Mąż powitał mnie w domu dużym zdenerwowaniem i dziwaczną informacją.
– Słuchaj, był tu jakiś – powiedział niespokojnie. – Przyszedł z walizką i chyba się wygłupiłem, bo spytałem, czy pan po paczkę, zdziwił się, jaką paczkę, i spytał, czy mamy psa. Podobno ktoś doniósł, że mamy ratlerka i nie płacimy podatku. Słuchaj, czy ci Maciejakowie mają ratlerka?
W drodze powrotnej ze skwerku usiłowałam się przestawić i przygotować na różne rzeczy, ale, na litość boską, przecież nie na ratlerka…!
– Nawet jeśli mają, to ja nic o tym nie wiem. Nie zaskakuj mnie tak. Czekaj. Z jaką walizką?
– Dosyć dużą, akurat kacyk by się zmieścił. Dlatego myślałem, że po paczkę. Zaraz, to jeszcze nie koniec. Wyjrzałem za nim oknem, jak już wyszedł, i wiesz, co zrobił? Zaczął się uginać!
Nie zrozumiałam, co to znaczy, głównie dlatego, że w głosie męża brzmiała szczera zgroza.
– Jak to uginać? Elastyczny się zrobił?
– Pod ciężarem walizki. Tu nią wymachiwał, jakby była pusta i nic nie ważyła, a po wyjściu nagle zaczęła mu cholernie ciążyć. Do warsztatu nie wchodził, paczka leży, co to ma znaczyć? Nic do niej nie wkładał!
Olśnienie spłynęło na mnie w mgnieniu oka.
– Dzwoniłeś do kapitana? – spytałam pospiesznie.
– Jak miałem dzwonić, skoro zabrałaś numery telefonów! – zdenerwował się mąż. – Też uważam, że trzeba go zawiadomić, siedzę i czekam jak ten pień, a ty się szlajasz! Jest wpół do dziesiątej!
– Wyglądaj oknem, czy jeszcze ktoś nie idzie – poleciłam i rzuciłam się na kolana przed telefonem.
Kapitan żywo zainteresował się wydarzeniem i potwierdził pośrednio moje przypuszczenia. Kazał powstrzymać się z wydawaniem paczki i nie tracić jej z oczu, dopóki nie zadzwoni i nie odwoła polecenia. Bez wielkiego trudu odgadłam, co to znaczy.
– Idź, pilnuj paczki – powiedziałam do męża. – Najlepiej usiądź na niej. Zwariować można z tym kacykiem, co za potwornie kłopotliwy człowiek. No leć, na co czekasz?
– Idzie tu jakiś następny – zaraportował mąż przy oknie. – Wygląda na przedwojennego handlarza starzyzną.
– Wynoś się, pilnuj skarbów, ja go załatwię! Przygotowana na najgorsze otworzyłam drzwi jakiemuś
bardzo brudnemu obszarpańcowi. Na razie jeszcze nie miałam pojęcia, w jaki sposób będę protestować przeciwko wydaniu mu arcydzieł.
– Makulaturę kupuję – powiadomił mnie ponuro obszarpaniec. – Stare gazety. Ma pani?
Tak byłam nastawiona na podstępną walkę o paczkę dla kacyka, że przez chwilę nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Obszarpaniec był doskonale autentyczny, nie było w nim nic z przebrania. Zwątpiłam w jego związek ze sprawą.
– Nie mam – odparłam stanowczo, zdecydowana w żadnych okolicznościach nie handlować mieniem cudzego domu.
– Butelki, stare ubrania?
– Nic nie mam.
– E tam. Coś pani ma na pewno. Nie ma takiego domu, żeby w nim nic nie było. Pani sprzeda byle co. Może być stłuczka szklana. Śmieci.
Obszarpaniec robił wrażenie gotowego na wszystko, jeśli nie uda mu się dokonać jakiegokolwiek zakupu. Uznałam, że lepiej stracić śmieci niż życie. Poza tym za wszelką cenę chciałam się go czym prędzej pozbyć, kapitan mógł zadzwonić w każdej chwili.
– Śmieci, proszę bardzo. Śmieci mogę panu sprzedać. W co pan je weźmie?
Obszarpaniec wyciągnął zza pazuchy papier pakowy i sznurek. Z mocnym postanowieniem niedziwienia się niczemu przyniosłam mu wiaderko, dwie popielniczki pełne niedopałków, pudełko po proszku do prania i zwiędnięty koperek w musztardówce. Pochwalił mnie, z wyraźnym zadowoleniem wysypał wszystko na papier, przykrył drugim, z nadzwyczajną zręcznością zrobił z tego paczkę przypominającą kształtem i wielkością paczkę kacyka, owinął sznurkiem, wręczył mi dwa złote i wyszedł.
Powiadomiwszy kapitana o następnej wizycie zeszłam na dół do męża, zbadać sytuację. Siedział na dziełach sztuki, opierając się łokciami o stół i mierzwiąc sobie włosy na głowie, z zaciętym wyrazem twarzy.
– Możesz iść – powiedział ponuro. – Mnie to odbiorą razem z życiem. Wcale nie wiem, czy oni tu co sfałszowali, ciężkie takie, jak było. Pewne jest, że jak co zginie, to nie z mojej winy. Ja się nie znam na przemytniczych szajkach, nie jestem przyzwyczajony, nic kompletnie nie rozumiem i mam już tego całkiem dosyć. Ja już nic więcej nie chcę, tylko raz wreszcie pozbyć się tego plugawego świństwa!
Zostawiłam go zatem i wróciłam na górę. Mniej więcej po dziesięciu minutach kapitan zadzwonił i polecił zostawić plugawe świństwo odłogiem. Wywlokłam męża z piwnicy, w chwilę potem telefon znów zadzwonił, rzuciliśmy się w zdenerwowaniu, on na schody, a ja do aparatu, i okazało się, że tym razem to nie kapitan, tylko pan Palanowski. Współpraca z milicją wydała mi się nagle nad wyraz uciążliwa.
– Skarbie mój – rzekł czuły amant spiżowym głosem. – Co to za jakiś osobnik, z którym się spotykasz na spacerze? Ty wiesz, że ja jestem zazdrosny!
Opanowanie wszystkich naraz emocji kosztowało mnie nieco wysiłku.
– Nie ma o co – odparłam z najgłębszym przekonaniem, na jakie udało mi się zdobyć. – Spaceruje tu czasami, zna mnie z widzenia, porozmawialiśmy sobie trochę i nic więcej.
– Czyś mu za dużo o sobie nie mówiła? Czy nie będzie natrętny?
– Cóż znowu! Nawet nie wie, jak się nazywam.
– Czy jesteś tego pewna, kochanie? Nie będzie nachodził cię w domu? Nie interesuje się tobą jakoś… przesadnie?
– Ależ skąd! Facet jak facet, spokojny, taktowny… Wcale się mną nie interesuje. Ja nim też nie.
Równocześnie pomyślałam, że gdyby niebiosa reagowały na każde łgarstwo, gromy z pogodnego firmamentu musiałyby walić raz koło razu i przelotnie zaciekawiło mnie to zjawisko meteorologiczne. Pan Palanowski dalej upierał się przy swoim.
– Nie nalegał na odprowadzanie cię do domu? Nie szedł za tobą? Kochanie, ja jestem niespokojny!…
W to ostatnie można było wierzyć bez zastrzeżeń. Jako Basieńka stanowiłam fundament bezpieczeństwa całej przestępczej szajki i w głosie pana Palanowskiego brzmiała niekłamana szczerość. Dość długo trwało, zanim wreszcie dał się przekonać, że blondyn niczym mu nie zagraża.
– Do ciebie to ten łobuz dzwoni jak wściekły – powiedział mąż z pretensją. – A do mnie Maciejak ani razu. Wody do pyska nabrał!
– Maciejak nie jest twoim amantem, nie wymagaj za wiele. Jak sobie to wyobrażasz? Oficjalnie Maciejak to ty, sam do siebie dzwonisz, czy jak? Przecież oni cały czas liczą się z podsłuchem telefonicznym.
– Cholernie to wszystko pokręcone… Chyba słusznie się liczą, nie?
– Jasne, że teraz już słusznie. Kapitan musi mieć niezły ubaw.
– Czekaj, jak się zastanowię, to zaczynam rozumieć. I dlatego mogą się porozumiewać tylko z tobą, a nie ze mną? Do ciebie może dzwonić stęskniony gach, a do mnie nie ma kto?
– No widzisz, jaki inteligentny powoli się robisz! Jeszcze trochę, a sam będziesz mógł zorganizować takie wesołe przedsięwzięcie…
– Już się rozpędziłem, właśnie lecę. To nie na moje nerwy, takie rzeczy. A tak między nami mówiąc, co tu się właściwie dzieje? Ty rozumiesz ten kontredans dookoła paczki?
– Wół by zrozumiał. W oczy bije, że kacyk to jest człowiek ostrożny i przewidujący, dopuszcza możliwość, że MO czatuje tu na jego arcydzieła i to nie w jednej osobie, a w dwóch. I sam widzisz, jaki numer robi. Zakłada, że jeden z czatujących poleci za jednym wysłańcem, drugi za drugim, po czym atmosfera będzie czysta i za trzecim wysłańcem nie poleci już nikt. Kapitan połapał się w tym od razu i dlatego kazał nam pilnować tego barachła, aż nadeśle jeszcze paru. Prawdopodobnie już nadesłał…
– Powiedział ci to?
– Zwariowałeś? Ja znów się tylko domyślam! Możesz być spokojny, że nawet jak się spytam, to mi nie odpowiedzą. Ani nie zaprzeczą, ani nie potwierdzą i bij, człowieku, łbem w ścianę. Oni zawsze tak robią i kiedyś mnie wykończą psychicznie.
– Znaczy, teraz powinien przyjść ten jakiś trzeci, prawdziwy? Po cholerę kazali nam ją zanieść do piwnicy?
– Nie wiem, możliwe, że na wszelki wypadek… Zgodnie z instrukcjami kapitana siedzieliśmy w kuchni, zgasiwszy poza tym światło w całym domu. Trzeci oczekiwany wysłaniec denerwująco opóźniał swoje przybycie. Dochodziło wpół do jedenastej, napięcie wzrastało, snuliśmy rozmaite przypuszczenia, nadsłuchując odgłosów z piwnicy, istniała bowiem możliwość, że w sprawę wda się konkurencja, której forpocztą był włamywacz. Mogła wywiązać się walka… Akurat zdążyłam nalać sobie świeżej herbaty, kiedy pod dom podjechał jakiś samochód. Równocześnie zerwaliśmy się z miejsc i rzuciliśmy do okna w ciemnym pokoju.
Z czarnego fiata wysiadł jakiś facet.