Выбрать главу

– Idzie tu – zaszeptał mąż konspiracyjnie, nie wiadomo po co, bo sama też doskonale widziałam. – Zabierze wreszcie to parszywe łajno czy nie…?

Facet skierował się powoli ku drzwiom, rozejrzał się dookoła, postał chwilę na ścieżce i wreszcie zadzwonił. Podskoczyliśmy tak, jakby wysadził drzwi petardą. Mąż nerwowym truchtem popędził otworzyć. Zapaliłam światło w holu i zatrzymałam się w kuchennych drzwiach.

Niewiarygodnie staroświecki osobnik w wielkich, przyciemnionych okularach skłonił się nam z wersalską rewerencją. Wyglądał jak żywcem wyjęty z przedwojennych czasopism. Miał autentyczny melonik, wciętą salopę, parasol i, jak Bóg na niebie, prawdziwe, białe getry!!!

– Najmocniej przepraszam za późne odwiedziny – rzekł dziwnie zdartym, skrzekliwym dyszkantem. – Państwo pozwolą, że się przedstawię, nie znamy się osobiście. Moje nazwisko Kacyk. Państwo posiadają, odnoszę takie wrażenie, przesyłkę dla mnie…

Mniej by nas chyba zaskoczył, gdyby oświadczył, że nazywa się baron von Dupersztangiel. Mąż najwyraźniej w świecie zgłupiał i zaniemiał, musiałam zatem zabrać głos.

– Bardzo słuszne wrażenie pan odnosi, posiadamy przesyłkę – odparłam z niejakim wysiłkiem. – Cieszy nas, że pan się zgłosił, bo nie wiedzieliśmy, gdzie odesłać, a to podobno pilne.

– Nie tak bardzo, nie tak bardzo – powiedział osobnik pobłażliwie, kłaniając się i machając parasolem. – Oddawca przesadził…

Mąż odzyskał nagle utracone na chwilę władze.

– Zaraz panu przyniosę – zawołał pospiesznie i skierował się ku schodom do piwnicy.

Facet powstrzymał go takim gestem, jakby zamierzał złapać go za nogę rączką od parasola.

– Jedną chwileczkę! Przede wszystkim pragnę najgoręcej przeprosić za ten kłopot i podziękować państwu za niezwykłą uprzejmość. Jakaż to rzadka rozkosz spotkać tak miłe, tak uczynne, tak niekonwencjonalne osoby! Doprawdy, czuję się zażenowany, wykorzystałem uprzejmość państwa w stopniu niedopuszczalnym. Pozwoliłem sobie na zbyt wiele, na zbyt wiele! Czy mogę mieć nadzieję, że zechcą państwo nie mieć mi tego za złe?

Skrzekliwy dyszkant skrzypiał monotonnie i natrętnie, nie sposób mu było przerwać. Oszołomieni nieco obydwoje z mężem zgodnie zapewniliśmy go, że zechcemy. Oryginalny facet giął się w ukłonach jak wiotka brzózka na huraganie, kiwał się, czynił jakieś zamaszyste gesty, nogami wykonywał takie ruchy, jakby tańczył gawota, a zdarty głos nabierał stopniowo gruchających tonów.

– Gorąco proszę o przebaczenie za przybycie tak późną porą, ale dziś dopiero wróciłem z podróży, nie chcąc zaś dłużej obciążać państwa przechowywaniem uciążliwego niewątpliwie bagażu, pospieszyłem natychmiast. Czasokres, przez jaki państwo raczyli służyć mi swoją uprzejmością, żenuje mnie tym bardziej…

Na obliczu męża osłupienie przemieszało się z podziwem i jakimś zachłannym zainteresowaniem. Zdumiewający osobnik, z całą pewnością jeden na dziesięć tysięcy, wdzięczył się i krygował ze wzrastającym zapałem, a z ust płynął 'mu nieprzerwany potok skrzypiącej słodyczy. Zaczęło mnie nagle ogarniać przerażające przekonanie, że już do końca życia skazani jesteśmy nie tylko na paczkę, która przynajmniej leżała cicho, ale też i na jej właściciela, który w żaden sposób nie da się wyłączyć. Mąż zmienił wyraz twarzy, zainteresowanie przerodziło mu się w zgrozę i teraz już wyglądał tak, jakby koniecznie chciał iść po paczkę tylko po to, żeby nią gruchnąć w łeb ten rozszalały wulkan uprzejmości.

– Jeżeli zatem zechcą państwo być tak łaskawi, pozwolę sobie z prawdziwym wzruszeniem zdjąć z ramion państwa ten niewygodny ciężar. Czy nie przeszkadzała ona zbytnio?

– Nie – warknął mąż. – Nie zbytnio!

– Mam nadzieję, że paczuszka nie pozostawała poza domem, pod wpływem opadów atmosferycznych? Nie śmiałbym, rzecz jasna, domagać się najmniejszych bodaj względów…

– Nie pozostawała!!!

– Gdyby bowiem pozostawała, w pewnym stopniu mogłoby to negatywnie wpłynąć na jej zawartość…

Przestałam słuchać, zajęta wyobrażaniem sobie rozmazanego na deszczu baniastego łba rycerza, co stanowiłoby niewątpliwie widok niezwykle atrakcyjny. Mąż błysnął nagle dziko okularami, wydał z siebie nieartykułowany charkot i runął po schodach w dół. Facet kłaniał się ku drzwiom do piwnicy z rozanielonym wyrazem twarzy.

Gest, jakim paczuszka została mu wręczona, wykluczał odmowę jej przyjęcia. Gdyby nie chwycił jej w objęcia natychmiast, zleciałaby mu na nogi. Wśród dygów, przegięć i podziękowań, właściciel godnych go dzieł sztuki oddalił się w lansadach, błyskając białymi getrami. Przez długą jeszcze chwilę nie mogliśmy ochłonąć z wrażenia.

– Poszedł… – wyszeptał mąż w osłupiałym niedowierzaniu… – A już myślałem, że do śmierci się tego ścierwa nie pozbędziemy… Rany boskie, więc to jest ten kacyk?! Skąd się wziął, z panopticum?!

Mój oszołomiony umysł pracował gorączkowo.

– Słuchaj no – powiedziałam, odciągając go od okna. – Jak tam wszedłeś, to nic nie było?

– Gdzie?

– W warsztacie.

Mąż oderwał się od kontemplacji ulicy, z której zniknął czarny fiat, i patrzył na mnie otępiałym wzrokiem.

– Wszystko było. To znaczy… Czekaj no! Tyś tam nie wchodziła?

– Gdzie?

– Do warsztatu.

– Oszalałeś? Przecież cały czas siedzę z tobą w kuchni!

– Wcale bym się nie dziwił, gdybym z tego wszystkiego oszalał. Ale chyba jeszcze nie… Bo uważasz, ona inaczej leżała. Odwrotnie. Pamiętam, położyłem ją w poprzek krzesła, a teraz, jak ją brałem, leżała wzdłuż. Sama się obróciła?

Kilkakrotnie pokiwałam i pokręciłam głową, usiłując odpowiedzieć równocześnie jemu i sobie.

– Zamienili jedną na drugą. Ktoś się zakradł, podrzucił fałszywą, zabrał prawdziwą, a ten tutaj zabrał fałszywą. Nie bez powodu trzymał nas tyle czasu, chodziło mu o to, żeby tamten zdążył. Mam nadzieję, że kapitan dosłał tu dwóch, a nie jednego.

Znów padłam na kolana przy telefonie, mętnie myśląc, że trzeba tu było podłożyć jakąś poduszkę. Składając kapitanowi sprawozdanie, zmieniłam poglądy i doszłam do wniosku, że zamiana paczki była pozorowana i kacyk zabrał jednak prawdziwą. Prawdopodobnie te rozważania wywarły negatywny wpływ na jasność moich wypowiedzi, bo kapitan zażądał konwersacji z mężem, który od drzwi do telefonu przeczołgał się na czworakach, nie bacząc na to, że w pokoju jest ciemno i nikt z zewnątrz zobaczyć nas nie może. Potwierdził moją wersję wypadków, po czym wydarłam mu słuchawkę z rąk.

– Panie kapitanie, co teraz? – spytałam niespokojnie. – Mamy tu dalej siedzieć? Kontynuować przedstawienie?

– Siedzieć! – zagrzmiał kapitan. – Aż zleceniodawcy was zwolnią! Uzgodnić, co im powiecie! Żadnych wyczynów na własną rękę! Wszystko jak było! Dobranoc!

Z westchnieniem odłożyłam słuchawkę, zmieniłam pozycje i oparłam się wygodnie o drzwiczki szafki, wyciągając nogi.

– Zanosi się na to, że resztę życia spędzimy jako stadło państwa Maciejaków – powiedziałam ponuro do męża, siedzącego również na podłodze, pod sekretarzykiem. – Złapią kacyka, złapią pana Palanowskiego w objęciach Basieńki, złapią prawdziwego pana Romana i nie wiem, kto nas tu przyjdzie zluzować. Umowa opiewa do jutra włącznie, a tu co? Jedna wielka chała.

– Grunt, że tę paczkę wreszcie diabli wzięli – odparł mąż stanowczo. – Bez kacyka na głowie od razu się lepiej czuję. Zastanowiłem się, te pięćdziesiąt patyków też im oddam, nie życzę sobie mieć z tym nic wspólnego. Zwrócę ratami, chociaż jeszcze nie wiem, skąd wezmę. Może się zgodzą strącać mi z pensji.

Kiwnęłam głową i przesunęłam się nieco, bo uchwyt drzwiczek ugniatał mnie w plecy.

– Nie mam pensji, ale za to nie wydałam jeszcze pieniędzy. Za remont samochodu muszę zapłacić, to już przepadło. Też im resztę zwrócę z najbliższych dochodów.

– To trzeba na piśmie. Słuchaj, musimy to napisać już teraz i oddać kapitanowi, czy tam komu trzeba. Dobrowolnie oddajemy dochód z przestępstwa, nie braliśmy udziału i niech się nas nikt nie czepia. Mnie zależy na tym, żeby zostać praworządny, a jak nie zrobimy tego zaraz, to potem nikt nie uwierzy w nasze dobre chęci. Jazda, piszemy!

Przyznałam mu rację. Rozwój afery ogłupił nas do tego stopnia, że dopiero po długiej chwili obijania się w ciemnościach o meble uświadomiliśmy sobie, że możemy zapalić światło. W blasku lampy udało nam się oprzytomnieć prawie do reszty. Uroczyście podpisane dokumenty postanowiliśmy wysłać pocztą nazajutrz.

– Niech ci się nie zdaje, że to tak łatwo przyjdzie koniec – powiedziałam złowieszczo, przykrywając maszynę. – Najgorsze jeszcze ciągle przed nami.

– Niby co takiego? – zaniepokoił się mąż. – Ja już nic gorszego nie umiem sobie wyobrazić.