– Nie podobała się panu Roseanna McGraw i ta z Runebergsgatan, no, jakżeż się nazywała…
– Sonja Hansson.
Folke Bentsson wymówił jej nazwisko z obrzydzeniem.
– Otóż to. Nie lubił jej pan?
– Czułem do niej wstręt. Do tamtej też. Nie pamiętam dokładnie. Czy pan nie widzi, jak one się zachowują? Czy pan nie rozumie, co to znaczy być mężczyzną?
Mówił szybko i gorączkowo.
– Nie. Co pan ma na myśli?
– One są plugawe. Brylują, chełpią się swoim wyuzdaniem, nalegają, a potem ubliżają.
– Czy korzysta pan z usług prostytutek?
– One nie są takie plugawe i bezwstydne. A poza tym biorą pieniądze. Mają przynajmniej odrobinę godności i uczciwości.
– Pamięta pan, co pan odpowiedział, kiedy pytałem o to wcześniej?
Mężczyzna wydawał się zdezorientowany i zaniepokojony.
– Nie…
– Nie pamięta pan, że zapytałem, czy korzysta pan z usług prostytutek?
– Nie. Pytał pan o to?
Martin Beck milczał przez chwilę. Pocierał nos.
– Chcę panu pomóc.
– Pomóc? W czym? Jak mógłby mi pan pomóc? Teraz? Po tym wszystkim?
– Chcę pomóc pańskiej pamięci.
– Aha.
– Ale pan też powinien się postarać.
– Tak.
– Proszę sobie przypomnieć, co się wydarzyło, kiedy wszedł pan na pokład „Diany” w Söderköpingu. Miał pan motorower i sprzęt wędkarski, statek przypłynął z dużym opóźnieniem.
– Pamiętam. Była piękna pogoda.
– Co pan robił po wejściu na pokład?
– Chyba zjadłem śniadanie. Nic przedtem nie miałem w ustach, pamiętam, że zamierzałem coś zjeść na statku.
– Czy rozmawiał pan z sąsiadami przy stole?
– Nie, chyba siedziałem sam. Inni byli już po śniadaniu.
– Co pan robił po śniadaniu?
– Zdaje się, że wyszedłem na pokład… Tak. Była wspaniała pogoda.
– Rozmawiał pan z kimś?
– Nie, stałem sam z przodu, na dziobie. Potem był lunch.
– Znów nie miał pan sąsiadów przy stole?
– Miałem, siedziało kilka osób, ale z nikim akurat nie rozmawiałem.
– Czy wśród tych osób była Roseanna McGraw?
– Nie pamiętam. Nie zastanawiałem się nad tym, kto tam siedział.
– A czy pamięta pan, jak się poznaliście?
– Nie, naprawdę nie.
– Wcześniej powiedział pan, że o coś pana zapytała i że zaczęliście ze sobą rozmawiać.
– Tak, naturalnie, teraz sobie przypominam. Zapytała o nazwę miejscowości, obok której przepływaliśmy.
– Jaka to była miejscowość?
– Zdaje się, że Norsholm.
– A potem rozmawialiście dalej?
– Tak. Niewiele pamiętam z tego, co mówiła:
– Od razu się panu nie spodobała?
– Tak.
– To dlaczego pan z nią rozmawiał?
– Była nachalna. Mówiła jak najęta, śmiała się. Była taka sama jak wszystkie inne. Bezwstydna.
– Co robił pan później?
– Później?
– Tak. Nie zeszliście razem na ląd?
– Przyłączyła się do mnie.
– O czym rozmawialiście?
– Nie pamiętam. O wszystkim. O niczym szczególnym. Pomyślałem, że dobrze mi zrobi ćwiczenie się w angielskim.
– Co robiliście po powrocie na pokład?
– Nie wiem. Naprawdę nie pamiętam. Może zjedliśmy kolację.
– Przy jednym stole?
– Chyba nie. Nie pamiętam.
– Proszę sobie przypomnieć.
– Nie, naprawdę nie wiem.
– Czy spotkał ją pan później tego wieczoru?
– Pamiętam, że kiedy zrobiło się ciemno, stałem przez chwilę na dziobie. Ale byłem sam.
– Nie spotkał pan jej wieczorem? Proszę sobie przypomnieć.
– Chyba tak. Nie jestem pewien, wydaje mi się, że siedzieliśmy na ławce, na rufie i rozmawiliśmy. Chciałem być sam, ale ona nie dawała mi spokoju, przyczepiła się do mnie.
– Czy zaprosiła pana do swojej kajuty?
– Nie.
– Późnym wieczorem pan ją zabił, prawda?
– Nie, niczego takiego nie zrobiłem.
– Naprawdę pan nie pamięta, że ją zabił?
– Naprawdę. A zabiłem?
– Tak. Wiem, że pan ją zabił.
– Dlaczego pan mnie dręczy? Niech pan nie powtarza w kółko tego słowa. Ja nic nie zrobiłem.
– Nie chcę pana dręczyć.
Martin Beck wcale nie był pewien, czy nie chce. Miał jednak wrażenie, że mężczyzna zaczyna się wycofywać, że znów zamknie się w swoim świecie, im natarczywiej będzie go naciskał.
– To nie jest takie ważne.
W spojrzeniu mężczyzny nie było już stanowczości, tylko lęk i niepewność.
– Pan mnie nie rozumie – wymruczał. – Staram się. Domyślam się, że nie lubi pan niektórych ludzi. Że budzą w panu niechęć.
– Naprawdę pan tego nie widzi, że potrafią być wstrętni?
– Widzę. Nie podoba się panu pewien typ ludzi, zwłaszcza kobiety, które są według pana bezwstydne. Mam rację?
Mężczyzna się nie odezwał.
– Czy jest pan religijny?
– Nie.
– Dlaczego?
Mężczyzna, speszony, wzruszył ramionami.
– Czy czytuje pan religijne książki albo czasopisma?
– Czytałem Biblię.
– I?
– Za dużo jest tam pokrętnych tłumaczeń i patrzenia przez palce.
– Na przykład?
– No, te wszystkie nieczystości.
– Uważa pan, że kobiety pokroju Roseanny McGraw i panny Hansson są nieczyste?
– Tak. A pan się z tym nie zgadza? Nie widzi pan, ile jest wokół nas plugastwa? Czytałem gazety w ostatnich tygodniach zeszłego roku i nie było dnia, żeby nie roiło się tam od coraz to nowych okropności. Jak pan myśli, skąd to się bierze?
– Pan nie chce mieć nic wspólnego z tymi nieczystymi istotami. Czy tak?
– Tak. Naturalnie. – Na moment wstrzymał oddech. – Absolutnie nic.
– No dobrze, załóżmy, że pan ich nie lubi. Ale czy nie pociągają pana takie kobiety jak Roseanna McGraw i Sonja Hansson? Czy nie chciałby pan na nie patrzeć? Dotykać?
– Nie ma pan prawa tak do mnie mówić.
– Patrzeć na ich nogi i ramiona. Dotykać ich skóry.
– Dlaczego pan tak mówi?
– Dotykać całego ciała. Rozbierać. Widzieć je nagie.
– Nie, nie.
– Nie chce pan czuć ich dłoni na swoim ciele? Ich dotyku?
– Milczeć!
Mężczyzna poderwał się z krzesła. Jęknął, jego twarz wykrzywił grymas bólu. Pewnie dało o sobie znać pokiereszowane ramię.
– Spokojnie. Nie ma w tym nic niezwykłego. Przeciwnie – to całkiem normalne. Sam tak myślę, kiedy patrzę na niektóre kobiety.
Mężczyzna wpatrywał się w niego.
– Chce pan powiedzieć, że ja nie jestem normalny?
Martin Beck milczał.
– Twierdzi pan, że jestem nienormalny tylko dlatego, że mam… pewną skłonność do odczuwania wstydu?
Milczenie.
– Mam prawo do mojego życia.
– Owszem, ale nie do życia innych. Wczoraj wieczorem widziałem na własne oczy, jak chciał pan zabić kobietę.
– Wcale nie. Ja nic nie zrobiłem.
– Mówię wyłącznie to, czego jestem pewien. Usiłował pan ją zabić. Gdybyśmy nie przyszli w porę, miałby pan na sumieniu ludzkie życie. Byłby pan zabójcą.
Te słowa wywarły na mężczyźnie duże wrażenie. Przez dłuższą chwilę poruszał wargami.
– Zasłużyła sobie na to – wyszeptał ledwie słyszalnie. – To była jej wina, nie moja.
– Przepraszam, nie usłyszałem.
Milczenie.
– Proszę powtórzyć to, co pan powiedział