Выбрать главу

– Co się stało?! – Stryjek zahamował w miejscu, aż wszyscy powpadali na siebie wzajemnie, a Marek trzymający kamerę zaklął strasznie.

– Kwiatki – wyjaśniła Eulalia. – Tamta kępa. Nie wiem, co to jest, ale bardzo ładne. Zrób mi to, Mareczku.

Mareczek bez słowa wysiadł. Na ciemnym tle splątanych korzeni wysoka kępa kwiecia świeciła własnym blaskiem.

– Nie wiesz przypadkiem, Stryjku, jak one się nazywają? Pierwszy raz je widzę.

– Nie mam pojęcia. Musisz spytać Juniora. On się zna na kwiatach najlepiej z nas wszystkich.

– Kto to jest Junior?

– Nasz kolega, poznałaś go zimą, nie pamiętasz? Jeździł wam na nartach…

Eulalia skinęła głową, trochę niepewnie. Na nartach jeździła dla nich czołówka karkonoskich ratowników, a ona jeszcze nie nauczyła się wszystkich na pamięć.

Marek skończył z kępą. Eulalia miała nadzieję, że po drodze do Samotni zajadą do Bacówki na małą kawę, ale land – rover ominął Bacówkę dużym łukiem i pojechał dalej, w górę Karpacza, koło Wangu skręcając gwałtownie w stronę Rówienki. Eulalia pocieszyła się myślą, że po zdjęciach oni wrócą do Szczecina, a ona zostanie właśnie w Bacówce.

Zanim dojechali do kotła Małego Stawu, wiele razy jeszcze Stryjek z obłędem w oczach hamował, reagując błyskawicznie na wrzaski tego członka ekipy, który pierwszy dostrzegł obiekt godny sfilmowania.

Eulalia wśród ulubionych gór, z operatorem i kamerą w zasięgu ręki czuła się w pełni szczęśliwa. Kiedy Marek filmował, a Rysio biegał za nim ze statywem, ona i Stryjek siadali sobie na kamieniu lub trawie i prowadzili miłą, niezobowiązującą konwersację.

Do Samotni dojechali późnym popołudniem. Oczywiście trzeba było koniecznie sfilmować jezioro, na którym słońce, padające akurat pod właściwym kątem, wytworzyło miliardy złocistych gwiazdeczek.

– Zawsze wiedziałem, że lubisz tandetę – narzekał Marek, ale znowu nie mógł oka oderwać od wizjera. – Tu ci zrobię taki pic, popatrz.

Eulalia zażądała dopuszczenia jej do kamery, spojrzała i roześmiała się.

– Sam jesteś tandeciarzem, mój drogi. Popatrz, Stryjku.

Stryjek obejrzał w wizjerze nieprawdopodobnej urody ujęcie ze słońcem patrzącym wprost w obiektyw zza wysokiego zbocza. Wyraził aprobatę, po czym zatroskał się o ekipę, że tak od rana biega bez jedzenia.

Ponieważ słońce schodziło coraz niżej, Marek zrobił jeszcze tylko jedno ujęcie – schroniska oświetlonego czerwonawym blaskiem – z tego samego miejsca, z którego filmował schronisko zimą.

– Będziesz miała na przenikanie. Chodźcie na jakiś obiad, bo żołądek przyrasta mi do krzyża.

Poszli.

W Samotni, w kącie pokoju z bufetem, siedział gbur.

Eulalia poznała go od razu, chociaż ubrany był inaczej niż wtedy. Charakterystycznego spojrzenia spode łba jednak nie zmienił. Manier też. Spojrzał na nią przelotnie, wstał ze swojego kąta, podał rękę Stryjkowi, ekipie skinął głową niedbale i wyszedł.

– Kto to jest? – spytała Eulalia od niechcenia, zamawiając jednocześnie kaszę gryczaną z sosem. – On tu gdzieś mieszka?

– Nie, to czysty przypadek, że go tak spotykacie. – Stryjek zadysponował schabowego z ziemniakami i ogórkiem. – Mieszka w Gdańsku czy może w Gdyni, w każdym razie w Trójmieście. Dosyć często tu przyjeżdża. Zimą na narty, a latem pochodzić. Nocuje w schroniskach, czasami u nas. Kiedyś był naszym ratownikiem.

– Człowiek z Trójmiasta? Ratownikiem?

– Dojeżdżał na dyżury, nawet dosyć regularnie. Miał poważny wypadek, coś tam było źle z kręgosłupem, wyleczyli go tak, że odzyskał sprawność, ale nie do tego stopnia, żeby chodzić z nami na akcje. Mógłby mieć dyżury, na przykład w Stacji Centralnej, odbierać zgłoszenia, ale powiedział, że nie ma ochoty być biurwą… przepraszam, panienką biurową. Nie lubi stwarzać pozorów, tak twierdzi.

– Straszny mruk.

– Nie, dlaczego? Sympatyczny człowiek.

– Może nie lubi telewizji?

– Chyba coś takiego, ale nie wiem dokładnie.

Eulalia dałaby sobie głowę uciąć, że doskonale wie, tylko mu dyskrecja nie pozwala omawiać przyjaciela z obcą babą, w dodatku dziennikarką, a z dziennikarzami nigdy nic nie wiadomo. Uszanowała Stryjkową delikatność uczuć. Przynajmniej na razie.

A jednak gbur zaczął ją denerwować. Następnego dnia wbrew sobie rozglądała się za nim od rana. W schronisku go nie widziała, wyszła więc na zewnątrz, teoretycznie sprawdzić warunki zdjęciowe – wymarzone, mówiąc nawiasem, bo nawet chmurki jak malowanie pokazały się na niebie – nie było go nigdzie. Załadowała kilka zapasowych kaset do torby, Rysio z westchnieniem ujął statyw, Marek kamerę i poszli robić te zdjęcia. Rozglądała się, kiedy szli brzegiem, kiedy Marek filmował jezioro, otoczenie – nic. Kamień w wodę. Marek sfilmował kamienie w wodzie – nic. Sportretował wycieczkę młodzieży idącą grzecznie z przewodnikiem – gbura ani śladu.

Objawił się znienacka, gdy Marek przymierzał się do kępy zapóźnionych zawilców narcyzowych {Anemone narcisifolia), które już dawno powinny przekwitnąć, ale jakimś cudem jeszcze się trzymały. Eulalia miała nadzieję, że tak będzie, bo znała tę kępkę od lat, odkąd pewnego razu, gnana nagłą i niemożliwą do zignorowania potrzebą, zboczyła ostro ze szlaku; kępa rosła sobie schowana od północnej strony (dlatego kwitła tak późno), za potężną skałą, za którą zamierzała się schować Eulalia. Zawilce, też wtedy spóźnione i bardzo dorodne, zachwyciły ją. Odtąd zawsze po kryjomu sprawdzała, czy są jeszcze w tym miejscu, narażając się w razie spotkania strażnika przyrody, że ten strażnik ją zabije. A co najmniej wlepi mandat.

No i teraz, gdy zaprowadziła kolegów w miejsce, które uważała za swoje osobiste i absolutnie tajne – okazało się, że za skałą oprócz ulubionych zawilców przebywa gbur i kontempluje otaczającą go naturę. Wyglądał niesłychanie malowniczo, zupełnie jak Wanderer na starych rycinach. Brakowało mu jedynie szpiczastego kapelusza i sękatego kostura. Wokół niego roztaczały się widoki rozległe i nadzwyczajnej wprost urody. Marek, posiadający doskonale rozwinięte poczucie piękna, podniósł kamerę na ramię i sfilmował wędrowca razem z widokami. W pierwszej chwili filmowany nic nie zauważył, dopiero gdy Marek zmienił pozycję i parę kamyczków poleciało spod jego stóp – odwrócił się gwałtownie, mruknął coś o nachalności telewizji, która jest nie do zniesienia (Eulalia nie wiedziała, telewizja czy nachalność), po czym zbiegł po głazach krokiem lekkim jak kozica i oddalił się w kierunku znakowanego szlaku. Prawdopodobnie mamrocząc pod nosem przekleństwa.

Ten i pięć albo sześć następnych dni upłynęło Eulalii i jej kolegom na wytężonej pracy. Eulalia była zadowolona, pogoda bowiem utrzymywała się nadzwyczajna, Marek prawie nie marudził, a przyjaźń ze Stryjkiem i ratownikami zakwitała bujnie. Niestety, nie było jakoś okazji do wyciągnięcia ze Stryjka tajemnicy gbura. Eulalia pocieszała się wizją niedalekich już wieczorów w Bacówce – może wówczas uda się wreszcie dowiedzieć, dlaczego on tak ewidentnie nie znosi telewizji?

Swoją drogą, kiedy była okazja do skorzystania, to korzystał! Woził się z ekipą ratrakiem, potem ciągnął się na sznurku za skuterem… Latem najwidoczniej nie byli mu już do niczego przydatni.

Jak każda tajemnica, intrygował Eulalię coraz bardziej.

– Przyznaj się, on ci się podoba – powiedział domyślnie Marek, kiedy przed powrotem do pensjonatu siedzieli któregoś dnia przy kolacji, a Eulalia poruszyła dręczący ją temat. – Kręci się wokoło nas pełno przystojnych facetów, młodych, wspaniałych supermenów w czerwonych ubrankach, a ty się uczepiłaś jednego starszego pana i to tylko dlatego, że nieuprzejmy. Nie wolisz uprzejmych?

– Gdybym wolała uprzejmych – mruknęła – to bym robiła ten film z którymś z twoich gładkich kolegów, a nie z tobą.

– Ach, bo ja jestem po prostu lepszy od nich! – Marek zaśmiał się szczerze i wbił zęby w parówkę, z której trysnęła fontanna wody. – Cholera, kto robi takie parówki!

– Zalałeś pół stołu – powiedział z niezadowoleniem Rysio. – Daj serwetkę. Już niedługo nie będziesz najlepszy. Młodzi rosną.

– I ja im życzę szczęścia. To jak, Lalka, przyznajesz, że podoba ci się twój gbur?

– Nie mój, nie mój. Ja już jestem starszą panią, mój drogi, mam dorosłe dzieci i nie zajmuję się głupstwami.

– Seks to nie są głupstwa. Poza tym z tego się nie wyrasta, można się tylko zapracować na śmierć i przestaje się mieć ochotę. Ja właśnie odczuwam coś w tym rodzaju. To przez ciebie, Lalka. Każesz nam tyrać dwanaście godzin dziennie. Ja się wypisuję.

– Powiedz to Aleksandrowi. Ja bardzo chętnie będę realizować jeden film dwa miesiące, tylko on mi ciebie na dwa miesiące nie da. I tak pyskował, że za długo to kręcimy.

– To po co robisz tyle zdjęć? Musisz być w tylu miejscach na raz?

– Muszę, bo taki scenariusz mi kupili. A kupili, bo właśnie był taki rzetelny. A ty po co robisz tak porządnie?

– Bo się pod tym, cholera, podpisuję – westchnął Marek nad szczątkami parówki. Bardzo ładnie nam dzisiaj wyszły te foty w Kotłach. Zobaczysz, będziesz zadowolona.

Eulalia wiedziała, że będzie zadowolona. Miała pełne zaufanie do Marka, a to, co dzisiaj zobaczyła podczas kręcenia w Śnieżnych Kotłach, podobało jej się od początku. Zwłaszcza dwaj maleńcy wspinacze na Turni Popielą.

– Mareczku – udzielała operatorowi pospiesznie ostatnich wskazówek – pamiętaj, dużo detali, do szybkiego montażu, rozumiesz, te wszystkie klamry, karabinki, liny, butki, rączki, co oni tam jeszcze mają…

– Główki – mruknął Rysio.

– Wiesz, żebym mogła nie pokazywać od razu, gdzie jesteśmy – ciągnęła z rozpędu Eulalia.

– Wiem – odrzekł niecierpliwie Marek, którego ratownicy właśnie przypinali do jakiejś liny. – Ogólniaki zrobimy potem z tego tam urwiska – machnął ręką. – Idziemy, panowie.

Około pół godziny kręcił zamówione przez Eułalię detale, po czym zażądał od wspinaczy, aby poczekali u podnóża skały, aż ekipa dotrze na ów brzeg urwiska, który sobie wypatrzył.

– Boże, dobrze, że tu jest ta barierka – mówiła Eulalia piętnaście minut później. – Przecież tu jest przepaść!