Выбрать главу

– Zacznijmy od początku – zaproponowałam. – Kto cię zaangażował i dlaczego? Rozwodzisz się ze mną?

– Mowy nie ma. Cholernie mi na tobie zależy, głównie dlatego, że robisz mi wzory i masz forsę w interesie. Maciejak mnie zaczepił, ten prawdziwy.

– Podobny do ciebie?

– Średnio. Ściśle biorąc, ja jestem blondyn, musiałem się ufarbować na czarno i zapuścić brodę. Brwi dorobili mi tą metodą, co to zasadzają włosy na łysej pale, jak będę chciał, to je mogę wyrwać. Chyba nie będę chciał. Ale nadałem mu się, bo figurę mam taką samą i znam się na flokowaniu. To znaczy, on jest cokolwiek chudszy, w związku z czym cholera mnie brała, bo mi się ciągle guziki urywały i koszule mnie cisnęły pod szyją, a kawałka igły z nitką nigdzie nie mogłem znaleźć. Po jakiego diabła tak to chowałaś?

– To nie ja, to Basieńka. Czekajże, a o co mu chodziło?

– Skomplikowane dosyć. Rozwieść się z tobą nie chcę, ale ty chcesz. Nie żyjesz ze mną i wykorzystasz pierwszą okazję, więc muszę być czysty jak łza. A on sobie poderwał panienkę i chciał wyjechać na wczasy. Tak zwyczajnie nie mógł, bo ty go śledzisz na każdym kroku i tylko czatujesz na cokolwiek. Wywęszysz panienkę i już lecisz do sądu. No wiec miałem go zastąpić przy twoim boku na ten okres, kiedy on będzie zażywał szczęścia z podrywką. Zamożny jest, stać go na to i opłaca mu się. A żebyś się nie połapała, mam się ciebie czepiać i robić ci sceny zazdrości. Ciągle o tym zapominałem.

– A!… To dlatego tak wyskoczyłeś jak Filip z konopi z tą, jak jej tam, ladacznicą…?

– Aha. Bałem się, że ci podpadłem przez to żelazko, bo faktycznie stało na miejscu, i chciałem się umocnić na stanowisku. A co, źle wyszło?

– Nie najlepiej. Tak trochę ni przypiął, ni wypiął. Myślałam, że zwyczajnie zwariowałeś.

Mąż westchnął rozdzierająco.

– Cały czas się bałem, że mi trochę źle wychodzi… A z tobą jak jest właściwie?

Wyjaśniłam mu swoją rolę i opowiedziałam o panu Palanowskim. Słuchał z szalonym zainteresowaniem. W zasadzie wszystko się zgadzało. Niepojętym i zdumiewającym zbiegiem okoliczności Basieńka i jej mąż, w tym samym czasie, pchnięci tą samą namiętnością, wpadli na ten sam pomysł. Dwa odrębne nurty, niezależnie od siebie, spłynęły do tego samego punktu. Wręcz cud!

– Ty wierzysz w to, że im się rzeczywiście tak zbiegło? – spytał mąż sceptycznie. – Jedna osoba to jeszcze rozumiem, ale dwie naraz? Mnie to się wydaje niewyraźne.

Mnie również wydawało się niewyraźne. Trochę niepewnie i chaotycznie porozważaliśmy przez chwile prawdopodobieństwo osobliwego zjawiska i wyszło nam, że na tym świecie właściwie wszystko jest możliwe. Pora doby i dotychczasowe przeżycia mąciły nam nieco jasność umysłu.

– Najgorsze było to, że na samym wstępie wlazłaś przez okno – oświadczył mąż z niezadowoleniem. – Może bym i oprzytomniał jakoś wcześniej, gdyby nie to, że się doskonale zgadzało. Miała być niezrównoważona wariatka bez piątej klepki, no i była niezrównoważona wariatka bez piątej klepki. Nawet mu się dziwiłem, co on w tobie widzi i jak on to wytrzymuje…

– A propos, po jakiego diabła zamknąłeś drzwi na łańcuch? – przerwałam z irytacją. – Tego nie było w programie!

– No nie było – przyznał mąż. – Uczciwie mówiąc, ze zdenerwowania. Zdawało mi się, że coś tam się dzieje koło drzwi, bałem się, że mnie zaskoczysz, chciałem obejrzeć chałupę… No a potem zwyczajnie zapomniałem otworzyć. A propos, może mi powiesz przy okazji, gdzie w tym domu jest sól?

Okazało się, że soli w wazie do zupy nie znalazł. Potajemnie kupił sobie na mieście solniczkę i nosił ją w kieszeni. Ze szczerą ulgą wyjaśnialiśmy kolejne zagadki, przy czym wyraźnie czułam, że sól kojarzy mi się z jakimś ważnym odkryciem, którego chwilowo nie byłam w stanie sprecyzować.

– Za dziewięć dni kończy nam się ta zlecona praca – zauważyłam, widząc w nim już bez żadnych wątpliwości solidarnego wspólnika. – Musimy się zdecydować. Co robimy do tego czasu i co robimy potem?

– W jakim sensie?

– Udajemy nadal Basieńkę i… zaraz, jak ci na imię? A, Roman. I Romana. Tak jak byśmy nic nie wiedzieli czy nie? A potem przyznajemy się do odkrycia czy nie? Jak uważasz?

– Moim zdaniem powinniśmy być konsekwentni. Nasze prywatne spostrzeżenia nie mają tu nic do rzeczy. Zaangażowali nas, zapłacili i trzeba odwalić robotę. A potem należy się zastanowić.

Mąż zadumał się głęboko. Zapalił papierosa i podkurczył nogi, usiłując zmieścić je w fotelu. Rzuciłam mu poduszkę z kanapy, żeby je przykrył i nie kichał mi po całym domu.

– Jako obca osoba jesteś znacznie sympatyczniejsza niż jako żona – przyznał z westchnieniem.

– Ty też. Jako mąż. Znaczy, jako nie mąż. Słuchaj, co mówię, bo musimy coś postanowić!

– No przecież już postanowiliśmy. Dobrze mówisz i ja się z tobą zgadzam. Udajemy do końca, szczególnie, że teraz będzie łatwiej. Ja w każdym razie uniknę rozstroju nerwowego.

– A, właśnie! – przypomniałam sobie. – Coś ty wyprawiał w tym samochodzie? Masz fijoła, czy też te sztuki należały do programu?

– A, cholera – powiedział mąż z zakłopotaniem i zmierzwił sobie włosy na głowie, co wskazywało, że ów gest był jego osobistą własnością, nie zaś naśladownictwem pana Romana. – Specjalnie mi to przykazywał, a ja ciągle zapominałem. On cierpi na jakąś samochodofobię czy coś takiego i miałem robić z siebie konkursowego idiotę przy każdej okazji. Duży nacisk kładł na to. Nic takiego nigdy nie odczuwałem i prawdę mówiąc, pojęcia nie mam, jak to wygląda. Starałem się, jak mogłem.

– Wychodziło ci owszem, nieźle – przyznałam pobłażliwie. – Zachowywałeś się jak absolutny półgłówek, tyle że dziwnie niekonsekwentny. A propos, miarka krawiecka stoi w kuchni, koło lodówki. Przestań już mierzyć ekierką.

– Skąd wiesz? Słyszałaś…?

– No pewnie! Wracając do tematu…

– Ale ten twój wzór to ja rzeczywiście wykorzystam – przerwał mi z nagłym ożywieniem. – Z zawodu jestem chemik, tak jak i ten Maciejak i mam kumpla, który robi flokowanie. Czasem z nim jeszcze współpracuję, pójdę z nim teraz na procent od zysku, szczególnie że ulepszyłem klej. Czekaj, nie przerywaj, tobie się też coś należy. To jest robota ekstra, a nie w ramach przedstawienia. Miałam niejakie wątpliwości.

– Nie wiem, czy to nie będzie świństwo. Jak jesteś umówiony w kwestii roboty?

– Nijak. Mógłbym nawet nic nie robić, ale to by się wydawało podejrzane, więc miałem robić byle co. Wszystkie zamówienia przesuwać na dalsze terminy. Już i tak zrobiłem ze dwa razy więcej, niż było w umowie, i to nie ma nic do rzeczy. Ty też nie powinnaś była projektować nic swojego, nawet się przyznać nie możesz. Ile chcesz za ten?

– Najbardziej bym nic nie chciała i w ogóle tego nie robiła. Wyjątkowo parszywy wzór.

– Frajerka. Zobaczysz, jaka forsa za to poleci! Też dostaniesz procent od zysku. Zgadzasz się?

Pomyślałam, że mam jeszcze dziewięć dni, nadmiar czasu, a nikt inny im tego nie zrobi… Dałam się przekonać. W obliczu normalnych, życiowych interesów amory państwa Maciejaków wyleciały nam z głowy.

Po dalszej naradzie i zastanowieniu uzgodniliśmy, że po wieki wieków należy trzymać język za zębami i nic nikomu nie mówić. Sumienie mamy czyste. Basieńka upragniony cel osiągnęła i podrywki męża nie są jej potrzebne do szczęścia, pan Maciejak zaś o eskapadzie żony dowie się i bez nas. Najrozsądniej będzie zatem spełnić obowiązki w ramach umowy i do reszty się nie wtrącać.

– Chwała Bogu! – odetchnął mąż z ulgą. – Głupio mi było jak cholera, teraz mi znacznie lepiej. A tak między nami, to o co ci właściwie chodziło z tą ciotką? Jak jej tam, Rozamunda…? Faktycznie ma futro?

– Rozmaryna. Coś ty, jakie futro!? Wymyśliłam ją na poczekaniu, żeby się ostatecznie upewnić co do ciebie. Prawdziwy mąż wiedziałby, czy ma ciotkę.

– O rany boskie, ogłuszyłaś mnę jak cepem! On tyle rzeczy przeoczył, że mogła w tym być i ciotka.

– O tym rudym debilu ci mówił?

– O jakim rudym debilu?

– Tym, co siedzi pod oknem co jakiś czas i patrzy mi na ręce. Ostatnio go nie było. Wiesz coś o nim?

– Pierwsze słyszę. Nic nie wiem o żadnym debilu. Owszem, zdaje się, że widziałem tu jakiegoś łachmytę, ale nie zwracałem uwagi. Bo co?

Gwałtownie usiłowałam się zastanowić, czując, że chyba coś tu umknęło naszej uwadze.