Mężczyzna uparcie wpatrywał się w podłogę.
– Pan kłamie – oznajmił Martin Beck.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Mówi pan, że czyta tylko gazety sportowe i wędkarskie. Tymczasem kupuje pan również pisma z nagimi kobietami.
– To naturalnie nieprawda.
– Proszę nie zapominać, że ja nie kłamię.
Milczenie.
– W pańskim piecu kaflowym jest ponad sto takich pism.
Reakcja mężczyzny była bardzo gwałtowna.
– Skąd pan wie?!
– Nasi ludzie przeszukali pańskie mieszkanie. Znaleźli te pisma w piecu. Poza tym znaleźli dużo innych rzeczy. Na przykład okulary przeciwsłoneczne Roseanny McGraw.
– Włamujecie się do mnie i kalacie moją prywatność. Czemu to ma służyć? – Po kilku sekundach powtórzył pytanie i dodał: – Nie chcę pana znać. Brzydzę się panem.
– Oglądanie zdjęć nie jest zabronione – powiedział Martin Beck. – W żadnym razie. Nie ma w tym nic złego. Kobiety w tych pismach wyglądają jak wszystkie inne. Nie widzę różnicy. Gdyby była na nich na przykład Roseanna McGraw albo Sonja Hansson, albo Siv Lindberg…
– Milczeć! Nie wolno panu tak mówić, nie wolno panu wymieniać jej nazwiska.
– Dlaczego? Co by pan zrobił, gdyby się okazało, że zdjęcia Siv Lindberg były w takich pisamch?
– To kłamstwo!
– Proszę pamiętać, co powiedziałem. No? Co by pan zrobił?
– Ukarałbym… Pana też bym zabił za te słowa…
– Mnie pan nie może zabić. Co by pan zrobił tej kobiecie, jak ona się… a, Siv.
– Ukarałbym, ja, ja…
– Tak?
Mężczyzna spłatał i rozplatał dłonie.
– Ja… Tak, zrobiłbym to.
– Zabiłby pan?
– Tak.
– Dlaczego?
Milczenie.
– Nie wolno panu tak mówić – wyszeptał mężczyzna.
Po jego lewym policzku spłynęła łza.
– Dużo zdjęć pociął pan nożem – ze spokojem stwierdził Martin Beck. – Dlaczego pan to zrobił?
– Mój dom… Byliście w moim domu. Szukaliście, szperaliście…
– Dlaczego pociął pan zdjęcia?
Mężczyzna rozejrzał się niespokojnie po pokoju.
– Czemu to ma służyć? Jak żyć, kiedy wszyscy…
– Dlaczego pociął pan zdjęcia?!
– Nic panu do tego! – odparł mężczyzna z histerią w głosie. – Szatany! Lubieżne świnie!
– Dlaczego?
– Żeby ukarać. Pana też ukarzę.
Dwuminutowe milczenie.
– Zabił pan kobietę na statku – odezwał się uprzejmym tonem Martin Beck. – Pan tego nie pamięta, ale ja panu pomogę odzyskać pamięć. Kajuta była mała i ciasna, oświetlenie kiepskie. Płynęliście wtedy po jeziorze, prawda?
– Tak. Po Boren.
– Był pan w jej kajucie i tam ją pan rozebrał.
– Nie. Sama się rozebrała. Chciała mnie zarazić swoją nieczystością. Była wstrętna.
– I ukarał ją pan.
– Tak. Wymierzyłem jej karę. Nie rozumie pan? Musiałem! Była lubieżna i bezwstydna.
– Jak ją pan ukarał? Zabił ją pan, prawda?
– Zasłużyła sobie na śmierć. Chciała mnie zbrukać. Obnosiła się z tym swoim bezwstydem. Nie rozumie pan?! Ja musiałem ją zabić. Musiałem zabić jej nieczyste ciało.
– Nie bał się pan, że ktoś was zobaczy przez świetlik?
– Tam nie było świetlika. Nie bałem się. Wiedziałem, że postępuję słusznie, że sobie na to zasłużyła.
– Co pan zrobił potem, kiedy pan ją zabił?
Mężczyzna skulił się na krześle.
– Niech mnie pan już dłużej nie dręczy – wymruczał. – Dlaczego bez przerwy pan o tym mówi? Ja nie pamiętam.
– Wyszedł pan z kajuty? – ciepłym, spokojnym głosem zapytał Martin Beck.
– Nie. Tak. Nie pamiętam.
– Leżała na koi naga, prawda? I pan ją zabił. Czy został pan w kajucie?
– Nie, wyszedłem. Sam nie wiem…
– Gdzie była jej kajuta?
– Nie pamiętam.
– Czy była pod pokładem?
– Nie, na końcu… na końcu… na pokładzie rufowym.
– Co pan z nią zrobił, kiedy już nie żyła?
– Niech pan mnie nie magluje. – Mężczyzna zakwilił jak małe dziecko. – To nie była moja wina. To była jej wina.
– Doskonale wiem, że pan ją zabił, sam pan to przyznał – skonstatował przyjaznym tonem Martin Beck. – Co zrobił pan z nią potem?
– Wrzuciłem do jeziora, nie mogłem na nią patrzeć!!!
Martin Beck spojrzał na niego bez emocji.
– Gdzie? Gdzie wtedy był statek?
– Nie wiem. Po prostu wrzuciłam ją do jeziora. – Rozpłakał się. – Nie mogłem na nią patrzeć, nie mogłem na nią patrzeć – powtarzał monotonnie, roniąc łzy.
Martin Beck wyłączył magnetofon, podniósł słuchawkę i zadzwonił po strażników.
Kiedy wyprowadzili zabójcę Roseanny McGraw, zapalił papierosa i wpatrywał się przed siebie, aż zapiekły go oczy. Potarł je palcami.
Wziął długopis z podstawki na biurku i napisał:
GOT HIM, CONFESSED ALMOST EMMEDIATELY. IMIDI-AEMED…
Odłożył długopis, zmiął kartkę i cisnął do kosza. Zadzwoni do Kafki, kiedy się wyśpi. Włożył kapelusz i płaszcz i wyszedł. Około drugiej zaczął sypać śnieg, teraz przykrywał wszystko trzydziestocentymetrową warstwą. Duże mokre płatki opadały niespiesznie, tłumiły dźwięki, odrealniały świat. Zawitała prawdziwa zima.
Roseanna McGraw udała się w podróż po Europie. Nieopodal miejscowości Norsholm poznała mężczyznę, który wybierał się do Bohuslän na wargaczowate. Nie spotkałaby go, gdyby statek nie miał awarii i gdyby obsługa jadalni nie przeniosła jej do innego stołu.
Potem przez przypadek ją zabił. Równie dobrze mogła zginąć pod kołami samochodu na Kungsgatan albo skręcić sobie kark, spadając z hotelowych schodów.
Sonja Hansson może już nigdy nie zazna spokoju i nigdy nie zaśnie z miłym uczuciem bezpieczeństwa, jakie towarzyszyło jej od wczesnego dzieciństwa. Chciaż oficjalnie nie miała z tym wszystkim nic wspólnego. W Motali, Kristinebergu i Lincoln zakończyli śledztwo w taki sposób, którego nigdy nie ujawnią i o którym nigdy nie zapomną, bo nie przysporzyło im powodu do dumy.
Zgarbiony, cicho pogwizdując, brnął w białym puchu do stacji metra. Ci, którzy go widzieli, z pewnością byliby zaskoczeni, gdyby poznali jego myśli.
To Martin Beck, na kapelusz śnieg sypie płatami, idzie, śpiewa, w duszy coś gra! Serwus, pocieszni kompani! Jest zima, jest noc, mróz chrzęści mu pod butami. Jeśli chcesz, na Söder ze mną spiesz, do naszej przystani![1]
Spieszył środkiem komunikacji miejskiej. Do Bagarmossen w parafii Vantör.
Martin Beck wracał do domu.