– Słabo mówi po rosyjsku, to także stawia ją w kłopotliwym położeniu. Właściwie nigdy nie starała się nauczyć języka.
Od dawna było to między nimi kością niezgody. Tego jednak Obrażenski nie powiedział Daninie. Skarżyć się przed nią na Marie? Nie pozwoliłby sobie na taką nielojalność. Co prawda, intrygowało go, że te dwie kobiety wydają się tak różne. Jedna tak pełna życia, druga taka znużona, taka nieszczęśliwa, znudzona, wiecznie rozczarowana.
Nawet po chorobie Danina zarażała otoczenie energią i pasją życia. Dla niej rozmowy z nim również stanowiły nowe doświadczenie. Oprócz chłopców, z którymi tańczyła w balecie, nie miała znajomych panów, żadnych flirtów, żadnego romansu. Jej kontakty z mężczyznami sprowadzały się do dzieciństwa spędzonego wśród braci, a teraz nawet ich widywała rzadko. Byli zwykle zbyt zajęci, żeby ją odwiedzać. Raz w roku wpadali do Petersburga, żeby zobaczyć ją w tańcu, a ojciec też przyjeżdżał niewiele częściej. Pochłaniały ich obowiązki w wojsku.
Z Nikołajem Obrażenskim było inaczej. Zyskała w nim kogoś bliskiego, partnera do rozmowy. Powiedziała mu to, a on wydawał się kontent. Rozmowy z nią sprawiały mu przyjemność, dzielił się z nią książkami i opiniami na temat swoich ulubionych wierszy. Niejedno go w niej po ciągało, sam więc sobie powtarzał, że to rozkoszna przyjaźń. Zanim dziewczyna tutaj przyjechała, wspomniał chyba o niej Marie, na pewno zaś to uczynił, kiedy była bardzo. bardzo chora, ale wspomniał tylko przelotnie. Powiedział, że wezwano go do śmiertelnego przypadku influency u jednej z tancerek w balecie. Marie nigdy więcej o nią nie zapytała, a on, kiedy poznał Daninę bliżej, postanowił o niej więcej nie mówić. Z różnych powodów prościej było zachować ich przyjaźń w sekrecie.
Dawniej by tak nie postąpił, teraz jednak, po piętnastu latach, odkrył, że opowiadanie Marie o jego sprawach to niewielka przyjemność. Chyba zupełnie jej to nie interesowało. Przeważnie w ogóle się do niego nie odzywała. Parę lat wcześniej przeszli ciężkie chwile. Chciała wtedy wrócić do Anglii albo przynajmniej wysłać tam synów do szkoły. Sprzeciwił się temu. Chciał, żeby byli przy nim. by mógł ich widywać. Teraz już nawet nie miała mu tego za złe. Był jej całkiem obojętny. Nigdy jednak nie darowała sobie okazji, żeby nie wspomnieć, jak nie znosi Rosji i tego, że tu mieszka. A z Daniną właśnie czas płynął mu lekko. Nie narzekała na swoje życie. Kochała je we wszystkich przejawach, w ogóle była typem osoby szczęśliwej.
– Czy synowie są do pana podobni? – zapytała kiedyś.
– Ludzie tak mówią. – Uśmiechnął się. – Ja tego nie dostrzegam. Wydaje mi się, że są raczej podobni do matki. To ładne dzieci. Właściwie wyrastają już na młodzieńców. Ciągle o nich myślę jak o małych chłopcach, aż nagle sobie uprzytamniam, że już nimi nie są. Okropnie się na mnie o to gniewają. Bardzo są niezależni. Niedługo wejdą w wiek męski. Będą pewnie służyć w wojsku cesarzowi.
Na myśl o nich przypomniała sobie własnych braci i za tęskniła do nich. Martwiła się o nich dużo bardziej, odkąd zeszłego lata wybuchła wojna.
Opowiedziała mu więc o nich, a on słuchał z uśmiechem. Kiedy racząc go tymi opowieściami, zwróciła się do niego per „panie doktorze”, spojrzał na nią żałośnie. Poczuł się nagle taki stary i taki daleki, zupełnie jakby nie zaprzyjaźnili się oboje wkrótce po poznaniu. Chociaż znała go od ubiegłego lata w Liwadii, na dobre poznała dopiero teraz, od czasu swojej choroby. A przyjaźń łączyła ich coraz mocniejsza.
– Czy nie mogłaby pani mówić mi: Nikołaju? – zapytał. – To jednak byłoby znacznie prostsze.
I bardzo osobiste, ale o tym nie myślała. Podobał się jej. Poprosił o to w tak skromny sposób, wszystko zresztą, co mówił, tak brzmiało. Uśmiechnęła się do niego, bardziej podobna do dziecka niż do młodej kobiety. Ich przyjaźń była przecież całkiem niewinna.
– Oczywiście, skoro pan woli. Przy innych mogę nadal zwracać się do pana bardziej formalnie.
Formalny ton wydawał się właściwszy, odczuwała bowiem między nimi dwojgiem zarówno różnicę stanowiska, jak i wieku. W końcu był od niej o dwadzieścia lat starszy.
– Dobry pomysł. – Jej zgoda najwyraźniej go ucieszyła.
– Czy poznam tutaj pańską żonę? – Danina ciekawa była i jej, i dzieci.
– Wątpię – przyznał uczciwie. – Stara się jak najrzadziej bywać w pałacu. Jak już mówiłem, nie lubi ruszać się z domu, odrzuca więc wszelkie zaproszenia carowej, może z wyjątkiem jednego w roku, kiedy czuje się w obowiązku pojawić.
– Czy to panu nie szkodzi u dworu? – zapytała Danina otwarcie. – Czy cesarzowa nie jest o to zła?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Jeżeli nawet tak, to jest zbyt dyskretna, żeby to okazywać. Zdaje sobie, jak sądzę, sprawę, że moja żona nie ma łatwego charakteru.
Po raz pierwszy dał jej wgląd w swoje życie domowe. Właściwie, chociaż poruszali wiele tematów, o nim osobiście nie wiedziała nic. Wyobrażała go sobie na tle rodzinnego szczęścia, w serdecznej atmosferze domu.
– Pańska żona musi być bardzo nieśmiała – orzekła wspaniałomyślnie.
– Nie sądzę. – Uśmiechnął się smutno. Wszystko, co było mu bliskie w Daninie, oddalało go od żony. – Nie lubi ekstrawaganckich strojów i sukien wieczorowych. Jest bardzo angielska w stylu. Lubi jazdę konną i polowanie, lubi przebywać u ojca w majątku w Hampshire. Wszystko poza tym ją nudzi.
Nie dodał „włącznie ze mną”, a miał ochotę powiedzieć o tym Daninie. Ich małżeństwo od dawna dla obojga, a zwłaszcza dla niego, stanowiło jeden wielki zawód, po minąwszy tylko dzieci. Byli bardzo różni, on i żona. Ona chłodna i zachowująca dystans, nieraz zgoła obojętna. On serdeczny i otwarty. Ona znudzona życiem, jakie wiódł, w złości potrafiła przezywać go carskim pieskiem salonowym. A Nikołaja do rozpaczy doprowadzały jej narzekania. Nietrudno było zrozumieć, dlaczego Marie nie ma tutaj żadnych przyjaciółek, tak była oziębła i zazdrosna. Nawet synów męczyły jej utyskiwania. Marzyła tylko o jednym, żeby wrócić do Anglii. Oczekiwała odeń niepodobieństwa, że porzuci wszystko, wszystkie swoje tutejsze obowiązki, i wyjedzie wraz z nią. Ostrzegał ją wielokrotnie, że jeśli ma zamiar wyjechać na stałe, będzie musiała to zrobić bez niego.
– Co jej się tutaj tak nie podoba? – W pytaniu Daniny słychać było nieskrywaną ciekawość.
– Rosyjskie mrozy. W każdym razie tak mówi. Klimat w Anglii bynajmniej nie jest przyjemniejszy, chociaż u nas jest zimniej. Nie podobają się jej ludzie, kraj. Nie podoba się jej nawet nasza kuchnia.
Uśmiechnął się. Recytował odwieczną litanię żony.
– Spodobałoby się jej bardziej, gdyby się poduczyła rosyjskiego – powiedziała po prostu Danina.
– Próbowałem jej to wyjaśnić. To jej sposób, żeby się tu nie wiązać. Póki nie mówi po rosyjsku, jest tu właściwie nieobecna, tak się jej w każdym razie wydaje. Nie ułatwia jej to jednak życia.
Zeszło mu na takim życiu piętnaście długich lat, nie posunął się jednak tak daleko, żeby o tym opowiadać Daninie. O tym i o swojej samotności. O tym, jak rad był tu siedzieć i rozmawiać z nią albo dzielić się z nią ulubionymi książkami. Gdyby nie chłopcy, dawno temu pozwoliłby Marie wrócić do Anglii. Z wyjątkiem dzieci nic ich nie łączyło.
– Jej ojciec obawia się teraz o nią z powodu wojny. Sądzi, że w którymś momencie wybuchnie rewolucja. Mówi, że kraj jest zbyt wielki, żeby nim rządzić, a Mikołaj zbyt słaby, żeby to robić. To śmieszne, ale tak uważa. Zawsze miał w sobie coś z histeryka.
Danina słuchała z niepokojem. O polityce nie miała pojęcia. Na co dzień była zbyt zajęta tańcem, żeby wiedzieć, co się dzieje na świecie.