Выбрать главу

– No to wyobraź sobie, że się spotykasz z Maciejakiem w celu kolejnej metamorfozy w odludnym miejscu i on cię pyta, skąd taka komitywa z żoną i dlaczego nie ukryłeś przed nią, że nic nie wiesz o kacyku. I czy ona nie nabrała jakichś podejrzeń. I co?

Mąż spojrzał na mnie jak na Gorgone, która do tej pory ukrywała się pod maską gołębicy. Zbladł i obie ręce same mu skoczyły ku włosom.

– I jeszcze spyta, co wiesz o hydraulikach i gdzie to tak ciekło – dodałam nielitościwie. – Zwracam ci uwagę, że kapitan kazał nam się nad tym zastanowić. Nie ulega wątpliwości, że będą nam zadawali głupie pytania, żeby sprawdzić, czy się coś nie wykryło, bo ten kacyk nas obszczeka. Musimy uzgodnić zeznania.

Mąż przestał nagle szarpać się za głowę, przyjrzał mi się z niesmakiem i urazą i wrócił do sprzątania papierów.

– Zrób no kawy – zażądał. – Nie wiem, co w tym jest, ale cholernie lubisz wyskakiwać z rozmaitymi rewelacjami akurat w środku nocy. Chyba się jednak nigdy w życiu nie ożenię, chociaż miałem zamiar…

*

Nazajutrz o poranku przybył kapitan we własnej osobie w przebraniu pracownika elektrowni. Nawet mu było do twarzy. Przyjęliśmy go w holu, pod otwartą szafką z bezpiecznikami, co było o tyle niewygodne, że siedzieć mogliśmy tylko na schodach. Prezentował znacznie lepszy humor niż wczoraj.

– Szanowni państwo – powiedział uroczyście – organa MO zwracają się do was… Ściśle biorąc, nie tyle organa, ile ja prywatnie, chociaż, oczywiście, w porozumieniu z organami… Z prośbą, czy może z propozycją, nie wiem, jak to nazwać. Otóż widzicie… Odsunęlibyśmy was od tej całej sprawy kategorycznie, bo milicja nie zatrudnia osób postronnych, ale tu zachodzi wyjątkowy wypadek. Zaraz to wyjaśnię szczegółowo, tylko najpierw powiem, w czym rzecz. Mianowicie istnieje możliwość, że ci Maciejakowie jeszcze raz zwrócą się do was o zastępstwo. Zgódźcie się.

– O rany boskie…!! – jęknął mąż rozdzierająco. Sama też się poczułam niemile zaskoczona. Kapitan przyjrzał nam się z mieszaniną zainteresowania i niesmaku.

– Tak panu źle z tą żoną? – zdziwił się karcąco.

– Nie, nie to… Jako żona to ona jest wprawdzie do niczego, ale tak sama w sobie specjalnie mi nie przeszkadza. Tylko ja już nie mogę, ja się nie nadaję na przestępcę, ja mam dosyć! Urlopu mi nie starczy!

– Masz jeszcze trzy tygodnie – zauważyłam.

– A jak oni się rozbestwili i będą chcieli miesiąc…? Kapitan uciszył nas gestem.

– Ja to państwu zaraz wytłumaczę. Rzecz w tym, że nam zależy, żeby oni się czuli bezpieczni. Będzie bez porównania łatwiej. Jasne, że wyłapiemy ich i bez tego, ale i trudności się zwiększą, i dłużej to będzie trwało, a wasza pomoc może być nadzwyczajnym ułatwieniem…

Mąż jęknął znowu, tym razem z rezygnacją.

– Mogę was zapewnić, że nikt się o tym nie dowie, nie będziecie występować oficjalnie, ani teraz, ani w ogóle nigdy. Możecie się oczywiście nie zgodzić i nawet namawiać was nie mam prawa, ale nie będę ukrywał, że bardzo nam zależy…

– Mnie pan me musi agitować – przerwałam dość ponuro. – Ja bym się zgodziła dla samej draki, to on protestuje, bo głupi. Nie zdaje sobie sprawy, że w świetle prawa wyglądamy niewyraźnie. Albo się zrehabilitujemy, albo będą nas włóczyć po sądach. Żaden sędzia nie uwierzy, że daliśmy się tak otumanić, i każdy będzie wietrzył to nasze idiotyczne ciągnięcie zysków z nierządu… Tego, chciałam powiedzieć, z przestępstwa…

– Przecież napisałem, że oddaję!

– Oddajesz, bo się wykryło. Sędzia ci powie, że jakby się nie wykryło, tobyś nie oddał, i możesz się wypchać swoją dobrą wolą!

Mąż w mgnieniu oka wykonał sobie koafiurę a la strach na wróble.

– Urlop… – zajęczał głucho.

Kapitan zamachał uspokajająco obiema rękami.

– Po pierwsze to będzie kwestia paru dni, dwóch, trzech. A po drugie ma pani rację tylko częściowo. Co wy sobie wyobrażacie, że my nie wiemy, kogo o co posądzać? Jeszcze raz podkreślam, że możecie się nie zgodzić!

– Zgadzamy się – powiedział mąż ponuro. – Trudno, niech to szlag trafi, zrobię z siebie idiotę jeszcze raz…

Zdusiłam w sobie prywatne problemy, poprzysięgliśmy wierność MO do grobowej deski, po czym omówiliśmy szczegóły. Kapitan dziwnie mało interesował się naszym honorarium, bez protestu przyjął list do siebie i jeszcze raz ostrzegł, że narażamy się na niebezpieczeństwo.

– I niech wam nie przyjdzie przypadkiem do głowy kontaktować się ze sobą – dodał. – Wy się w ogóle nie znacie jako wy!

– No, to chyba jasne – mruknął mąż,. – No pewnie – przyświadczyłam z urazą. – Za co nas pan ma, za półgłówków?

Kapitan popatrzył jakoś dziwnie, zdławił cisnącą mu się wyraźnie na usta odpowiedź i zakończył wizytę.

Zaczęłam odczuwać zdenerwowanie nieco odmienne od dotychczasowego. Pozbycie się osobowości Basieńki otwierało przede mną nowe perspektywy, w których dawały się dostrzec elementy miło emocjonujące i denerwowałabym się nawet z przyjemnością, gdyby nie ta ostatnia kłoda, zwalona na drodze ku czarownym przeżyciom. Na myśl, że czeka mnie pogawędka z pełnym podejrzeń panem Palanowskim i, co gorsza, niewątpliwie wizyta u niego w domu, nie doznawałam przyjemności absolutnie żadnej.

Nie mieliśmy nic do roboty. Mąż, zgodnie z umową, zwolnił pomocnika, przyozdobiwszy do końca belę tafty. Prywatny wzór dla niego skończyłam, przez roztargnienie zaczęłam nawet następny, za Basieńkę, i nie chciało mi się go już kontynuować. Poświęcaliśmy czas wysuwaniu rozmaitych przypuszczeń i rozważaniu sytuacji.

– Ciekawa jestem, jak zamierzasz to wynieść z tej zbójeckiej jaskini – zauważyłam krytycznie, pomagając mu zapakować gruby rulon. – Nie powiesz przecież Maciejakowi, że odwaliłam dla ciebie prywatną robotę i chyba mu tego nie zostawisz?

– Już to przemyślałem. Jak tylko zadzwoni i umówi się ze mną, od razu dzwonię do kumpla, że przyjdzie tam taki brodaty, czarny jełop i przyniesie rysunek. I podrzucę mu po drodze. Nie pozna mnie, nie ma obawy.

– Czarny jełop to ty? – upewniłam się.

– Jasne, że ja – przyświadczył mąż i nagle zdenerwował się. – Nie żaden ja, tylko Maciejak! Znaczy ja, ale jako on. Ja jestem blondyn!

Mignęło mi w głowie, że z tymi blondynami przyjdzie chyba w końcu zwariować i natychmiast uświadomiłam sobie jeszcze jedną zgryzotę. Jeżeli przemieni? się z powrotem w siebie, na spacer pójdzie dzisiaj prawdziwa Basieńka. Efekty mogą być katastrofalne i bezwzględnie należy im zapobiec…

– Słuchaj, musimy sobie ustalić jakieś hasło – powiedziałam posępnie, pełna złowieszczych przeczuć.

– Po co hasło? – zaniepokoił się mąż.

– W razie gdybyśmy musieli znów ich udawać. Może zaistnieć sytuacja, że zaangażują tylko jedno z nas. Możemy nie odróżnić nas od nich.

– No i co?

– Jak to co, niby jak ty to sobie wyobrażasz, przychodzisz, zamiast mnie siedzi prawdziwa Basieńka, odzywasz się do niej jak do mnie i co? Wszystko się wykrywa! Uważasz, że złożą nam powinszowania?

Mąż przeraził się śmiertelnie.

– O rany Boga, faktycznie! Utłuką nas bez chwili namysłu! Co za cholerne bagno, co mi do łba strzeliło, żeby się w to wrąbać! Musimy się jakoś zabezpieczyć. Co proponujesz?

– No właśnie hasło. Coś naturalnego…

– Znaczy co? Wejdę i powiem: "W Grenadzie zaraza, odzew!" Tak?

– Głupiś, przecież mówię, że coś naturalnego! Czekaj… Już wiem! Nic nie gadać, tylko bębnić palcami po szybie. Wchodzisz do pokoju, czy tam gdziekolwiek, wątpliwa ja tam siedzę, podchodzisz do okna i bębnisz sobie, wyglądając. O, tak!…

Zaprezentowałam czynność, mąż popukał w szybę obok.

– Może być – zgodził się. – A ty co? To samo?

– Nie. Nie bądźmy monotonni, Zdejmę pantofel i wytrząsnę sobie z niego kamyczek.

– Skąd weźmiesz kamyczek?

– Zidiociałeś do reszty czy co? Będę udawała, że wytrząsam kamyczek!…

Wszystko wskazywało na to, że dłuższe oczekiwanie doprowadzi nas do stanu całkowitego upadku umysłowego. Nie sposób było przewidzieć, co nastąpi i kiedy. Mąż wysunął okropne przypuszczenie, że nasi mocodawcy zmylili pogonie, uciekli już dokądkolwiek przez zieloną granice, wystawili nas rufą do wiatru, nie zgłoszą się w ogóle i zostaniemy tak, przykuci do siebie na resztę życia. Osobiście byłam zdania, że raczej przygotowują dla nas jakąś pułapkę, z której wydostaną się już tylko nasze zwłoki w nie najlepszym stanie. Pewne zaś jest, że jeśli przyjdzie nam czekać do jutra, popadniemy w nieuleczalną histerię.

Makabryczne prognozy przerwał o wpół do piątej po południu pan Palanowski. Telefon oderwał mnie od smażenia jajecznicy, bo w końcu, pomimo zdenerwowania, jakiś posiłek trzeba było zjeść.