– Kamień się pode mną gibnął – wyjaśniła Eulalia, bardzo rada z tak mile wyrażonego uznania. – Nie wiem, co to jest, ale nie mogę stanąć na prawej nodze. Pan… Janusz mnie znalazł na Skalnym Stole, nie mogłam wcześniej zawiadomić, bo mi komórka wysiadła, chyba od wstrząsu.
– Sam widzisz, Jasiu, że wciąż się ciebie trzymają te ratownicze nawyki. Kiedy ty do nas wrócisz na dobre? No to chodźmy, obadamy panią.
Niedźwiedziowaty doktor Kawka okazał się człowiekiem delikatnym, na co zresztą od razu Eulalii wyglądał. Zbadał jej nogę, prawie nie powodując bólu, za pomocą rentgena stwierdził drobne pęknięcie jakiejś mniej ważnej kości, wpakował stopę Eulalii w gips i przeprosiwszy za nietowarzyskość, odszedł do swoich zajęć, szpital pełnił bowiem akurat dyżur, a piątek, jak zwykle, obfitował w świeżo kontuzjowanych pijaczków.
Przewidujący gbur już w momencie, kiedy zostawił Eulalię na pastwę chirurga, zatelefonował do Stryjka i dał hasło do nastawienia Garnka. Kiedy więc dotarli do Bacówki, przywitał ich wyrazisty aromat pieczonego boczku.
– Boczunio malyna! – radośnie zawołał na ich widok Warszawiak, który z koszykiem chleba w ręce wychodził właśnie z Bacówki. Uściskał serdecznie oboje i pomógł gburowi holować Eulalię do miejsca, gdzie płonęło ognisko. Cale zebrane towarzystwo w postaci obojga Stryjków, obojga Warszawiaków i obojga Bliźniąt zażądało szczegółowego sprawozdania z dramatycznych wydarzeń, Eulalia więc i gbur opowiedzieli każde swoją wersję, poczym Garnek doszedł i nastąpił rytuał zdejmowania go z ognia.
Zajęli się tym, oczywiście, mężczyźni, Stryjkowa zaś i Warszawianka, jakby się umówiły, dosiadły się w tym momencie do Eulalii i pochyliły ku niej głowy w sposób konfidencjonalny.
– Lalu, kochana – szepnęła Warszawianka głosem zdradzającym straszliwe zaciekawienie. – Co ja widzę, Janusz i ty? W najlepszej zgodzie?
– A widziałaś, żeby ratowany pyskował na swojego ratownika? – odpowiedziała Eulalia półgłosem, mając nadzieję, że rumieniec na twarzy wytłumaczy, jakby co, żarem bijącym od ogniska.
– Nie gadaj. – Stryjkowa nie dała się zwieść. – Ja wszystko widzę. Inaczej na siebie patrzycie. Ten głupi Janusz poprzednio prawie spluwał na twój widok… O, przepraszam, nie chciałam tego tak wyrazić. Ale widać było na odległość, że się nie znosicie. Mów zaraz, co się stało.
– Ja powiem. – Sławka najwyraźniej podsłuchiwała bezczelnie, a teraz przycupnęła obok. – Matka ma opory, ale ja powiem. Pan Janusz jest od niedawna naszym sąsiadem. W dodatku uratował mamie życie dwa razy, bo nie tylko dzisiaj…
Przyjemną konwersację przerwał wjazd Garnka na improwizowany stół. Eulalia miała nadzieję, że oznacza to poniechanie tematu, ale jak tylko garnkowy tumult został opanowany, Warszawianka zażądała od Sławki dalszego ciągu. I tak oto Eulalia usłyszała opowiedzianą na dwa głosy przez swoje rodzone dzieci historię babci Lubeckiej de domo Korwin – Rzewuskiej, księżnej z charakterkiem. Księżna oczywiście zrobiła furorę wśród zebranych, niektóre fragmenty opowieści trzeba było powtarzać, a przez cały czas Eulalia widziała wpatrzone w siebie oczy gbura, który w ogóle się z tym patrzeniem nie krył.
Około drugiej w nocy a była to noc wyjątkowo ciepła jak na tę porę roku – towarzystwo wreszcie zdecydowało się pójść spać. Panowie zostali jeszcze przy resztkach bankietu, żeby posprzątać, panie poszły do Bacówki. Jako kalekę, Eulalię wpuszczono pierwszą do łazienki. Przy użyciu paru sztuczek akrobatycznych udało się jej wziąć prysznic i nie zamoczyć gipsu. Kiedy przestała wreszcie chlapać wodą, usłyszała pod drzwiami łazienki wyraźny dwuosobowy chichot i słowa wypowiedziane przez Stryjkową:
– A ja ci mówię, jemu ta telewizja jest po prostu przeznaczona. I on się chyba z tym już pogodził, tylko Lala jeszcze tego nie wie.
Tu głos Stryjkowej nagle zamilkł jak nożem ucięty. A kiedy Eulalia wyszła z łazienki, obie panie rozmawiały na neutralny temat.
– Mamunia. To nie to, żebym ja był zadowolony z twojego nieszczęścia – tłumaczył następnego dnia przy śniadaniu Kuba. – Absolutnie i nigdy w życiu. Chyba mnie o to nie posądzasz. Ale przecież teraz po prostu nie ma już dyskusji, kto będzie prowadził samochód. Sama rozumiesz. W gipsie się nie da.
– A skoro już tak się stało – dołączyła się Sławka – to jest ci, mamusiu, wszystko jedno, z kim wracasz…
– Nie rozumiem – powiedziała Eulalia, która rzeczywiście nic nie rozumiała.
– Ja ci wytłumaczę – zaofiarowała się Warszawianka. – Twoje dzieci mówią, że wolałyby wracać do domu już dzisiaj. A tobie się nie spieszy; do pracy z tą nogą nie pójdziesz, poza tym nie chcemy cię dzisiaj puszczać, bo jeszcze się nie nagadałyśmy, nie uważasz? A Janusz będzie i tak jutro jechał do Szczecina.
Eulalia rzuciła podejrzliwe spojrzenie w stronę Stryjkowej, która dziwnie przewracała oczyma, ale milczała.
– Pani ma rację – potwierdził Kuba. – To jak, mama, możemy się zbierać?
– Tak od razu?
– My potrzebujemy dziesięciu minut, żeby się spakować – prychnęła Sławka. – Chcielibyśmy rzeczywiście jechać, bo skoro i tak nie możesz iść z nami na tę pożegnalną wycieczkę, to mamy co nieco do załatwienia w Szczecinie przed wyjazdem.
– Ja się spakuję w piętnaście minut – powiedziała z godnością Eulalia. – Wracani z wami.
– Mowy nie ma – zaoponowała Warszawianka. – Stryjku, powiedz jej!
Stryjek, który właśnie pojawił się w drzwiach Bacówki, znieruchomiał.
– Co jej mam powiedzieć?
– Że ma zostać z nami do jutra!
– Masz zostać z nami do jutra. A co, chciałaś wyjeżdżać? Zawracanie głowy. Nigdzie nie jedziesz. Macie kawę? Nie? To zrobię. Kto chce kawy?
– Moje dzieci wracają, to i ja wracam. Bardzo was kocham, ale dzieci też kocham. Jadę z nimi. Już idę się pakować.
– Ale przecież możesz wrócić z Januszem! Dajże tym swoim dzieciom trochę odpocząć od siebie!
Eulalia jednak się uparła. Wprawdzie od początku zamierzała jechać do domu dopiero w niedzielę, ale na myśl o wspólnym spędzeniu z gburem kilku godzin w samochodzie ogarnęła ją panika. Poza tym co to ma znaczyć, ten cały zmasowany atak? Nie będzie jej nikt mówił, co ma robić. Dzieci będą odpoczywać od niej cały semestr. Jedzie. Jedzie natychmiast. Tupiąc gipsem, wspięła się na strome schodki i rzeczywiście, w ciągu kwadransa była gotowa.
Na ganku zebrało się całe towarzystwo, głośno okazując niezadowolenie z jej decyzji. Stryjek kusił obietnicą przejażdżki land – roverem na Śnieżkę. Stryjkowa zadawała dramatyczne pytanie, kto zje te wszystkie zapasy, które ona przywiozła do Bacówki. Warszawiak z żoną twierdzili, że czują się obrażeni jej wyjazdem w momencie ich przyjazdu. Tylko gbur nic nie mówił. Stał oparty o futrynę i milczał, uśmiechając się zagadkowo. Dopiero gdy podawała mu rękę na pożegnanie, korzystając z zamieszania wywołanego przez Bliźniaki rzucające się wszystkim w objęcia, szepnął tak cicho, żeby nikt poza nią nie mógł usłyszeć:
– I tak od jutra znowu będziesz blisko…
Czterdzieści osiem lat, babo głupia – powtarzała sobie Eulalia jakiś kwadrans potem, kiedy Kuba zgrabnie zjeżdżał główną ulicą Karpacza. Czterdzieści osiem lat. To już właściwie można mówić pięćdziesiąt. Klimakterium na karku. Za chwilę cię chwycą napady gorąca. Depresje. Depresje już chwytają! Przekwitasz jak ta jesienna róża, róża smutna, herbaciana, której nikt już nie zmienia wody w wazonie…
A może to właśnie jest ta zmiana wody? Na świeżą?
Czterdzieści osiem lat. Przytomna kobieta nie odważy się na takie ryzyko. Poza tym to jest przecież śmieszne. Śmieszne jak nie wiem co. Nie te oczy. Nie to ciało. Faceci to co innego, oni jakoś później się starzeją. Mają swoje drugie i trzecie młodości, panienki na nich lecą, zwłaszcza na takich wysportowanych lowelasów jak on… Może i nie jest lowelasem, ale sylwetkę majak dwudziestolatek. A ona? Stara i schorowana. On też nie podlotek, to rzecz druga, i podobno ma kłopoty z kręgosłupem. Ale za to taki z niego bardziej superman, co to ratuje ludzkie życie. Och, nie ma o czym mówić. Nie ma o czym mówić!
A to, że on na nią leci, to najprawdopodobniej złudzenie starzejącej się, postromantycznie nastawionej matki dorosłych dzieci, której szajba odbija z powodu strachu przed rozłąką z tymiż! Nie jest wykluczone, że ją polubił, ostatecznie numer z babcią był przedni i dla koneserów. I tyle na ten temat. Stryjkowa z Warszawianką mogą sobie gadać do woli. Robi do niej słodkie oczy, żeby nie wyjść z wprawy.
Tak mniej więcej rozmyślała Eulalia, pracowicie udając przed własnymi dziećmi, że śpi – nie chciało jej się z nimi rozmawiać na żaden temat. Aż wreszcie koło Bolesławca zasnęła naprawdę; może trochę dzięki przeciwbólowym tabletkom, zapisanym jej przez życzliwego doktora Kawkę na wszelki wypadek.
Noga Eulalii wywołała w domu uczucia różnorodne. Paulina i Robert bardzo się przejęli i natychmiast chcieli zapakować Eulalię do łóżka, aby służyć jej pomocą na wszelkie możliwe sposoby. Oczywiście odmówiła, ale zrobiło się jej przyjemnie. Ojciec zmartwił się umiarkowanie, widząc na pierwszy rzut oka, że to nie śmiertelna choroba ani utrata kończyny, tylko miesiąc w gipsie. Balbina z niesmakiem wzniosła oczy ku niebu, napomykając, że dla niej będzie to prawdziwy kłopot, obsługiwać córkę w tak gorącym okresie. Jak to w jakim okresie! Przecież Marysia przygotowuje się do roli w teatrze! Marysia na nogę ciotki nie zwróciła najmniejszej uwagi, Helenka natomiast okazała ogromne niezadowolenie.
– Czy ja mam przez to – tu wskazała na gipsową kończynę szwagierki – rozumieć, że zamierzasz brać jakieś zwolnienie lekarskie? I nie wybierasz się przez jakiś czas do telewizji?
Eulalia wprawdzie miała zamiar jechać do pracy już w poniedziałek, ale pytanie Helenki natychmiast wprawiło ją w złość i obudziło w niej ducha przekory.
– Chyba sama widzisz – powiedziała sucho. – Zwolnienie już mam. Na sześć tygodni.
– Żartujesz.
– Ani mi się śni.
– No dobrze. Zwolnienie zwolnieniem, ale przecież chodzić możesz. Widzę to. Ostatecznie zawiozę cię i odwiozę. Jutro nie, bo w niedzielę pewnie niewiele osób tam pracuje, ale rano w poniedziałek. To znaczy tak rano, jak wy tam uznajecie… gdzieś koło dziesiątej.