziwowiska.
– Dobrze siedzisz? – zapytał uprzejmie Stryjek. Odpowiedziała, że tak, więc włączył motor; zawarczało, zaśmierdziało, skuter wyrwał do przodu z dużym fasonem i przejechawszy półtora metra, nadział się na muldkę.
Wylecieli oboje jak z procy jakiś metr w górę, po czym Eulalia zaryła głową w głęboki śnieg. Przed upadkiem zdążyła zauważyć, że Stryjek zarył również.
Kotłem Małego Stawu wstrząsnął grzmot śmiechu. Eulalia, skonstatowawszy, że jednak żyje, poczuła głębokie oburzenie. Nikt nie pośpieszył na ratunek, choć dookoła pełno ratowników!
Czym prędzej wydostała się z zaspy. Nie będzie przecież tak sterczeć z nogami do góry, jak w niemym filmie.
Ratownicy i publiczność ocierali łzy radości. Z sąsiedniej zaspy podnosił się właśnie Stryjek.
Gbur patrzył obojętnie w stronę stawu.
Niespodziewanie dla siebie samej Eulalia również zaczęła się śmiać. Stryjek otrzepał ją troskliwie ze śniegu i pomógł wsiąść ponownie na zdradziecki skuter.
Rycząc wściekle, obie maszyny wdarły się na Sybirek, po czym skuter Stryjka zdechł. Jechali pierwsi, więc cała karawana znowu stanęła.
– Strasznie cię przepraszam – powiedział Stryjek, wyraźnie zawstydzony impotencją swojego wehikułu. – Dasz radę przejść parę kroków pieszo? On ma słaby silnik, ale tu zaraz będzie z górki…
Eulalia kiwnęła głową i ruszyła, zapadając się po kolana w śnieg.
Zapadanie po kolana w śnieg bardzo męczy, ale jakoś przebrnęła ten kawałek.
Kiedy wsiadała po raz kolejny na skuter, poczuła lekką duszność. Nie powinna już w żadnym wypadku, ale jednak po raz trzeci użyła inhalatorka. Gdzieś w głowie majaczyła jej przestroga lekarza: „Niech pani uważa, to jest lekarstwo dla inteligencji, nie wolno przedawkować, bo szlag panią trafi”…
Tak zaraz nie trafi.
Stryjek z fasonem śmignął naprzód.
Eulalia chwyciła kurczowo pałąki po bokach. Strasznie to było niewygodne, wykręcało jej ramiona, ale już było za późno na łapanie się Stryjka. W momencie zmiany chwytu najprawdopodobniej zleciałaby na ziemię, na nią wpadłby gbur na nartach, na gbura drugi skuter z ratownikiem i Mareczkiem, a na to wszystko akia ze sprzętem i Rysiem…
Wzmocniła uchwyt.
Po chwili poczuła, że się dusi. Podziałało najwidoczniej wszystko razem: lot ze skutera, brodzenie po kolana w śniegu na Sybirku, wysiłek włożony w utrzymanie się na siedzeniu i mroźny wiatr, który wdzierał się do płuc.
W tym momencie Stryjek – dżentelmen – odwrócił się i zapytał troskliwie:
– Nie za szybko jedziemy?
Eulalia wykonała błyskawiczną kalkulację: najwyraźniej inhalator okazał się za słaby i nie przezwyciężył tych wszystkich czynników, które sprzysięgły się przeciwko niej. Nawet jeśli teraz staną, i tak się udusi. A tu wokoło bajka – tunel wyrąbany w dwumetrowym śniegu, niskie słońce rzuca niesamowite błyski na krawędzie tego tunelu, śnieg pryska spod płóz i gąsienic. I ten pęd, ten pęd…
To się może już nigdy w życiu nie powtórzyć.
– Jedź, Stryjku! – zawołała z determinacją.
Stryjek skinął głową i poszedł do przodu jak burza.
Wokół Eulalii rozpętało się istne szaleństwo – niewiele rozróżniała po drodze, ale to, co widziała, napełniało ją niesłychaną radością. Dech jej zaparło – w przenośni, oraz, niestety, dosłownie.
Kiedy wypadli z lasu na Polanę, miała oczy na słupkach.
Oba skutery zatrzymały się z wizgiem obok siebie i tymi oczami na słupkach zobaczyła, że siedzący na akii Rysio zamienił się w śniegowego bałwanka, a z wąsów zwisają mu sople lodu.
Ostatkiem sił zsiadła z maszyny i oparła się o nią, pochylona, ciężko dysząc. Stryjek, widząc swoją pasażerkę słaniającą się i nie – mogącą złapać oddechu, przestraszył się okropnie.
– Co się stało? Co ci jest?
– Nic, dajcie mi spokój, to minie – udało jej się powiedzieć. Włożyła w to dużo wysiłku, więc natychmiast dopadł ją kolejny atak duszności.
Obaj filmowcy, którzy już byli świadkami podobnej sytuacji i mieli za sobą własne przerażenie z tego powodu – spokojnie wzięli kamerę i poszli pracować. Ponieważ mieli wyjątkowo dużo czasu i nikt ich nie gonił (Eulalia zajęta była sobą, a wszyscy pozostali Eulalią), Marek mógł przymierzyć się dokładnie i zrobił zdjęcia o wyjątkowej sile. Jak się potem okazało – po prostu wiało mrozem z ekranu.
Stryjek miał oczy prawie na takich samych słupkach jak Eulalia.
– Jak ci mogę pomóc? – zapytał zrozpaczony.
– Nijak – odpowiedziała niechętnie, bo każda odrobina powietrza potrzebna jej była w tej chwili do życia, a nie do gadania.
– Pani ma astmę – odezwał się milczący dotąd gbur. – Za szybko jechałeś.
– Nie za szybko – wydusiła z wysiłkiem. – Ja sama chciałam…
– Jest pani pewna, że przejdzie samo? – kontynuował gbur.
Kiwnęła głową.
– Może masz jakieś lekarstwo? – dopytywał się Stryjek.
Już chciała odpowiedzieć, ale gbur ją ubiegł.
– Nie każ pani rozmawiać – powiedział. – Pani już brała lekarstwo, widziałem. Tego nie można nadużywać. Musisz poczekać, aż odpocznie. Pilnuj tylko, żeby nie zmarzła. Ja już pojadę, dziękuję. Do widzenia.
Po czym zniknął.
Gestem dłoni Eulalia odgoniła od siebie publiczność. Było jej głupio dusić się na czyichś oczach, nawet najżyczliwszych. A potrzebowała trochę czasu, żeby przyjść do siebie.
Marek z Rysiem dopieszczali ujęcia.
Po dwudziestu minutach zapakowali się na swój dubeltowy wehikuł i pojechali.
Eulalii potrzebny był jeszcze prawie kwadrans. Przez ten czas Stryjek o mało nie umarł ze zgrozy, z wyrzutów sumienia, strachu o nią i żalu, że tak się męczy. Czuł się strasznie – on, ratownik, nie mógł zrobić nic! Usiłował okryć ją własną kurtką, a gdyby zażądała, zapewne ogrzewałby ją własnym oddechem.
Wreszcie jej przeszło.
Dłuższy czas straciła na przekonywanie Stryjka, że mogą już jechać.
Tym razem Stryjek jechał tak wolno, jak tylko silnik wytrzymywał. Eulalia była z tego całkiem zadowolona, bo mogła do woli gapić się na góry, różowiejące w zachodzącym słońcu. Śnieżka po prostu płonęła. Eulalię ogarnęło zupełnie irracjonalne poczucie szczęścia.
Czymże jest jedno małe duszonko w obliczu takiego piękna – pomyślała, podczas gdy Stryjek usiłował butami hamować skuter jadący z szybkością trzech kilometrów na godzinę.
Następne dwa dni Eulalii i jej towarzyszy wypełnione były pracowitym rejestrowaniem zimy w Karkonoszach. Kręcili narciarzy na stokach, wyciągi pełne zadowolonych z życia weekendowiczów, przytulne schroniska.