Выбрать главу

– Nie wiem – odparłam z ciężkim westchnieniem. – Wparł we mnie ten swój wielki romans do tego stopnia, że nie mogę się od niego oderwać. Wychodzą mi z tego dwa wielkie romanse. Nic nie rozumiem.

Skomplikowane amory państwa Maciejaków w zestawieniu ze stworzoną przez nich samych sytuacją wydawały się tak idiotyczne, że mąciło się od nich w głowie. Nie sposób było przecież wyobrazić sobie, że obydwoje wiedzieli wcześniej o swoich planach podróżniczych i zaangażowaniu sobowtórów, przy czym to drugie musiałoby mieć na celu wyłącznie zatrudnienie wynajętej obstawy. Do niczego innego się nie nadawało.

– Zaczynam w tym widzieć jakiś cień sensu tylko w wypadku, jeśli działali mało że w porozumieniu, ale także w zgodzie – oświadczyłam. – A skoro w zgodzie, to rozumiem jeszcze mniej. Są w wojnie czy nie są w wojnie?

– Nie są – zawyrokował mąż stanowczo. – Takie idiotyczne małżeństwo nie może istnieć na świecie. W żadne romanse nie wierze. Spróbujmy skonfrontować szczegóły.

Okazało się, że charakteryzator opracowywał nas ten sam, niepozorny, chudy, łysy facecik. Dzień i godzina zmiany zgadzały się również. Z mężem pertraktacje rozpoczęto wcześniej niż ze mną, przy czym pana Palanowskiego mąż nie widział na oczy. Tknięta przeczuciem zażądałam fotografii prawdziwego pana Romana, która musiała się znajdować w jego dokumentach. Przeczucie mnie nie zawiodło, była to ta sama gęba, którą Basieńka zaprezentowała mi jako swego szwagra.

Przedziwny kant objawił się w całej okazałości.

– Twoje zdjęcie znajdowało się w domu u czułego amanta – poinformowałam męża. – Już to jedno powinno nam wystarczyć. Oni wszyscy razem stanowią jedną spółkę i z niepojętych przyczyn władowali tu nas zamiast siebie. Zaczyna mi się to wydawać coraz bardziej podejrzane.

– Mnie też. Szczególnie, że myśmy mieli o tym nic nie wiedzieć…

– A, właśnie! Dopiero teraz rozumiem, skąd ten idiotyczny bałagan w domu. Była mowa, że Basieńka uprawia dziwactwa na złość mężowi i ja też mogę sobie pozwalać. Tyle w tym prawdy, co brudu za paznokciem, chodzi to po mnie od wczoraj, przez tę sól, bo żadnego sensu w tym nie ma…

– Czekaj, powiedz to jeszcze raz. Nie bardzo wiem, co masz na myśli.

– Kamuflaż – wyjaśniłam w przypływie bystrość umysłu. – Każde z nas dziwiłoby się, dlaczego ta drugi ofiara nie rozpoznaje dublera, bo w końcu nikt nie jest tak zupełnie identyczny. Zabezpieczyli się w ten sposób, że ni by znana od lat osoba nagle się odmienia i robi co innego niż zazwyczaj. Wmówili we mnie, że Basieńka miewa wy skoki, wobec czego wszystko, co wykombinuje, mąż będzie uważał za wyskoki i nie połapie się w szalbierstwie. Z kole ja bym się zdziwiła, gdyby nigdzie nie było śladu jej wy skoków, musieli jakoś je upozorować, czasu mieli niewiele a ona jest systematyczna i mało pomysłowa. W pośpiechu zrobiła byle co, poprzesta wiała, co popadło, pochował byle gdzie i po krzyku. Wyszedł z tego taki melanż, że zgoła można było uwierzyć w jej obłęd.

– Myślisz, że normalnie ona nic takiego – nie rób i w ogóle jest normalna?

– No peanie! Wszędzie tam, gdzie nie zdążyła mieszać panuje pedantyczny porządek. Widocznie do ostatnie chwili pędzili życie unormowane, a potem możliwe, że za brali się do produkowania wybryków wspólnie. W ten sposób i ciebie mogli zmącić, i mnie.

– Zgadza się – przyznał mąż po namyśle. – Zmącili Zaczyna to być logiczne i trzyma się kupy.

– Ale za to robi się jeszcze bardziej podejrzane…

– Ja w tym węszę jakiś szwindel – przerwał mi stanowczo. – Nikt nie wyrzuca oknem stu patyków dla same przyjemności popatrzenia, jak lecą. Musimy to wyjaśnić nie życzę sobie być wplątany w kodeks karny. Tak się składa, że mi zależy na czystej hipotece, chemik jestem, staram się o półroczne stypendium do Szwajcarii, sama rozumiesz I w ogóle mam różne plany… Nie będę sobie marnował życia przez głupie pomysły jakiegoś Maciejaka! Nie po to haruję od lat za te marne grosze, żeby teraz jednym kopem sobie wszystko zawalić!

– Ty na ogół gdzieś pracujesz?

– Owszem. Na Politechnice.

– To jakim sposobem udało ci się urwać te trzy tygodnie?

– Wziąłem zaległy urlop za zeszły rok. I tydzień z tego. Nieważne. Ty się lepiej zastanów, co to wszystko ma znaczyć.

W pokoju nadymiło się nam jak na dworcu kolejowym. Kolejno zrobiliśmy sobie kawy i herbaty. Resztkami patyków z ikebany zaśmieciliśmy całą podłogę. Niemożność rozwikłania cudacznej zagadki doprowadzała nas do rozpaczy, a przeczuwane na jej dnie tajemnicze niebezpieczeństwo wydawało się coraz bliższe i coraz bardziej denerwujące.

– Zacznijmy jeszcze raz od początku – powiedziałam w przygnębieniu. – Romanse w tej sytuacji odpadają. W jakim innym celu mogło im być potrzebne to podwójne zastępstwo? I to w dodatku na pokaz.

Mąż chodził po pokoju, szarpiąc włosy na głowie obiema rękami.

– Na pokaz, na pokaz… – pomrukiwał. – Co? Na pokaz…? Czekaj, dlaczego na pokaz?

– Coraz bardziej mi się wydaje, że to nie dla ciebie i dla mnie ta maskarada, tylko dla kogoś innego. Na co on ci kładł nacisk? Żeby jeździć razem do Ziemiańskiego i żebyś się wygłupiał w samochodzie. Coś robił w Łodzi?

– Nic, złożyłem zamówienie na taftę. Mogłem wysłać pocztą, ale kazał mi jechać i pooglądać…

– No widzisz. A mnie kazali latać na spacery. I robić zakupy. Ktoś musiał nas widzieć…

– Zaglądał ci kto w zęby na tych spacerach?

– Nie wiem. Ale debil mi patrzył na ręce… A za każdym razem, jak jechaliśmy do Ziemiańskiego, ktoś tam się pętał. Raz taksówka z pijakiem, raz facet na motorze…

Mąż zatrzymał się przy stole, wypił resztkę kawy, popatrzył na mnie roztargnionym wzrokiem i znów zaczął chodzić.

– Owszem, w tym coś jest – przyznał. – Na pokaz, możliwe, żeby wszyscy myśleli, że jesteśmy w domu. Ale to nie to, to jeszcze nie to… Tyś przedtem powiedziała coś ważnego i tak mi jakoś zaświtało… Nie pamiętasz, co powiedziałaś?

– Rozmaite rzeczy. Najbardziej mnie niepokoi to, że ukryli wzajemne powiązania…

– Czekaj, czekaj… właśnie, że stanowią jedną spółkę… Nie, nie to. Ulokowali tu nas zamiast siebie… O, właśnie! Władowali tu nas zamiast siebie, podstępnie i pod fałszywymi pozorami! Po jaką cholerę? Ten dom ma wylecieć w powietrze, czy jak?

Nagła jasność eksplodowała mi w umyśle. Zrobiło mi się zimno w środku i coś mnie zaczęło dławić.

– Gdzie jest paczka dla kacyka? – spytałam gwałtownie.

Mąż zatrzymał się jak wryty, spojrzał na mnie i znieruchomiał z pazurami we włosach.

– Leży w moim pokoju. Bo co…?

– Oni przecież wiedzieli, że jej nigdzie nie zaniesiemy, prawda? Zostawimy w domu. A jeżeli w tej paczce jest coś… Nie mówię zaraz bomba, ale coś szkodliwego… O rany boskie, czy ja wiem, wydziela coś, promieniuje…

W powietrzu powiało przeraźliwą zgrozą. Mąż wyraźnie zbladł.

– Rad…? – wyszeptał ochryple. Podniosło mnie z fotela.

– Nie wiem. Może wybuchnie i zmiecie z powierzchni ziemi całą tę chałupę albo co… Robi się takie rzeczy, chłopi podpalają całe wsie, odszkodowanie, tu jest polisa PZU, może im chodzi o fikcyjną śmierć…

Mąż odzyskał zdolność ruchu. Nie słuchając dalej moich apokaliptycznych przypuszczeń, runął na schody, omal nie wyrywając drzwi z zawiasów. Rzuciłam się za nim. Wpadliśmy do jego pokoju i zastygliśmy oparci o biurko, patrząc na leżącą na nim paczkę jak na straszliwego, jadowitego gada, chwilowo pogrążonego w lekkiej drzemce.

Po krótkiej chwili hipnotycznego transu, tknięci nagle tą samą myślą, równocześnie pochyliliśmy się nad biurkiem, nasłuchując w napięciu. Nic nie było słychać, paczka leżała niejako w milczeniu, nie wydając z siebie żadnych dźwięków.

– Bomba powinna cykać… – wyszeptałam niepewnie.

– Ciężkie to jak cholera… – odmruknął mąż.

Czas jakiś trwaliśmy w bezruchu, bez słowa, być może myśląc, chociaż nie było to takie pewne. Słuszniej byłoby mniemać, iż proces myślenia również uległ w nas zahamowaniu.

– Co robimy? – spytałam wreszcie dramatycznym szeptem.

– Trzeba się zastanowić – odszepnął niespokojnie mąż. – Chyba musimy to obejrzeć…

– Rozpakować…?

Kiwnął głową, tępo wpatrzony w upiorny przedmiot, i dalej trwał w bezruchu.

– Z zachowaniem wszelkich środków ostrożności…? – szepnęłam znów, zdenerwowana i przejęta. – Jakie one są, te ostrożności…?

Mąż nagle jakby się ocknął.

– Czego, u diabła, szepczemy? – spytał z irytacją normalnym głosem. – Nie dajmy się zwariować! Cokolwiek tam jest, jasne, że trzeba to obejrzeć, wmówiłaś we mnie kataklizm i spać bym nie mógł inaczej! To jeszcze może być to coś, po co przylazł ten włamywacz, a niezależnie od tego, co to jest, włamanie jest przestępstwem, więc jeśli to ma coś wspólnego z przestępstwem, to ja nie mogę ryzykować, bo niech się wykryje, to co ja udowodnię, zaraz, zdaje się, że się zaplątałem…