Выбрать главу

– Słuchaj no – powiedziałam z niepokojem. – Tu się dzisiaj ktoś włamał, z tego wszystkiego wyszło nam to z pamięci, ale fakt jest faktem. Debil się pętał dookoła, może podpatrywał? Może to był jakiś taki, co najpierw przeprowadza rozeznanie terenu, a potem okrada mieszkania?

– Możliwe. I co?

– O debilu trzeba im będzie powiedzieć.

– O włamaniu też, ale to każde z nas oddzielnie – zauważył mąż zadziwiająco przytomnie. – Nie możemy im zaprezentować żadnego porozumienia. O tym cholernym kacyku też.

– A właśnie! Na litość boską, co z tym kacykiem?! Mąż. zaniepokoił się na nowo.

– Pojęcia nie mam. Ty o tym nic nie wiesz?

– Nic kompletnie. I ten Maciejak nic ci o tym nie mówił?

– Ani słowa! A ten, co przyniósł paczkę, też nic nie mówił?

– A nie, ten mówił, owszem. Z dużym naciskiem. Żeby natychmiast odnieść kacykowi.

– W ogóle tego nie rozumiem i nic nie będę odnosił! – denerwował się mąż. – Możliwe, że to pilne, ale ja o tym nic nie wiem. Cholera wie, co to takiego jest ten kacyk! Ja nie jestem cudotwórcą i do jasnowidzeń tu się nie godziłem! Jak mu zależało, to trzeba było powiedzieć!

– Trzeba sprawdzić, co z drzwiami na dole – powiedziałam mechanicznie. – Ten złodziej tamtędy wyszedł.

– Z jakimi drzwiami?! Tam nie ma drzwi! Uświadomiłam sobie nagle, że istotnie do warsztatu nie

ma innego wejścia jak tylko przez dom i schody do piwnicy. Wrota garażu są zamknięte na mur i zastawione szafą. My tu ględzimy, a uwięziony włamywacz, być może, czai się gdzieś tam na dole…

Zgodnie zerwaliśmy się na równe nogi. Mąż wpadł do kuchni i chwycił z kąta miarkę krawiecką, mnie napatoczył się pod rękę żelazny świecznik z przedpokoju. Zaopatrzeni w broń popędziliśmy do piwnicy, nie siląc się na żadne skradania i podstępy.

Włamywacza nie było i od razu stało się jasne, którędy wszedł i wyszedł. Okno nad moim stołem było otwarte, stół posłużył mu jako stopień. Musiał być szczupły i zręczny, bo okno miało wysokości nie więcej niż pół metra, a umieszczone było pod samym sufitem.

– Milicja by się nadzwyczajnie ucieszyła – zauważyłam melancholijnie, wskazując wyraźny ślad zelówki na białym brystolu. – Uważam, że na wszelki wypadek trzeba to zabezpieczyć.

– Milicja będzie to miała głęboko w nosie – odparł mąż z przekonaniem. – Co innego, gdyby nas zamordował, ale on, zdaje się, nawet nic nie ukradł. Co ty robisz?

Wyciągnęłam kawałek celofanu, przykryłam nim ślad zelówki i właśnie miałam to ładnie wyciąć, kiedy zainteresował mnie odbity na brystolu wzór. Szczególnym trafem idealnie pasował do zaprojektowanych wcześniej gzygzołów.

– Ty, popatrz – powiedziałam do męża. – Dać to tak kawałkami w tych miejscach pomiędzy… Co? Wyjdzie prawie koronka…

– O, niech skonam, aż się prosi! Wiesz, że ty masz rację… Genialna myśl! Genialna!…

Prozaiczne życie brutalnie wdarło się w romantyczną aferę państwa Maciejaków, usuwając w cień tajemnice i niezwykłości. Znów zapomnieliśmy o intrygujących zagadkach, bez reszty zajęci praktycznym wykorzystaniem pozostawionego nam na pamiątkę śladu. W ten sposób wielokrotnie powielona zelówka przestępcy pozostała na wieki nie tylko na kilometrach bieżących ozdobnych tkanin, ale także i w mojej pamięci…

– No dobra, dosyć tego na razie – zawyrokował w końcu mąż, bardzo zadowolony z efektów naszej pracy. – Zimno mi jak cholera i zaczynam być śpiący, a jutro też jest dzień…

*

Dzień wydawał się zwyczajny, podobny do innych, wiosenny, wyjątkowo ciepły i nawet mi do głowy nie przyszło, że stanie się dla mnie jedną z przełomowych chwil życia. Żadnych przeczuć nie miałam, starannie opracowywałam nowy wzór i usiłowałam zastanawiać się nad problemami, które od wczoraj poodwracały mi się do góry nogami. Mąż, radykalnie przeobrażony, pełen energii, pogwizdywał obok, w swojej części warsztatu.

Zgodnie z postanowieniem, trzymaliśmy się dotychczasowych obyczajów i do kontynuowania rozważań przystąpiliśmy dopiero po południu.

– Słuchaj no, mnie tu właściwie jedna rzecz trochę dziwi – powiedział w zamyśleniu, wchodząc do pokoju, gdzie układałam ikebanę z patyków w alabastrowym wazonie Basieńki. – Ty miałaś kiedy męża?

– Miałam. Dość dawno, ale miałam.

– I co? Jakby ci podstawili podobnego faceta, tobyś go nie odróżniła?

Odstawiłam wazon, zgarnęłam na kupkę zbywające szczątki patyków i ulokowałam się na kanapie za stołem.

– Po pierwsze nie ma na świecie człowieka podobnego do mojego męża – odparłam z namysłem. – Miał cechy unikatowe. A po drugie nigdy nie prowadziłam z nim takiej idiotycznej wojny. Gdybym w ogóle na niego nie patrzyła, nie rozmawiała z nim, możliwe, że w pierwszej chwili nie zwróciłabym uwagi, że to nie on. Jest rzeczą tak naturalną, że facet, który własnym kluczem otwiera drzwi mojego mieszkania, to mój mąż… Wątpię jednak, czy ta pomyłka trwałaby dłużej niż dwa dni.

Mąż kiwnął głową energicznie, położył okulary na stole i z impetem usiadł w fotelu.

– Tak mi się właśnie wydawało. Niech mnie gęś kopnie, ja tego nie rozumiem. Uważasz, z jednej strony jemu cholernie zależało na tym oszustwie, a z drugiej za dużo sobie zlekceważył. Jak by ci to wytłumaczyć… Rozumiesz, jakby mu wystarczyło, że będę do niego podobny z daleka, tak pi razy oko. A co z bliska, to on kicha i pluje.

Słuchałam z uwagą, czując, jak mi się krystalizuje gnębiąca mnie od początku, mglista myśl.

– Mów dalej – zażądałam. – To są bardzo ciekawe rzeczy. Ale najpierw powiedz, co wiesz o nasyłanych na mnie bandziorach.

– Jakich bandziorach? – zainteresował się mąż.

– Nie wiem, jakichkolwiek. Podobno wynajmujesz rozmaite męty społeczne, żeby mnie śledziły.

Mąż zamachał niecierpliwie ręką.

– Nonsens. Nie gmatwaj sytuacji. W nocy byłem śpiący i jakiś taki ogłuszony, ale teraz rozjaśniło mi się pod sufitem. Jeżeli oni to załatwili niezależnie od siebie, ona mogła się spodziewać, że ktoś ją będzie śledził. Chociaż on twierdził, że to ona wynajmuje rozmaitych. Wiesz coś o tym?

– Przeciwnie, wiem, że to on. Czekaj, wszystko się komplikuje. Stańmy na czymś rozsądnym, bo tu można zwariować. Załóżmy, że on… albo ona, albo obydwoje… przed wyjazdem załatwili sobie tę śledczą usługę. Każde wyjechało spokojne, że za czas nieobecności dostanie dokładny raport, i każde spodziewało się, że sobowtór będzie na oku. A zatem każde kazało się wystrzegać i zadbało o podobieństwo na odległość.

Mąż kiwnął głową tak rytmicznie, jakby działał w nim jakiś mechanizm.

– Owszem, to ma jakiś sens. Logiczne. Mało prawdopodobne, ale możliwe. Teraz drugie, co z tym podobieństwem z bliska? Według moich wiadomości taką naśladowaną osobę trzeba dokładnie znać, trzeba się takiemu pacanowi przypatrzeć, nauczyć się, jak dłubie w nosie, przećwiczyć obgryzanie paznokci i inne takie. Dopiero teraz widzę, że tego szkolenia całkiem brakowało. Przedtem tak mnie ogłupił, tyle miałem urwania głowy z tym mieszkaniem, że nawet nie zdążyłem się połapać, co robię. Według instrukcji miałem cię prawie nie widywać na oczy, nie spotykać, nie gadać, w razie czego od razu wyskakiwać z pyskiem o tych gachów. Nie wolno mi było tylko jechać do Ziemiańskiego inaczej, jak z tobą, samochodem…

– Dlaczego?

– Nie wiem. Wiadomo było…

– Czekaj. Skąd wiedziałeś, gdzie ten Ziemiański?

– Kumpel też u niego robi szablony. Wiadomo było, że złośliwie będziesz robić grymasy, bo zatruwasz mu życie na każdym kroku. To się nawet nieźle zgadzało, zatruwałaś jak cykuta, ale poza tym jedna mogiła. Te okulary wiecznie gubiłem i w ogóle pojąć nie mogłem, jakim sposobem tak się dajesz robić w konia!

– Nawzajem. Cały czas byłam zdania, że musisz być albo ślepy, albo niedorozwinięty. U mnie kropka w kropkę to samo.

– No proszę. I co to ma znaczyć? Wniosek nieodparcie nasuwał się sam.

– Wygląda na to, że obydwoje wiedzieli, że w domu będzie osoba, która się nie pozna na wymianie. Każde z nas może robić, co mu tylko do łba strzeli, a to drugie będzie myślało, że tak trzeba. Tylko w takim wypadku mogli się nie patyczkować ze szczegółami.

– Znaczy, uważasz, że działali w porozumieniu? Kiwnęłam głową. Niejasne podejrzenia układały mi się stopniowo w logiczny ciąg. Współdziałanie obojga małżonków było jedynym sensownym wytłumaczeniem przedziwnego lekceważenia, jakie okazywali i Basieńka, i pan Palanowski w kwestii dokładnego upodobnienia nas do zastępowanych osób. Zarówno prawdziwy mąż, jak i prawdziwa żona rozszyfrowaliby szalbierstwo w mgnieniu oka i trzeba było zgłupieć beznadziejnie, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy.

– No dobrze – powiedział mąż w zadumie. – Ale po jaką ciężką cholerę było im potrzebne to całe przedstawienie?