– Jasne. Dzwonię do ciebie natychmiast po telefonie Stenströma. Mniej więcej o której?
– Tego ci nie powiem. Przecież nie będziesz wiedziała, o której odezwie się Bengtsson.
– Masz rację. Martin?
– Tak?
– On był naprawdę czarujący. Nieobleśny ani nieszurnięty, nic z tych rzeczy. Chociaż to całkiem oczywiste. Roseanna też tak myślała.
Świetlica w komisariacie czwartego dystryktu na Regeringsgatan była schludna i zadbana, acz oferowała dość skromne rozrywki.
Parę minut po ósmej Martin Beck dwa razy przeczytał popołudniówki od deski do deski, z wyjątkiem stron sportowych i ogłoszeń. Ahlberg i Kollberg od dwóch godzin rozgrywali partyjkę szachów, która najwyraźniej odebrała im ochotę do rozmowy, a Stenström spał z otwartymi ustami na krześle przy drzwiach. Był usprawiedliwiony, bo ostatniej nocy zajmował się inną sprawą. Poza tym miał zagrać przestępcę i nie musiał być przesadnie czujny.
Od czasu do czasu zaglądali do świetlicy policjanci z drogówki, siadali z wyciągniętym nogami przed telewizorem i zerkali na kolegów z kryminalnej.
Dziesięć po ósmej Martin Beck podszedł do Stenströma i lekko go trącił.
– Zaczynamy.
Stenström ruszył do telefonu i wybrał numer.
– Cześć! – powiedział. – Czy mogę przyjść? Tak? Świetnie.
I znów usiadł na krześle, i zapadł w drzemkę.
Martin Beck spojrzał na zegarek. Telefon odezwał się po pięćdziesięciu sekundach. Linia była zarezerwowana wyłącznie dla nich. Nikt inny nie mógł z niej korzystać.
– Beck, słucham?
– Cześć, tu Sonja. Właśnie zadzwonił. Będzie za około pół godziny.
– Zrozumiałem. – Martin Beck odłożył słuchawkę. – Do roboty, chłopcy.
– Nie masz szans, możesz się poddać – powiedział Ahlberg.
– Okej – zgodził się Kollberg. – Jeden zero dla ciebie.
Stenström otworzył jedno oko.
– Z której strony mam przyjść?
– Z której chcesz.
Zeszli do samochodu zaparkowanego na dziedzińcu komisariatu. Samochód był Kollberga i on prowadził. Kiedy skręcił w Regeringsgatan, oświadczył:
– Zaklepuję sobie wyłączność na stanie w szafie.
– Nie, staruszku, to działka Ahlberga.
– Dlaczego?
– Bo tylko on może wejść do budynku jakby nigdy nic. Nikt go nie rozpozna.
Sonja Hansson mieszkała na Runebergsgatan na drugim piętrze w narożnym domu, którego okna wychodziły na Eriksbergsplan.
Kollberg zaparkował na Tegnérgatan i rozdzielili się. Martin Beck przeciął ulicę, udał się na skwer i ustawił koło popiersia Karla Staaffa. Miał stąd znakomity widok na dom, na cały Eriksbergsplan i strategiczne odcinki pobliskich ulic. Widział, jak Kollberg z doskonałą nonszalancją wędruje Runebergsgatan. Ahlberg wziął kurs na drzwi wejściowe, otworzył je i zniknął w środku. Jak lokator wracający do swojego mieszkania. Za czterdzieści pięć sekund powinien być u Sonji Hansson, a Kollberg na posterunku pod łukowatym sklepieniem pod Eriksbergsgatan. Martin Beck zatrzymał stoper i odczytał czas. Odkąd odłożył słuchawkę po rozmowie z Sonją Hansson, upłynęło pięć minut i dziesięć sekund. Było zimno i dżdżysto, podniósł kołnierz płaszcza i warknął na jakiegoś pijaczka, który chciał od niego wyłudzić papierosy.
Stenström naprawdę się postarał. Nie dość, że pojawił się dwanaście minut za wcześnie, przyszedł z najmniej oczekiwanej strony, od Eriksbergsparken. Wychynął zza rogu, zasłonięty przez grupę ludzi wychodzących z kina. Martin Beck zauważył go dopiero wtedy, kiedy chyłkiem wślizgiwał się do budynku.
Kollberg też się spisał, bo zgodnie z planem spotkali się przed bramą. Weszli razem i otworzyli przeszklone, wewnętrzne drzwi. Nie odezwali się do siebie ani słowem. Kollberg ruszył po schodach. Miał się zatrzymać na drugim półpiętrze i czekać na sygnał. Martin Beck próbował ściągnąć windę, ale bez skutku, pognał więc po schodach i na pierwszym piętrze minął zdumionego Kollberga. Winda stała, rzecz jasna, na drugim. Stenström ją unieruchomił, nie zamykając kratowych drzwi. W ten sposób udało mu się udaremnić tę część planu, która zakładała, że Martin Beck wjedzie windą na trzecie piętro i zejdzie na drugie schodami.
W mieszkaniu było cicho, ale Stenström nie kazał na siebie długo czekać, bo już po trzydziestu sekundach dał się słyszeć stłumiony krzyk i łoskot. Martin Beck trzymał klucz w pogotowiu i dziesięć sekund później stanął w sypialni.
Sonja Hansson siedziała na łóżku. Stenström ziewał na środku pokoju, a Ahlberg wykręcał mu prawe ramię.
Martin Beck zagwizdał i do mieszkania wpadł jak parowóz Kollberg. W pośpiechu przewrócił stolik w przedpokoju. Na szczęście nie musiał otwierać żadnych drzwi.
Martin Beck, pocierając nos, spojrzał na Sonję Hansson.
– Dobrze.
Tak jak myślał, wybrała wersję realistyczną. Włożyła bawełnianą szmizjerkę z krótkim rękawem, odsłaniającą kolana. Był pewien, że nie ma nic pod spodem.
– Narzucę coś na siebie i zaparzę kawę – powiedziała.
Poszli do dużego pokoju. Sonja Hansson błyskawicznie wróciła: w sandałach, dżinsach i brązowym sweterku. Dziesięć minut później raczyli się kawą.
– Mój klucz się zacina – stwierdził Ahlberg. – Musiałem się nieźle napocić.
– To nie ma większego znaczenia – odparł Martin Beck. – Nie będziesz działał w takim pośpiechu jak my.
– Słyszałem cię na schodach – powiedział Stenström. – Kiedy otwierała mi drzwi.
– Gumowe podeszwy – rzucił Kollberg.
– Wizjer w szafie jest w porządku – wtrącił Ahlberg. – Dobrze cię widziałem.
– Następnym razem wyjmij klucz – powiedział Stenström. – Korciło mnie, żeby cię zamknąć.
Zadzwonił telefon. Wszyscy zamarli. Sonja Hansson podniosła słuchawkę.
– Halo? A… cześć… nie, nie dzisiaj… przez jakiś czas będę zajęta… czy kogoś poznałam?… tak, w pewnym sensie. – Rozłączając się, napotkała ich spojrzenia. – To nic takiego – wyjaśniła.
Rozdział 28
Sonja Hansson płukała pranie w łazience. Kiedy zakręciła wodę i wyprostowała się, usłyszała dźwięk telefonu. Wpadła do dużego pokoju i chwyciła słuchawkę mokrą dłonią.
Dzwonił Bengtsson.
– Komoda jest w drodze – powiedział. – Samochód powinien być na miejscu za kwadrans.
– Dziękuję, to okropnie mile, że pan dzwoni. Jak mówiłam, bez uprzedzenia nikomu nie otwieram, nie myślałam, że to będzie tak wcześnie. Czy mam przyjść do biura, żeby zapłacić, czy…
– Proszę zapłacić kierowcy. Będzie miał fakturę.
– Dobrze, dziękuję. I dziękuję za uprzejmość, panie…?
– Bengtsson. Mam nadzieję, że panna Hansson będzie zadowolona z naszej usługi. Jak wspomniałem, dostarczymy przesyłkę za kwadrans. Dziękuję i do widzenia.
Kiedy się rozłączył, wybrała numer Martina Becka.
– Komoda będzie za kwadrans. Przed chwilą zadzwonił. O mały włos nie odebrałabym. Ale nie ma tego złego. Teraz do mnie dotarło, że kiedy puszczam wodę w łazience, nie słyszę telefonu.
– Przez jakiś czas nie będziesz mogła się kąpać – powiedział Martin Beck. – Mówiąc poważnie, musisz pamiętać, żeby się trzymać w pobliżu telefonu. Nie chodź na strych ani do pralni.
– Tak, wiem. Czy mam tam iść od razu, jak tylko przywiozą komodę?
– Tak. I potem do mnie zadzwoń.
Martin Beck siedział w swoim pokoju w towarzystwie Ahlberga, który pytająco uniósł brwi.
– Będzie tam za około pół godziny – wyjaśnił Martin Beck.