Выбрать главу

Martin Beck podniósł gazetę i machinalnie ją przeglądał.

– Miała za to dużą cipę – kontynuował Kollberg. – I to ściągnęło na nią nieszczęście.

– Widziałeś ją?

– No pewnie. A ty?

– Tylko na zdjęciach.

– A ja nie tylko. Jasna cholera!

– Co robiłeś po południu?

– Jak myślisz? Czytałem raporty. Kupa śmieci. To obłęd posyłać tylu chłopaków samopas. Każdy kleci coś po swojemu i widzi co innego. Niektórzy skrobią cztery strony o jednookim kocie i zasmarkanych dzieciakach, inni pewnie tylko na marginesie wspomnieliby o trzech trupach i bombie zegarowej. Każdy pyta, jak chce, i co mu ślina na język przyniesie.

Martin Beck milczał.

Kollberg westchnął.

– Powinni mieć formularze. To by zaoszczędziło co najmniej dwadzieścia pięć procent czasu.

– Yhm.

Martin Beck zaczął przeszukiwać kieszenie.

– Jak wiesz, nie palę – stwierdził radośnie Kollberg.

– Za pół godziny komendant wojewódzki ma konferencję prasową. Chce, żebyśmy przyszli.

– Aha. Na pewno będzie wesoło. – Kollberg wskazał na gazetę. – A gdybyśmy tak zadali kilka pytań pismakom? Przez cztery dni z rzędu ten sam gość pisze, że po południu sprawca zostanie ujęty. Akurat! Ofiara raz wygląda jak Anita Ekberg, innym razem jak Sophia Loren.

Usiadł na łóżku, zapiął koszulę i zawiązywał buty. Martin Beck podszedł do okna.

– Zanosi się na deszcz.

– Psiakrew!

Kollberg ziewnął.

– Jesteś zmęczony? – zapytał Martin Beck.

– Ostatniej nocy spałem dwie godziny. W świetle księżyca szukaliśmy po lasach tego typa z parafii Zygfryda.

– Jasne.

– I kiedy przez siedem godzin woziliśmy tyłki po pięknych turystycznych szlakach, ktoś raczył nam donieść, że przedwczoraj chłopaki z Klary zgarnęli gnojka w Berzelii Park. – Kollberg ubrał się i wsunął pistolet do kabury. – Coś taki zdołowany? Stało się coś?

– Nie…

– No to chodźmy. Prasa światowa czeka.

W sali, gdzie miała się odbyć konferencja, zebrała się chmara dziennikarzy. Prócz komendanta wojewódzkiego, komendanta motalskiego i Larssona zjawił się operator TV z kamerą i dwoma punktowcami. Ahlberga nigdzie nie było widać. Komendant wojewódzki siedział za stołem i w zamyśleniu przeglądał jakieś papiery. Sporo ludzi stało, nie starczyło krzeseł dla wszystkich. Tłoczyli się i mówili jeden przez drugiego. Szybko zrobiło się duszno. Martin Beck, który nie cierpiał tłumów, prześliznął się do tyłu i oparł plecami o ścianę, zajmując pozycję strategiczną między odpowiadającymi a pytającymi.

Po kilku minutach komendant wojewódzki powiedział coś do komendanta motalskiego, który zwrócił się do Larssona scenicznym szeptem, zagłuszającym wszystkie inne dźwięki:

– Gdzie się, u licha, podziewa Ahlberg?

Larsson chwycił za słuchawkę i czterdzieści sekund później Ahlberg wszedł do sali. Z zaczerwienionymi oczami, spocony, nerwowo wkładał marynarkę.

Komendant wojewódzki – wysoki, bardzo przystojny, nienagannie ubrany mężczyzna – wstał i lekko uderzył w stół wiecznym piórem.

– Drodzy panowie, cieszę się bardzo, że tylu z was mogło przyjść na naszą zaimprowizowaną naprędce konferencję. Widzę na sali przedstawicieli wszystkich mediów: prasy, radia i telewizji. – Skinął głową kamerzyście, prawdopodobnie jedynej osobie, którą rozpoznał. – Z ogromną przyjemnością chciałbym od razu zaznaczyć, że generalnie potraktowaliście tę przykrą i… delikatną sprawę w sposób niezwykle odpowiedzialny. Niestety, nie obyło się bez wyjątków, taniej sensacji i nieuprawnionych spekulacji, które nie powinny mieć miejsca w tak… drażliwym wypadku…

Kollberg ziewnął od ucha do ucha, nie myśląc o tym, żeby zasłonić usta dłonią.

– Chyba rozumiecie i chyba nie muszę tego podkreślać, że to śledztwo ma charakter szczególny i…

W drugim końcu sali błękitnooki Ahlberg spojrzał na Martina Becka z ponurą akceptacją.

–.. i że te… delikatne kwestie wymagają wyjątkowo delikatnego potraktowania…

Komendant wojewódzki mówił dalej. Martin Beck zajrzał przez ramię siedzącego przed nim dziennikarza; niepozbawiony artystycznych zdolności, rysował gwiazdę. Operator nie odrywał się od statywu.

– …i naturalnie nie chcemy, hm, nie chcemy i nie będziemy ukrywać, że jesteśmy wdzięczni za wszelką pomoc w tym… delikatnym śledztwie. Krótko mówiąc, potrzebujemy wsparcia społeczeństwa, czyli naszego Wielkiego Detektywa.

Kollberg ziewał. Ahlberg był załamany.

Martin Beck zdobył się w końcu na odwagę i baczniej przyjrzał zebranym. Rozpoznał trzech starszych dziennikarzy ze Sztokholmu i jeszcze dwóch. Większość była bardzo młoda.

– A teraz, drodzy panowie, szefostwo grupy dochodzeniowo-śledczej jest do waszej dyspozycji – zakończył komendant wojewódzki i usiadł.

Początkowo na pytania odpowiadał Larsson. Zadawali je głównie trzej młodzi, przekrzykujący się reporterzy. Martin Beck zwrócił uwagę, że niektórzy dziennikarze milczą i nie robią notatek. Ich postawa wobec szefostwa świadczyła o współczuciu i zrozumieniu. Fotoreporterzy ziewali. W sali było siwo od dymu papierosowego.

Pytanie: Dlaczego dopiero teraz zwołujecie konferencję prasową?

Odpowiedź: Szefostwo miało mnóstwo pracy. Poza tym pewne istotne fakty nie mogły i nie mogą być upublicznione z uwagi na dobro śledztwa.

Pytanie: Czy zatrzymanie to kwestia najbliższych dni?

Odpowiedź: Niewykluczone, ale chwilowo nie możemy udzielić jednoznacznej odpowiedzi.

Pytanie: Czy na pewno macie jakieś rozeznanie w sytuacji?

Odpowiedź: Możemy powiedzieć tylko tyle, że działamy zgodnie z procedurami.

(Po tej zdumiewającej serii półprawd komisarz z pewnym zatroskaniem zerknął na komendanta wojewódzkiego, który nie odrywał wzroku od swoich paznokci.)

Pytanie: Pod adresem kilku moich kolegów padły słowa krytyki. Czy zdaniem szefostwa grupy dochodzeniowo-śledczej w sposób mniej lub bardziej zamierzony przeinaczyli fakty?

(Pytanie zadał notorycznie konfabulujący dziennikarz, ten sam, którego teksty wywarły niezatarte wrażenie na Kollbergu.)

Odpowiedź: Owszem.

Pytanie: A czy przypadkiem nie jest tak, że policja wystawiła nas do wiatru, odmawiając udzielenia jakichkolwiek rzeczowych informacji? Że z rozmysłem wysłała nas na szukanie dowodów na własną rękę?

Odpowiedź: Hrrm.

(Kilku trochę mniej wygadanych dziennikarzy nie kryło zniesmaczenia.)

Pytanie: Czy ustaliliście tożsamość ofiary?

(Komisarz Larsson dobitnym spojrzeniem przekazał pałeczkę Ahlbergowi, usiadł i z kieszonki na piersi demonstracyjnie wyjął cygaro.)

Odpowiedź: Nie.

Pytanie: Czy mogła być stąd, z miasta lub okolic?

Odpowiedź: To mało prawdopodobne.

Pytanie: Dlaczego?

Odpowiedź: Bo udałoby się nam ustalić jej tożsamość.

Pytanie: Czy to jedyny powód do przypuszczeń, że pochodzi z innej części kraju?

(Ahlberg spojrzał chmurnie na komisarza, którego bez reszty zaabsorbowało cygaro.)

Odpowiedź: Tak.

Pytanie: Czy badania dna koło falochronu przyniosły jakieś rezultaty?

Odpowiedź: Znaleźliśmy kilka przedmiotów.

Pytanie: Czy mogą mieć związek z tą zbrodnią?

Odpowiedź: Trudno powiedzieć.

Pytanie: Ile miała lat?

Odpowiedź: Od dwudziestu pięciu do trzydziestu.

Pytanie: Jak długo nie żyła, kiedy została znaleziona?