Выбрать главу

Złapałam taksówkę, wpadłam do domu po pieniądze, udało mi się uniknąć spojrzenia w lustro, wpadłam do warsztatu absolutnie w ostatniej chwili, zlekceważyłam całkowicie instrukcje w kwestii zmiany oleju, rzuciłam się do samochodu i wyprysnęłam na ulicę. Z wizgiem zahamowałam przed własną bramą i w galopie przebyłam schody. Ręce mi się trzęsły, kiedy sobie malowałam prawdziwą twarz, włożyłam bluzkę tyłem do przodu, upuściłam zegarek i złamałam grzebień na peruce.

Na ulicę przy skwerku podjechałam po ósmej. Upiorna Basieńka spacerowała złośliwie po najlepiej oświetlonych miejscach, widoczna z daleka niczym Statua Wolności. Objechałam skwerek dookoła, zaparkowałam na skraju, w cieniu, przeleciałam zieleń na durch, wybierając dla odmiany miejsca najciemniejsze, po czym usiadłam na ławce pod drzewem, z dala od latarni, w kompletnej czerni, mając otwarty widok we wszystkie strony. Blondyna jeszcze nie było. Uspokoiłam się nieco, chociaż wszystkie przewidywane komplikacje groziły mi nadal.

Spróbowałam ułożyć sobie plan.działania. Powinnam go dopaść, zanim ujrzy Basieńkę, dyplomatycznie wytłumaczyć mu, że teraz tak wyglądam, kobieta zmienną jest, dyplomatycznie odciągnąć go z tego idiotycznego miejsca, i dyplomatycznie namówić na przejażdżkę samochodem dokądkolwiek. Tak dyplomatycznie, żeby to pozwoliło uniknąć szczegółowych wyjaśnień…

Pierwszy punkt programu wykonałam bezbłędnie. Dostrzegłam go, wchodzącego w alejkę w pobliżu zaparkowanego samochodu, zerwałam się z ławki i ruszyłam w jego kierunku ostrym kurcgalopkiem. Basieńka, szczęśliwie, przechadzała się w tej chwili tyłem do mnie. Potknęłam się o coś w ciemnościach i runęłam na niego, omal się nie przewracając.

– Niech pan stąd idzie! – zażądałam pospiesznie w myśl wszelkich reguł dyplomacji. – To znaczy, chodźmy stąd, to miejsce jest obrzydliwe! Są inne, znacznie ładniejsze, prześliczne, jedźmy tam samochodem!

Nie tylko nie protestował, ale nie okazał nawet najmniejszego zaskoczenia. Zawrócił, pozwolił się. dowlec do samochodu i wepchnąć do środka. Wystartowałam jak do pożaru, wykonałam rekord trasy i zatrzymałam się w jednym z tych reklamowanych, prześlicznych miejsc na Racławickiej koło ogródków działkowych, wpadłszy lewymi kołami w jakąś błotnistą dziurę. Cofnęłam się, wyjechałam z dziury i zgasiłam silnik, chwilowo niezdolna do dalszych, dyplomatycznych posunięć.

– Ślicznie pani dzisiaj wygląda – powiedział, przyglądając mi się z uśmiechem w słabym świetle odległej latarni, zupełnie tak, jakbyśmy nadal stali w alejce na skwerku, jakby nie było tej obłąkanej jazdy do prześlicznego miejsca ani żadnej przerwy w przywitaniu. – Mam wrażenie, że coś się w pani zmieniło. Uczesanie…? Chyba także kształt ust i oczy… Tak pani lepiej.

– Mnie w ogóle lepiej – odparłam z najgłębszym przekonaniem, usiłując ochłonąć po przeżyciach. – Pod każdym względem. Zamierzam już trwale być taka więcej przepiękna, szczególnie w gorszym oświetleniu. Czy panu Bardzo zależy na spacerach akurat na tamtym skwerku?

– Gdyby mi bardzo zależało, nie pozwoliłbym się stamtąd zabrać. Widzę, że pani przestało się tam podobać?

– Noga moja tam więcej nie postanie… – zaczęłam gwałtownie, przypomniałam sobie umowę z panem Palanowskim, urwałam i dokończyłam dość ponuro: -…co najmniej przez tydzień.

– Po tygodniu znów pani przewiduje zleconą pracę?

– Skąd pan to wszystko wie? – spytałam, przyjrzawszy mu się podejrzliwie. – Podobno jest pan osobą całkowicie prywatną?

– Oczywiście, że jestem osobą prywatną! Kimże miałbym być?

– Nie mam pojęcia. Zastanawiałam się nad tym, ale nic mi nie przychodzi do głowy. Jako osoba prywatna nie mógłby pan wiedzieć tego, co pan wie.

– Powiedzmy, że jestem osobą prywatną wyjątkowo ciekawą i dociekliwą. Posiadam zdolność dedukcji i z przesłanek wyciągam wnioski. Przesłanek dostarczyła pani sama w ilościach zdolnych zainspirować najlepszego tumana, a wnioski pani potwierdza. Nie powiedziała pani jeszcze tylko, jak pani na imię.

– Przysięgnę, że pan wie! – wykrzyknęłam z irytacją.

– Nawet jeśli wiem, wolę, żeby pani sama to powiedziała…

No i zrobiło się z tego coś takiego, co właściwie nie wiadomo, skąd się mogło wziąć. Rzeczywistość przekroczyła zakres działania imaginacji o tyle, że romansu z wymyślonym blondynem nigdy nie umiałam sobie wyobrazić. Dochodziłam do zawarcia z nim znajomości, wyklucia się wzajemnych upodobań i ani kroku dalej. Powinien był zatrzymać się w tym miejscu, pozostać w tej fazie, nie wiem, może skamienieć, może zdematerializować się, zniknąć mi z oczu, zaproponować platoniczną przyjaźń, udusić mnie ostatecznie dla świętego spokoju… Wszystko byłoby bardziej zrozumiałe! To, co mi tu rozwijało się i kwitło na skraju ogródków działkowych, budziło we mnie nabożne, niebotyczne zdumienie, wypychając z mojego jestestwa wszystko inne.

Pewne było tylko jedno, a mianowicie, że romans z takim blondynem musi stać się bezwzględnie prawdziwym romansem wszechczasów!

*

Pan Palanowski zadzwonił w osiem dni później zaskakując mnie propozycją wymiany Basieńki na mnie nazajutrz po południu. Nie miałam głowy do afer i mistyfikacji, bez mała zapomniałam o interesach państwa Maciejaków i wyrażenie zgody kosztowało mnie dosyć dużo wysiłku. W ostatniej chwili ugryzłam się w język, żeby nie spytać go, czy mąż również zostanie wymieniony.

Kapitan, którego telefonicznie powiadomiłam o planach szajki, pocieszył mnie zapewnieniem, że teraz to już nie będzie trwało dłużej niż trzy dni. Z Markiem byłam umówiona na mieście wieczorem. Nie bardzo wiedziałam, w jaki sposób wyjaśnić mu sytuację, bo przez cały czas ani jednym słowem nie poruszyliśmy tematu moich tajemniczych poczynań na skwerku. Nawet mnie to nie dziwiło, miałam wrażenie, że on wszystko wie i po prostu uważa, że nie należy o tym mówić.

– Słuchaj no, mój drogi – powiedziałam z westchnieniem, kiedy tylko wsiadł do samochodu. – Mam dla ciebie nową, odkrywczą propozycję. Czy nie nabrałeś przypadkiem ochoty na wieczorne spacery?

– Ślicznie wyglądasz – odparł na to, przeszkadzając mi prowadzić samochód. – Z dnia na dzień jesteś ładniejsza.

– Jutro zbrzydnę, nie ma obawy. Słuchaj, co mówię, bo to ważne. Będziesz się ze mną spotykał na skwerku czy nie?

Przestał prezentować ową cechę charakteru, o której niesłusznie sądziłam, że mu brakuje, i przyjrzał mi się z namysłem.

– Rozumiem, zbrzydniesz od spacerów… Na jak długo wcielasz się w tę tajemniczą osobę?

– Na trzy dni podobno – odparłam wzdrygając się lekko. – Od jutra. Wieczorem już pójdę na spacer jako ona. Ty co?

– Też pójdę, ale nie jako ona. Raczej jako ja. Wolałbym, żeby twój udział w tej całej sprawie już się wreszcie skończył.

Wzdrygnęłam się mocniej, skręciłam w prawo, zjechałam na bok i zatrzymałam samochód.

– To jest nie do zniesienia – oświadczyłam stanowczo. – Dosyć tego. Ogłupienie uczuciami do ciebie też ma jakieś granice. Porozmawiajmy poważnie. Co ty właściwie wiesz o tej całej aferze i skąd?

Milczał przez chwilę. Zawsze milczał przez chwilę, kiedy miał mi powiedzieć coś szalenie emocjonującego, ważnego, sensacyjnego, doprowadzając mnie na skraj uduszenia, bo czekałam jego wypowiedzi z zapartym tchem.

– W zasadzie wszystko – wyznał wreszcie. – Albo prawie wszystko. Najzupełniej dosyć, żeby się o ciebie niepokoić.

– Po pierwsze nie powiedziałeś, skąd wiesz, a po drugie dlaczego niepokoić? Nic mi się nie stało do tej pory, to i nic mi się nie stanie dalej.

– To nie będzie to samo. Nie wiem, czy sobie zdajesz sprawę, jak mało osób wiedziało, że ta pani z grzywką to ty. Wszystkim tym osobom zależało na trzymaniu języka za zębami. Teraz nastąpią pewne radykalne posunięcia i całe oszustwo może wyjść na jaw.

– No to co? Przecież nie ja je wymyśliłam.

– Mam na myśli, że może wyjść na jaw twoje porozumienie… z niektórymi osobami…

– Aha, i wtedy inne osoby z lubością poderżną mi gardło?

– Coś w tym rodzaju.

– Ale inne osoby nie dowiedzą się o niczym, dopóki nie zostaną wyłapane. A wtedy będzie im dość trudno podrzynać cokolwiek.

– Miła moja, nie bądź naiwna. Nie można mieć pewności, że się wyłapie wszystkich. Są tacy, którzy mają na widoku zbyt wielkie korzyści, żeby się mieli przed czymś zawahać, a ty jesteś przerażająco lekkomyślna…