– Przesadzasz – przerwałam stanowczo. – Ja tylko myślę logicznie. To przecież nie są zbrodniarze, nikomu tu nie grozi kara śmierci, odsiedzą swoje i po krzyku. Nikt nie będzie mnie mordował, żeby się narazić na więcej. Jeśli zaś tkwi w tym ktoś bardziej zagrożony, to ja o nim nic nie wiem, a zatem nie jestem dla niego niebezpieczna. Zastanowiłam się nad tym i przestałam się bać.
Przyglądał mi się w zadumie, trochę jakby zniecierpliwiony i zdegustowany.
– Nie wiem, jak cię przekonać… Ten ktoś może nie wiedzieć, że ty nie wiesz…
– Przestań mnie straszyć. Zresztą dobrze, skoro uważasz, że to konieczne, będę się bała jak cholera. A teraz bądź uprzejmy wyjaśnić wreszcie, skąd to wszystko wiesz!
– Sama mi powiedziałaś. Od początku zorientowałem się, że jesteś podstawiona za kogoś innego i bez trudu przyszło mi sprawdzić za kogo. O tamtej pani już coś niecoś wiedziałem, przyglądałem się jej dość długo. Sam byłem ciekaw, kiedy i jak milicja dotrze do tego murzyńskiego władcy…
– Więc wiesz nawet o kacyku! – wykrzyknęłam, smętnie kiwając głową. – Jedno z dwojga, albo należysz do szajki przestępców, albo jesteś prywatnym przyjacielem pułkownika.
– Prywatnym przyjaciołom nie zdradza się tajemnic służbowych.
– No to jesteś jasnowidzem. Nie, przepraszam, przestępcą. Może mi w takim razie wyjaśnisz…
– Jedno mnie tylko zastanawia – przerwał, jakby sobie nagle coś przypomniał. – Jakim cudem to tak przeszło? Coś ty takiego robiła, że dali się nabrać?
– Kto się dał nabrać?
– Nasze władze.
– : A…! Nic takiego. Pracowałam.
– W jaki sposób?
– Zwyczajnie, kreśliłam przy desce Basieńki – mruknęłam, bo nagle poczułam się niezwykle inteligentna, i rozjaśniło mi się w głowie. – Umiem to robić znacznie lepiej niż ona, podjęłam jej pracę bez chwili wahania. A za oknem siedział rudy debil…
– Co siedziało?!
– Rudy debil, tępy, obszargany i rozlazły. Żuł gumę i patrzył mi na ręce od pierwszego dnia.
– A, rudy debil…!
– Pewnie się teraz okaże, że to jest jeden z najzdolniejszych wywiadowców milicji – powiedziałam z rozgoryczeniem, widząc jego wyraz twarzy. – Zawsze mnie skołują. Nie zdziwię się, jeśli któryś z nich przebierze się za strusia. Tobie było łatwo połapać się w tym szachrajstwie, wygłupiłam się do ciebie od pierwszego słowa, ale oni wiedzieli tylko, że Basieńka z kropką na twarzy twardo siedzi przy stole i ciągnie wzór. Mało jest osób, które mają w tym wprawę. Nie wiem, czy wiesz, że taki szablon musi być idealnie powtarzalny w każdą stronę…
– Wiem. To był dla nich wyjątkowo korzystny zbieg okoliczności. Niepokoi mnie trochę ta paczka dla kacyka. Musiało tu nastąpić jakieś nieporozumienie.
– Widzę, że nareszcie przestałeś mówić ogólnikami i przystępujemy do konkretów – zauważyłam jadowicie. – Śledziłeś wnętrze tego domu przez peryskop czy co?
Zaczął się śmiać.
– Konkrety są tylko dla wtajemniczonych. Z chwilą kiedy zaczęłaś myśleć samodzielnie, mogę sobie trochę pozwalać.
– Wiedziałam, że mnie od ciebie spotka coś złego! Myśleć! Myślenie szkodzi. A propos paczki, to miałam nadzieję, że potrafisz mi to wyjaśnić, bo kompletnie tego nie rozumiem.
– Na razie nikt nie rozumie. Trochę się domyślam, ale za wcześnie o tym mówić.
– To może wiesz, co teraz będzie?
– Wiem. Teraz milicja musi zatrzymać wszystkich równocześnie we właściwej chwili i najtrudniejsza rzecz to wybrać właściwą chwilę. A ty masz się do tego nie wtrącać, siedzieć spokojnie i zdobyć się na tyle ostrożności, ile tylko zdołasz. Niech ja się nie muszę bać o ciebie…
*
Metamorfozie uległam tak samo jak poprzednio, w apartamencie pana Pałanowskiego, dokąd przybyłam tym razem ubrana normalnie i wielce niezadowolona. Charakteryzatora nie było, kropki, grzywki i zęby załatwiłyśmy z Basieńką we własnym zakresie. Pan Palanowski z uporem bredził o głębi uczuć i tygodniu szczęścia, Basieńka zaś niejasno wspominała coś o gosposi i generalnych porządkach, które zrobiła w domu. Nie byłam pewna, czy mam to uważać za wyrzut pod moim adresem, czy za informację o zmianach, ale nie czepiałam się zbytnio, uspokojona zapewnieniem, że gosposi znów nie ma.
Do domu wkroczyłam ostrożnie, niepewna, czy nie zastawiono na mnie pułapki w postaci prawdziwego pana Maciejaka. W salonie siedział osobnik znany mi jako mąż, wyglądający nieco mizerniej niż poprzednio. Na mój widok zerwał się z fotela bez słowa, dopadł okna i zaczął walić po szybie, omal jej nie tłukąc. Zdjęłam pantofel i pomachałam mu nim przed nosem.
– Uspokój się, bo zaraz będziesz leciał z futryną do szklarza – powiedziałam ze zniecierpliwieniem. – Co tak źle wyglądasz? Chory jesteś?
Mąż zaniechał prezentacji hasła i chwycił się za klatkę piersiową.
– O rany Boga, na serce umrę przez tych przemytników! Co ja tu przeżyłem, to ludzkie pojęcie przechodzi! To ty jesteś, czy nie ty?
Upewniłam go, że ja to ja, i zainteresowałam się wydarzeniami.
– Byłaś tu, jak przyszedłem – zakomunikował mi we wzburzeniu, z paniką w oczach. – Znaczy nie ty byłaś, tylko ta żona. Całkiem identyczna, ale to nie mogłaś być ty, musiała być ona, bo jak zacząłem bębnić, spojrzała na mnie jak na głupiego. Pantofla nawet nie ruszyła, żadnych kamyczków…! Połapałem się, że to nie ty, i o mało trupem nie padłem, całe szczęście, że zaraz wyszła. Ja tu jestem już dawno, prawie od rana. Zaniepokoiłam się.
– Powiedziałeś co do niej?
– Coś ty, mowę mi odjęło. W ogóle sparaliżowało mnie przy tym oknie!
– I od tego tak zmizerniałeś?
Mąż oddychał głęboko z wyraźną ulgą i stopniowo przychodził do siebie.
– Trzeci raz się narwać nie dam, choćby mnie cała milicja na kolanach błagała! Gdzie tam od tego, niewyspany jestem. Dzień i noc robimy te szmaty u kumpla, idzie jak woda. złoty interes! Mam dla ciebie na razie półtora kafla. Maciejak mówił, że angażuje mnie na tydzień, cały ten tydzień prześpię, czekam tylko, żeby sprawdzić, która tu będzie, ona czy ty, i zaraz walę się spać.
– Jaki tam tydzień, kapitan mówił, że tylko trzy dni. Śpij prędzej. Widzisz, jak to było rozsądnie wykombinować sobie hasło? Poza tym nic nowego?
– Nie wiem. Śpiący jestem. Mam wrażenie, że tu czegoś brakuje, ale nie wiem czego. Może ty zgadniesz?
Czym prędzej rozejrzałam się z zainteresowaniem. Brakowało alabastrowej wazy razem ze stoliczkiem, na którym stała. Przypomniało mi się ględzenie o generalnych porządkach i tknięta przeczuciem popędziłam na górę, do pokoju Basieńki.
– Panie kapitanie – powiedziałam tajemniczo do słuchawki w parę. minut później. – Zawiadamiam pana, że z tego domu zginęły następujące rzeczy. Nieduży obrazek Watteau, możliwe, że oryginał, dwa srebrne, rokokowe świeczniki i rokokowa komoda. Nie wiem, jakim sposobem chcą ją wywieźć. Oprócz tego alabastrowa, waza, chyba z osiemnastego wieku, i stolik z chińskiej laki. Srebrne łyżki, noże i widelce, zabytkowe. Były i nie ma. Oprócz tego jakiś obraz z pokoju męża, ale nie wiemy, jaki.
– Komoda była stara, co? – spytał kapitan dość obojętnie.
– Stara – przyświadczyłam zgryźliwie. – Miała tak ze dwieście pięćdziesiąt lat. Wszystko było niemłode.
Po stronie kapitana przez krótką chwilę panowało milczenie.
– Pozna pani tę komodę? – zapytał z jakimś nagłym ożywieniem w głosie.
– Poznam, jeżeli jej nie odnowili. Miała znaki szczególne. A co, trzyma pan ją tam u siebie?
W odpowiedzi kapitan znów pomilczał sobie jakiś czas, po czym wydał mi osobliwe polecenie. Mianowicie, już od jutra począwszy, w trakcie dokonywania zakupów w imieniu Basieńki miałam wizytować wszystkich stolarzy, składy mebli i inne tym podobne instytucje, jakie mi się tylko napatoczą. Sam podał mi od razu kilka adresów. W razie gdybym ujrzała znajomą komodę, mam zachować powściągliwość, nie rzucać się na nią z krzykiem, nie zadawać nikomu żadnych głupich pytań, wrócić do domu i od razu udzielić mu wiadomości. W ogóle mam to robić taktownie, dyplomatycznie i nie nachalnie. Świadoma swoich talentów dyplomatycznych wyraziłam zgodę raczej niepewnie, chociaż myśl oglądania starych mebli była mi nawet dość przyjemna.
Mąż, zgodnie z zapowiedzią, wczesnym wieczorem kropnął się spać. Nieco zaintrygowana komodą udałam się na skwerek i pierwsze, co uczyniłam, to poinformowałam Marka o zauważonych w domu państwa Maciejaków zmianach. Zainteresowało go to.
– Duża była ta komoda?
– Dość duża. Jak przedwojenne biurko.
– Ile mogła być warta^
– Na pewno więcej niż sto patyków. Ile więcej, nie wiem, bo na te rzeczy nie ma stałej ceny. Głównie dlatego, że prawie nie ma takich rzeczy.