– Skarbie mój, już jestem – rzekł z ożywieniem. – Przyjdź do mnie natychmiast, nie bacząc na protesty tego zbira. Stęskniłem się za tobą.
Zakryłam ręką mikrofon i przenikliwym szeptem poleciłam zbirowi zdjąć patelnię z ognia. Ulga wróciła mi apetyt.
– Dobrze – powiedziałam posłusznie do telefonu. – Już jadę. Będę za pół godziny.
– Samochodem, oczywiście?
– Samochodem.
– Ubierz się… Bo jest chłodno!
Akurat było ciepło. Miało to niewątpliwie oznaczać, że powinnam wybrać strój, rzucający się w oczy. Pan Palanowski robił wrażenie, jakby nic nie podejrzewał.
Jajecznicę zjadłam jeszcze dość spokojnie, po czym stanęło mi przed oczami wszystko to, czego powinnam dokonać przed wieczorem, i spokój prysnął bezpowrotnie.
W obłędnym pośpiechu zadzwoniłam do kapitana, następnie zaś do warsztatu, w którym stał gotowy już od trzech dni mój samochód. Użebrałam zgodę na odebranie go o siódmej, chociaż warsztat był czynny do piątej. Następnie ubrałam się zupełnie bez sensu, ale za to bardzo jaskrawo, pożegnałam spłoszonego do nieprzytomności męża i ruszyłam do stęsknionego amanta.
Przed drzwiami pana Palanowskiego zebrałam wszystkie siły duchowe.
Za progiem nikt mnie nie napadł, nie związał i nie zakneblował, nie było też goryla z pistoletem w dłoni, przez co jednakże nie poczułam się wcale mniej nieswojo. Kapelusz mojej ciotki leżał na biurku, Basieńka zaś siedziała na tapczanie w szlafroku wielbiciela. Na moment zakwitło we mnie przekonanie, że przesiedziała tak całe trzy tygodnie.
Z pana Palanowskiego buchały istne gejzery wdzięczności, wśród których nie dawało się dostrzec miejsca na żadne podejrzenia.
– Pani rozumie, musiałem się zwracać do pani jak do Basieńki – usprawiedliwiał się ogniście. – Ten zbrodniczy typ jest zdolny do zorganizowania podsłuchu. Najmocniej panią przepraszam za tę konieczną poufałość… O moich uczuciach do Basieńki on doskonale wie i naigrywa się z nich. Czy pani jest pewna, że wszystko w porządku? Jak to było z tymi hydraulikami? Musi nam pani wszystko dokładnie opowiedzieć!
Przyjęłam filiżankę kawy, postanawiając raczej wylać ją sobie za gors, niż wypić kroplę, i przystąpiłam do relacjonowania wydarzeń. Wiadomo było, o co im chodzi. Pan Palanowski chciał sam ocenić sytuację i zorientować się, czy istnieją dla niego powody do obaw. Z mściwą satysfakcją czerpałam kojące wieści z bogatych skarbów mojej wyobraźni. Potoki wody, lejące się w kuchni państwa Maciejaków, i kompletne zidiocenie hydraulików, wziętych z jakiejś spółdzielni, której nazwa, oczywiście, umknęła z mojej pamięci, przedstawiłam nad wyraz obrazowo i przekonywająco. Włamywacz przeszedł jak po maśle. Paczka dla kacyka sprawiła mi pewne trudności, bo czuły amant z natrętnym uporem dopytywał się w kółko o reakcje męża i stopień mojego z nim porozumienia. Po pół godzinie zaczęłam odczuwać wyczerpanie psychiczne i opuszczenie tej jaskini rozbójników stało się dla mnie głównym celem życia.
– Ten pani mąż to kompletny kretyn – powiedziałam z niesmakiem do Basieńki, która wzruszeniem ramion wyraziła zgodę na moją opinię. – Okazuje się, że on tego kacyka w ogóle nie znał, i nie wiem, dlaczego ukrywał to przede mną. Złośliwie proponował mi przez cały czas, żebym ją sama odwiozła. Oczywiście protestowałam…
– I bardzo słusznie, bardzo słusznie – przyświadczał pospiesznie pan Palanowski. – Tu nastąpiło pewne nieporozumienie. On pana Kacyka istotnie nie znał i była to nie jego sprawa, lecz Basieńki. Basieńka miała zawiadomić o dostarczeniu przesyłki, ale siłą rzeczy pani nie mogła tego zrobić. Nie przewidzieliśmy tego po prostu, szczególnie, że pan Kacyk był nieobecny w Warszawie… On zaś w taki niedorzeczny sposób usiłował podstępnie wejrzeć w jej interesy i kontakty, udając, że jest w nich zorientowany…
Bardzo byłam ciekawa, jak też pan Palanowski wyjaśni głupie niedopatrzenie z paczką i patrzyłam w niego niczym sroka w gnat, kiedy plątał się w gąszczu matactw. Im bardziej patrzyłam, tym bardziej się plątał, aż w końcu zreflektowałam się na myśl, że jako osoba prostoduszna, łatwowierna i niezorientowana w istocie sprawy nie powinnam się tym zajmować. W ogóle nie powinno mnie to obchodzić. Zmieniłam temat dobrowolnie, sprawiając mu tym widoczną ulgę, i wyjaśniłam kwestię towarzysza spacerów.
– Może mu się pani kłaniać, ale nawet nie musi pani uprzejmie – poinstruowałam łaskawie Basieńkę. – Obcy człowiek, porozmawiałam z nim parę razy o byle czym. O pogodzie i o chuliganach. Nie będzie pani zaczepiał.
– A już się niepokoiliśmy, że zawarła z nim pani bliższą znajomość – zaśmiał się nerwowo pan Palanowski. – Byłoby to kłopotliwe.
Omal nie powiedziałam, że nawet jeśli, to przecież nie jako Basieńka, tylko jako ja. Wyczerpanie psychiczne zaczęło się na mnie odbijać. Należało czym prędzej zakończyć tę niebezpieczną indagację i wyjść. Wyjść stąd wreszcie, żywa i we własnej osobie!
Pan Palanowski zauważył moje spojrzenie na zegarek.
– Pani się spieszy? Nie chciałbym być nietaktowny, ale wydaje mi się, że pani jest zdenerwowana? Czy może przytrafiło się coś jeszcze…?
– Coś jeszcze to się dopiero przytrafi, jak nadleci tu mąż – odparłam, nie kryjąc irytacji. – Dziwię sję, że państwo się nie spieszą. Ja w każdym razie życzyłabym sobie skończyć już tę maskaradę. Udać się udało, ale ja od trzech tygodni żyję w stanie napięcia i zdenerwowania i oświadczam panu, że mam tego najzupełniej dosyć. Możemy sobie jeszcze porozmawiać kiedy indziej.
Pan Palanowski jakby się przecknął. Zerwał się, wstrząśnięty i pełen niepokoju, jął mnie przepraszać, okazał skruchę i pogonił Basieńkę, która wreszcie ruszyła się z tapczanu. Powrót do własnej postaci sprawił mi żywą przyjemność. Heroina fałszywego romansu przebierała się we własne purpury i fiolety, ja zaś zdzierałam z siebie jej skórę. Precz z idiotycznym pieprzykiem, precz z martwym zębem, precz z grzywką, precz z maquillagem kontra świat! Pod peruką zrobił mi się uklepany kołtun, przemalować się nie miałam czym, ale nic nie było w stanie zmniejszyć we mnie niebotycznej ulgi. Doprowadzić się do ludzkiego wyglądu postanowiłam dopiero w domu.
Pół godziny, które odczekiwałam jeszcze po wyjściu Basieńki, należało niewątpliwie do najdłuższych w moim życiu. Pan Palanowski zabawiał mnie niemrawą konwersacją, myślami najwidoczniej błądząc gdzie indziej. Wreszcie zamilkł na chwile, odkaszlnął kilkakrotnie z zakłopotaniem, po czym rzekł:
– Jeśli pani pozwoli, to jeszcze chciałbym… Bardzo proszę nie poczytywać tego za nadużywanie pani uprzejmości! Otóż, czy moglibyśmy mieć nadzieje… To na razie jeszcze nic pewnego, ale po chwilach pełnego szczęścia tak trudno wrócić do brutalnej rzeczywistości! Więc w wypadku, gdyby to było możliwe, czy zgodziłaby się pani… Może za jakieś kilka dni… Czy zechciałaby pani zastąpić Basieńkę ponownie, tym razem już na krócej, nie więcej niż dziesięć dni, może tydzień… Oczywiście za osobnym wynagrodzeniem…
Nawet gdyby kapitan nie miał z tym nic wspólnego, zgodziłabym się bez żadnego namysłu. Zgodziłabym się dopłacić mu, zgodziłabym się na wszystko, byle tylko, wreszcie stąd wyjść. W pierwszej chwili nie wiedziałam, do czego zmierza, i oczekiwałam jakiejś krew w żyłach mrożącej propozycji w rodzaju pozostania u niego w domu, przejażdżki w odludną okolicę, wypicia tej wystygłej kawy lub też czegoś podobnego, przeciwko czemu zdecydowana byłam gwałtownie protestować.
W tej sytuacji do porozumienia doszliśmy w mgnieniu oka. Trafność przewidywań kapitana napełniła mnie nadzieją na jego bliski sukces. Z doskonałą obojętnością zaakceptowałam sumę dziesięciu tysięcy złotych, równie dobrze pan Palanowski mógł mi zaoferować dziesięć milionów albo pięćdziesiąt groszy. Zgodziłam się, że dla mnie samej lepiej będzie zachować rzecz w tajemnicy, już chociażby z uwagi na te dokumenty. Wciąż niepewna, czy nie spotka mnie jeszcze coś złego na schodach, czy nie zleci mi na łeb ciężki przedmiot z jakiegoś okna, czy nie zainteresuje się mną w bramie gorylowaty bandzior, z ulgą absolutnie niebotyczną opuściłam apartament przestępcy.
.Zarazem opuściła mnie wszelka zdolność do zachowania równowagi. Dochodziła siódma. Musiałam skoczyć po pieniądze, odebrać samochód, wrócić do własnego domu, uporządkować rozmazaną twarz, przebrać się i za wszelką cenę zdążyć na skwerek! Oczyma duszy widziałam nieopisane komplikacje. Nie zdążam, blondyn przychodzi, natyka się na tę przeklętą zołzę, odzywa się do niej, ona mu odpowiada coś ni w pięć, ni w jedenaście, on usiłuje zbadać, co się stało, moje łgarstwo się wykrywa, przyjeżdżam tam jako ja, Basieńka widzi mnie z nim, moje łgarstwo wykrywa się tym bardziej, mordują nie tylko mnie, ale i jego, szalona ilość zwłok poniewiera się po niewinnym skwerku. Względnie Basieńka mnie nie widzi, ale on widzi nas obie, ona – jest podobniejsza do mnie, to znaczy do siebie, nie wiadomo, która to jestem ja, robi się jeden melanż, wszystko się wykrywa znów przeze mnie, kapitan i pułkownik obdarzają mnie wyrazem wdzięczności w postaci długotrwałego odosobnienia. Względnie dzieje się jeszcze coś innego, czego nie potrafię przewidzieć, a skutki są też opłakane. Ogólny płacz i zgrzytanie zębów…